Czy ktoś się spodziewał, że coś tu się jeszcze kiedykolwiek pojawi?
Przeczuwamy, że nie, bo my same nie wiedziałyśmy.
Przepraszamy za tamto zniknięcie. Było ono nagłe, bez uprzedzenia. Jak to się mówi... Umarło to po prostu śmiercią naturalną. Minęły trzy lata... Kupa czasu. My jesteśmy starsze, z większym stażem.
Co się u nas zmieniło? Skończyłyśmy licencjat, zaczęłyśmy magisterkę, mieszkamy w innych miejscach, ale nadal w Poznaniu. Każda już wiedzie dorosłe życie - chyba już można tak powiedzieć. Praca, dom, studia. Mimo to zatęskniłyśmy. Pamięć o tej historii pozostała i dała nam o sobie znać. Już jakiś czas temu miałyśmy próbę powrotu, ale niestety nie wypaliła. Ale... wracamy teraz. Mamy nadzieję, że uda nam się dokończyć tą historię, zależy nam na tym. Chcemy rówież Wam dać tą szansę i Was zaprosić.
Nie wiemy czy ktoś z byłych czytelników pozostał, bo większość blogów, które my odwiedzałyśmy, również zakończyły swoją działalność, co nas smuci, ale to rozumiemy.
Mamy za to nadzieję, że ktoś natknie się na naszą historię i pomoże jej odżyć
Zatem zapraszamy Was na rozdział, który jest po prostu kontynuacją.
Wasze oddane ~ Łapa i Rogacz
XXIX.
Złe wieści szybko się rozchodzą
Dorea
Potter spojrzała przerażona na swojego syna. Tak bardzo przypominał jej
ukochanego
męża, Charlusa. Ten sam kolor włosów, ten sam kolor oczu, ten sam nos… Nie potrafiła
dłużej na niego patrzeć. Odwróciła wzrok, bojąc się kolejnego potoku łez. Ale jak
wstrzymywać żal po kimś, kto był dla niej całym życiem? Jednak miała jeszcze
Jamesa, krew z ich krwi. I teraz musiała mu to jakoś powiedzieć. Nie miała
pojęcia, jakich słów ma użyć, aby jak najdelikatniej mu to przekazać. Poza tym nie
wiedziała w sumie, czy powinna to mówić łagodnie. Jej syn miał prawo do uczucia
żalu, powinien odczuć złość na Voldemorta i jego popleczników. Nie był już
małym dzieckiem, poza tym wiedziała, że James Potter jest silny. Nie potrafiła
ocenić jak zareaguje, ale chciała, by oboje byli dla siebie wsparciem. Nie
wyobrażała sobie, aby jej syn zatracił się w
żalu. Nie chciała tego. Musiał żyć dalej, uczyć się, znaleźć miłość życia, po
prostu dalej się rozwijać. Widziała jak patrzył teraz na nią zdziwionym
wzrokiem i coraz ciężej było jej wytrzymać. Domyślał się? Była prawie pewna, że
nie.
-
Mamo, powiesz mi po co się zjawiłaś w Hogwarcie? I czemu tak mizernie
wyglądasz? – spytał Gryfon, nie kryjąc zmartwienia. Widział jej podpuchnięte
oczy i szklisty wzrok. Nie chciał nawet domyślać się, co jest przyczyną tego
smutku. W głowie miał już najczarniejsze scenariusze, a niektórych wolał w
ogóle nie dopuszczać do myśli. Podszedł do niej powolnym krokiem czując
nieprzyjemne kołatanie serca.
-
James… Synku… - podeszła do niego szybko. Czuła, że musi go natychmiast
przytulić, inaczej w jej sercu na stałe zalęgnie się rozpacz. Chwyciła chłopaka
w ramiona i zamknęła w matczynym uścisku. Gorzkie łzy potoczyły się po jej
zaczerwienionych policzkach. James nie wiedział, czy ma odwzajemnić uścisk
czy domagać się koniecznie wyjaśnienia. Pogłaskał delikatnie kobietę po
plecach. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Bał się tego, co zaraz
powie. Przeczuwał, że ta wiadomość może zaważyć na jego dalszym życiu.
-
Mamo… Co się stało? – nie mógł już wytrzymać tej niepewności. Wiedział, że
stało się coś strasznego, a ona pewnie bała się mu o tym powiedzieć.
-
James… Twój ojciec – zaczęła Dorea – trafił do szpitala, do świętego Munga,
ale… - głos jej zadrżał – umarł godzinę temu.
Mówiąc
to, ponownie zalała się łzami. James wpatrywał się w nią. Wiedział, że to
byłby
kiepski żart, ale w tej chwili wolałby, żeby to jednak nie była prawda. Jednak
patrząc na swoją matkę, wiedział, że mówi prawdę. Nie wiedział, co ma zrobić. W
tej chwili jedyne czego pragnął, to uciec. Uciec z tego miejsca, uciec od
prawdy, uciec od uczuć i emocji. Wiedział, że nie podoła. Nie powinien stracić
ojca w tak młodym wieku. Miał zobaczyć jak dorasta, jak pnie się do góry,
chciał, aby był z niego dumny…
-
Kto to zrobił? – spytał cicho. Dorea tylko pokręciła przecząco głową na znak,
że nie chce mówić.
-
Kto to zrobił? – rzucił tym razem głośno i pewnie. – Mam prawo wiedzieć!
-
Poplecznicy Voldemorta – głos Dumbledora zdziwił Jamesa. Chłopak zapomniał o obecności
dyrektora – Zginął jak bohater. Chciał uratować pewną kobietę z rąk
śmierciożerców, ale niestety sam poległ. – mówiąc to, Albusowi zaszkliły się
delikatnie oczy. Ile jeszcze smutku, żalu, trwogi i śmierci przyniesie działalność
Voldemorta? Czemu rodziny muszą być rozbijane i mają prowadzić
ciągłe życie w rozpaczy i strachu. James wiedział, że nienawidzi
Voldemorta, że zemści się na nim. Był tego pewien tak bardzo, jak tego, że jest
Gryfonem. W tym momencie odczuł chorą determinację, aby stać się jeszcze
lepszym, szkolić się w obronie przed czarną magią. Chciał mieć szansę być
jednym z tych, którzy obalą działalność czarnoksiężnika. Najchętniej ruszyłby
teraz, ale wiedział, że przez jakiś czas to matka będzie go najbardziej
potrzebować, a teraz to on jest głową domu Potterów. Podszedł do Dorei,
przytulił ją delikatnie i powiedział:
-
Chcę się z nim pożegnać… - głos mu zadrżał - chcę go zobaczyć ostatni raz.
Pani
Potter zaczęła kręcić głową, nie powinien tego zobaczyć. Chciała, żeby pamiętał
swojego ojca takiego, jaki był za życia. Jednak chłopak nalegał, był nieugięty.
Dumbledore użyczył im swojej sieci fiuu i przenieśli się do szpitala.
James
czuł się jakby był całkiem inną osobą. Jednocześnie sobą, ale jednak nie sobą.
Jakby
był swoim ciałem, a trochę jakby stał obok i obserwował całą sytuację z innej
perspektywy. Nie wierzył, że to on stoi tu i teraz i patrzy na martwe ciało
swojego ojca. Było bardzo znajome a jednocześnie obce. Im dłużej się
przypatrywał tym bardziej nie poznawał w tej osobie Charlusa Pottera.
Silnego, zdrowego mężczyzny o śniadej cerze, brązowych oczach, rozczochranych
włosach i zarażającym uśmiechu. Przed nim znajdował się mężczyzna o woskowej
skórze i zapadniętych policzkach. Włosy były w nieładzie jakby czymś
posklejane, a na twarzy błąkał się wyraz przerażenia. To już nie był jego
ojciec. To było martwe ciało, powłoka, gdzie jeszcze niedawno tliło się
tyle siły do życia. Młody Gryfon podszedł bliżej łóżka.
-
Kocham cię, tato. Obiecuję, że będziesz ze mnie dumny – pogłaskał pana Pottera
po twarzy i wrócił do matki. Nie płakał. W sumie sam nie wiedział czemu.
Przecież każdy człowiek w tej sytuacji uroniłby kilka łez. Nie wiedział,
czy coś z nim jest nie tak czy po prostu nie dociera to jeszcze do niego.
Po
tym jak wrócili z Doreą do Hogwartu, Dumbledore przyznał chłopakowi kilka dni
wolnych
od szkoły, aby mógł spokojnie przeżyć żałobę. James nie bardzo chciał wracać do
domu, gdzie każdy szczegół będzie przypominać mu ojca, ale wiedział, że matka
go potrzebuje. Postanowił jednak, że od razu po pogrzebie wróci do szkoły. Im
szybciej wróci do normalnego życia tym lepiej. Poszedł do swojego dormitorium w
celu zabrania kilku rzeczy i napisania chłopakom liściku, że musi na kilka
dni wrócić do domu i aby się o niego nie martwili.
Było
już późno, Huncwoci spali i Potter nie zamierzał ich budzić. Zresztą nie miał
siły,
by
powiedzieć im, o co chodzi. Najciszej, jak tylko potrafił, spakował plecak i
wyszedł z dormitorium. Korytarze Hogwartu o tej porze były puste. W dziwny
sposób potęgowało to pustkę w Rogaczu, ale jednocześnie cieszył się, że
nie musi nic ukrywać. Szedł, nie zwracając uwagi na mijające go duchy czy
zagadujące obrazy.
-
Potter!
Zesztywniał
na dźwięk tego głosu. Pierwszy raz nie cieszył się, że go słyszy. Nie chciał,
żeby widziała go w takim stanie. Udał po prostu, że jej nie słyszał i szedł
dalej. Usłyszał delikatny tupot stóp i nagle poczuł rękę na swoim ramieniu.
Przybrał na twarz sztuczny uśmiech i obrócił się.
-
Hej, Evans. Jak się bawiłaś? – spytał swobodnym tonem.
-
Czemu nie wróciłeś do mnie? – zaatakowała Lily – Myślałam, że na chwilę
pójdziesz do dyrektora i potem dalej będziemy się bawić, a ty mnie po prostu
olałeś! – bulwersowała się dziewczyna – Wiedziałam, że popełniam błąd,
zapraszając cię na tą imprezę!
James
spuścił wzrok. Tak bardzo kochał tę dziewczynę, a tak go jednocześnie czasami
irytowała. Podniósł głowę i odpowiedział:
-
Daj mi spokój, Lily. Na razie – odwrócił się od niej i poszedł w dół schodami
do gabinetu dyrektora, gdzie czekała na niego matka. Pani prefekt stała
osłupiała i nie wiedziała, co o tym myśleć. Myślała, że zacznie się bronić,
przekomarzać. Kompletnie nie spodziewała się takiej reakcji. Coś zrobiła nie
tak? Coś się stało? I po co był mu ten plecak? Teraz pluła sobie w brodę,
że nie zaczęła tej rozmowy inaczej. Martwiło ją to, że przejmuje się Jamesem
Potterem, ale mimo to nie chciała przestać.
*
Na
pogrzeb Charlusa Pottera przybyło mnóstwo osób i James musiał przyznać, że
większości
nigdy na oczy nie widział. Wszyscy podchodzili po kolei i składali kondolencje
jemu i jego matce. Urzędnicy z Ministerstwa Magii, koledzy z pracy, aurorzy,
najbliżsi sąsiedzi, dalsza i bliższa rodzina. Młody Potter wiedział, że tak
trzeba, że tak wypada, ale i tak irytowały go te wszystkie słowa. Co
one dadzą? Nie przywrócą życia jego ojcu. Mimo to przyjmował najbardziej
obojętną minę, na jaką było go stać i uprzejmie odpowiadał na wszystkie wyrazy
współczucia mimo, że w środku czuł pustkę, którą stopniowo wypełniał gniew. W
końcu wśród tego obcego tłumu zobaczył jedną osobę, której widok naprawdę go
ucieszył i był jak delikatny promyk wśród zalewającego go mroku.
-
Ellie! – krzyknął James na widok swojej kuzynki.
Dziewczyna
podbiegła chłopaka i rzuciła się na niego. Przytuliła go mocno, a James czuł,
że tego właśnie potrzebuje. Wiedział, że dziewczyna nie będzie go pocieszać,
znała go i była świadoma, że chłopak tego nienawidzi. Wystarczy, aby po prostu
była i rozmawiali na codzienne tematy.
-
James, jak ty się trzymasz? – spytała troskliwie.
-
No… - zawahał się, nie bardzo wiedząc, jak odpowiedzieć na to pytanie – Jak
widać.
-
Przepraszam, głupio pytam. Nieważne, nie było tego. – zaraz się uśmiechnęła i
złapała kuzyna za ręce delikatnie je ściskając. Dla Gryfona to był gest, że
Ellie chce go zrozumieć i chce przy nim czuwać póki to wszystko nie minie.
Po
pogrzebie zaproszono wszystkich na krótki poczęstunek, gdzie wspominano
Charlusa
Pottera. Przytaczano poważne jak i śmieszne sytuacje. Ciotka Jamesa opowiadała
jak to wziął swojego syna i jej córkę pierwszy raz na mecz Quidditcha, i zgubił
dzieciaki w tłumie kibiców albo jak wyjechali kiedyś razem na obóz, a pan
Potter nie potrafił rozpalić ogniska bez użycia magii. Wszyscy śmiali się i
ocierali jednocześnie skrycie uciekające łzy. James pamiętał większość tych
wydarzeń. O pracy ojca nie mówiono nic poza tym, że był uczciwym i ważnym
pracownikiem. Nikt nie będzie w stanie go zastąpić i tym podobne. Jednak misje
aurorów zawsze były owiane tajemnicą, więc James nie zdziwił się bardzo, że nie
mówili o nim bardziej szczegółowo. Przez moment miejsce przy mównicy zajął
Alastor Moodie. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. Chłopak wiedział, że
pracowali w jednym wydziale. Jednak mężczyzna zacisnął mocniej dłoń na
mikrofonie, wydał jakiś bliżej nieokreślony dźwięk, potrząsnął gwałtownie głową
i odszedł na miejsce.
Wieczorem
w domu Potterów zostali już tylko Dorea, Ellie, Cathrina – matka Ellie i James.
Siedzieli przed kominkiem i w milczeniu oddawali się wspomnieniom. James w
końcu oznajmił, że jest zmęczony i poszedł do swojego pokoju. Za nim automatycznie
ruszyła młoda ‘bliźniaczka” Gryfona. Chciała porozmawiać z kuzynem, a nie
wiedziała, kiedy następnym razem się zobaczą. Zapukała delikatnie do drzwi
pokoju i otworzyła, nie czekając na zaproszenie. W pomieszczeniu zastała
młodego Pottera w samych majtkach. Zaczęła się pod nosem śmiać, a potem trochę
głośniej. James zawstydzony szybko wślizgnął się pod kołdrę, ale po chwili sam
zaczął się chichrać.
-
Ellie, a co jeśli bym był nagi, ty
małpo?! – zaczął się na niby wściekać
-
To był zobaczyła, jak skromnie obdarzyła cię matka natura. – odgryzła się
dziewczyna, wytykając chłopakowi język. Gryfon zaśmiał się z przytyku kuzynki.
Brakowało mu tego ostatnio. Ciągle patrzył, jak wszyscy płaczą, przez ostatnie
kilka dni nie słyszał śmiechu, który teraz wydał mu się wybawieniem.
-
Dobrze cię widzieć – powiedział z uśmiechem. Dziewczyna wiedziała, że to było
szczere. Usiadła na łóżku, chwyciła kuzyna za rękę i nie mówiła nic. Milczenie
im wystarczyło. Bo nie wszystkie słowa zasługują na to, aby zostały wypowiedziane.
Czasami milczeniem można przekazać więcej niż całą salwą bezużytecznych
wyrazów. Potem zaczęli rozmawiać. O wszystkim. O szkole, o huncwotach, o Lily
Evans, o tym, co w ostatnim czasie u nich obojga się działo. Mieli wrażenie, że
ten ostatni czas, pogrzeb, był tylko gorzkim koszmarem i nie chcieli nawet
myśleć inaczej. Było im dobrze tak, jak jest teraz.
*
Syriusz
z Remusem siedzieli teraz w Wielkiej Sali. Glizdogona trudno było ostatnio
zlokalizować.
Wychodził z dormitorium wczesnym rankiem i wracał późnym wieczorem, Dorcas i
Anne zajęły miejsce obok chłopaków. Meadowes z Blackiem unikali swojego wzroku
i udawali, że się nie znają, ale nikt nie mógł nic na to poradzić. Remus
pokazał dziewczynom liścik, który zostawił im James, a Evans opowiedziała o tym,
jak spotkała Pottera z plecakiem późnym wieczorem na korytarzu. Opisała, jak
się zachowywał, że nie był sobą. Wspólnie zastanawiali się, co się stało z ich
przyjacielem. Oczywiście po Hogwarcie krążyły już plotki, że wyjechał na obóz
dla przyszłych aurorów organizowany przez jego ojca. Oczywiście miało to być
ściśle tajne. Inna historia głosiła, że po prostu miał dość nauki i uciekł
ze szkoły. Kolejne opowieści były coraz bardziej niewiarygodne, więc Huncwoci
przestali już w ogóle kogokolwiek słuchać Stwierdzili, że poczekają na powrót
Gryfona i dowiedzą się prawdy z pierwszego, zaufanego źródła.
Trzy
dni później do Pokoju Wspólnego wleciał jak oparzony Remus. Trzymał w ręku
gazetę
- „Proroka codziennego”. Rozglądał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu
Huncwotów. Nikogo z nich nie znalazł. Pobiegł do dormitorium i tam zastał
Syriusza czytającego jakąś książkę. Na huk drzwi odwrócił się i spojrzał
zdziwiony na Lupina. Pierwsze, co pomyślał, to to, że źle się czuje przed
pełnią. Jednak ten rzucił mu gazetę i kazał czytać.
Artykuł
mówił:
„Cztery
dni temu w malowniczej wiosce Middleton zdarzył się okropny wypadek. Sami –
Wiecie – Kto znowu daje się we znaki. Tym razem jego poplecznicy obrali sobie
za cel, poszukiwaną od dwóch tygodni Madlene Hepburn. Ministerstwu udało się ją
w końcu namierzyć przy pomocy jej różdżki. Na ratunek ruszyło jej trzech
aurorów. Alastor Moody, Edwin Longbottom oraz Charlus Potter. Niestety kobiety
nie udało się uratować. Ostatni z aurorów przypłacił tę szaleńczą misję
życiem. Pozostali aurorzy odmawiają dalszych informacji. Tragicznie skończył
się ten dzień dla rodziny Potterów i Hepburnów. Cała redakcja składa ich
rodzinom szczere kondolencje”
Syriusz
momentalnie zbladł, gazeta wypadła mu z rąk. Czuł, że nieprzyjemnie pieką
go
oczy. Jak to? Pan Potter nie żyje? Przecież niedawno tam był, widział go jak
najbardziej żywego. Pozwolił mu mieszkać u nich. Mężczyzna, który był duszą
towarzystwa, do którego wszyscy lgnęli. Nie mógł tego pojąć. Nie docierało to
do niego. Nie rozumiał, czemu James mu nic nie powiedział. Przecież dla niego
też to byłą strata. Może i nie był jego ojcem, ale był mu jak ojciec.
-
Remus, idź to pokaż dziewczynom. – powiedział chcąc się pozbyć świadka. Nie
chciał się przy nim rozklejać. Wiedział, że Lunatyk też jest w szoku.
*
Lily
i Anne siedziały u siebie w dormitorium i odrabiały zadanie domowe na zaklęcia
do
profesora Flitwicka. Zadał im temat o zaklęciu niewidzialności, na którego
temat ciężko było cokolwiek wynaleźć, ponieważ książki, jednocząc się ze swoją
tematyką lubiły po prostu… stawać się niewidzialne. Dziewczyny zdobyły takową
lekturę, jednak kiedy tylko spuściło się z niej wzrok, to ta figlarnie robiła
się przezroczysta. Rudowłosa była już w połowie wypracowania, kiedy stwierdziła,
że musi koniecznie do toalety. Anne w tym czasie odwróciła na chwilę wzrok od
książki i stwierdziła, że napisze list do ojca, dawno nie miała od niego
wiadomości. Po wyjściu z łazienki panna Evans zauważyła przerażający fakt….
Książka wyparowała.
-
Loran! – krzyknęła do przyjaciółki – Jak mogłaś spuścić ją z oczu! – oburzona
podeszła do jej łóżka z założonymi rękoma – Jak teraz mamy dokończyć
wypracowanie?! – kontynuowała.
Anna
oderwała się od listu i spojrzała zawstydzona na dziewczynę.
-
O nie…. Przepraszam, Lily – ostatnio znalezienie tej książki zajęło Gryfonkom
tydzień – Znowu zapomniałam. Ciężko pamiętać o tym. Żadna normalna książka nie
znika – mówiła rozgoryczona. – Może ktoś już zdążył coś napisać i się z nami
podzieli? – zagadnęła milusińskim głosem, mając nadzieję, że tym jakoś ugłaska
uczennicę.
-
No wiesz?! Ja? Ściągać? – oburzyła się jeszcze bardziej Ruda – Za kogo ty mnie
masz?
Loran,
mimo woli, wściekła się o awanturę o tak mało ważną rzecz, ale na szczęście nie
była z natury skora do kłótni, więc po prostu przemilczała temat. Lily, nie
chcąc złościć się na dziewczynę, usiadła obok niej i poczochrała po włosach,
śmiejąc się jak czarownica.
-
Dajmy temu spokój – powiedziała, starając się rozluźnić atmosferę – Może
pójdziemy do Pokoju Wspólnego? Zobaczymy, co się tam dzieje? –
zaproponowała płomiennowłosa, mimo późnej pory. Anne chętnie na to przystała,
chociaż nie dokończyła listu. Skoro ojciec również do niej nie pisze, to
widocznie za bardzo się nie stęsknił.
Po
wyjściu akurat spotkały Dorcas przeskakującą przez dziurę w portrecie. Była w
dobrym nastroju, ale jednocześnie widać było, że coś ją dręczy.
-
Hej, dziewczyny – przywitała się z uśmiechem – A wy co tu szukacie o tej porze?
– zaśmiała się brunetka.
-
To ty nam powiedz, o jakiej porze to się wraca do wieży? – wytknęła jej język
Anne. – Gdzie to się szwędało?
Dorcas,
mimo woli, spąsowiała i przez chwilę nie wiedziała, co ma im w sumie
odpowiedzieć. Nie chciała się przyznawać, że zaczyna cieszyć ją przyjaźń z prefektem
naczelnym, a jednocześnie martwi. Widzi, jak on się o nią stara, a ona w żaden
sposób mu na to nie odpowiada. Ani nie zachęca, ani nie zniechęca. Czuła się z
tym nie w porządku wobec niego. Nie chciała, aby pomyślał, że go
wykorzystuje, żeby zapomnieć o Blacku. Mimo to Dan wykazywał się dużą
cierpliwością. Po ostatniej próbie pocałowania w policzek wyraziła się
jasno, że nie życzy sobie na razie takich czułości. Dziewczyna przemyślała
sobie to wszystko, wspominała ostatni tekst, jakim uraczył ją Syriusz. Nie
chciała, aby wyszło, że zmienia chłopaków tak szybko jak on dziewczyny.
-
Halo…. – wyrwała ją z rozmyślań Lily – Ziemia do Meadowes.
-
Och no… - Gryfonce zrobiło się nieco głupio – Zamyśliłam się.
-
To pochwal się, jak tam było na spacerze, skoro aż tak to zajmuje twoje myśli –
zachęcała ją Loran.
Usadowiły
się na kanapie przed kominkiem, ponieważ szczęśliwym trafem w Pokoju Wspólnym
panowały pustki. Już Dorcas miała pokrótce opowiedzieć o dzisiejszym spotkaniu,
kiedy na dole pojawił się niespodziewanie Remus z gazetą w ręku.
-
Cieszę się, że akurat wszystkie trzy was tu widzę. Inaczej musiałbym was
niepokoić w waszym dormitorium.
Już
Lily chciała zagadnąć, jak niby chciałby to zrobić, skoro w wieży ukryta jest
pułapka na płeć męską, jednak zrezygnowała. Zapomniała, że Huncowci na wszystko
już mieli sposoby.
-
Muszę wam coś pokazać – zaczął poważnie – To delikatna sprawa i wolałbym, aby
to w miarę możliwości dalej nie poszło.
Dziewczyny
spojrzały na niego niepewnie. Coś w tonie jego głosu wskazywało, że to poważny
temat, więc skinęły tylko twierdząco głową na znak, że zrozumiały.
Lunatyk
podał im „Proroka Codziennego” i dał znak ręką, aby przeczytały to, co im podał,
a sam ukrył twarz w dłoniach. Gryfonki pochyliły się wspólnie nad lekturą.
W miarę jak przesuwały wzrok po tekście artykułu, ich oczy stawały się coraz
większe i bardziej przerażone. Kiedy każda pochłonęła notatkę do ostatniego
słowa, zapadło milczenie. Nikt nie wiedział jak to skomentować ani nawet, czy
powinien. Już wiedzieli, czemu James tak nagle zniknął. Żaden z rzekomych
domysłów nawet w najmniejszym procencie nie odzwierciedlał prawdy.
Lily
poczuła, że brakuje jej powietrza i kręci jej się w głowie. Powoli ogarniało ją
uczucie
paniki, więc wstała i czym prędzej wybiegła na korytarz. Maszerowała przed
siebie nie patrząc w ogóle, gdzie idzie ani na to, że o tej porze nie powinno
jej tam w ogóle być, jeśli nie pełni dyżuru prefekta. Nie wiedziała, co powinna
zrobić. W głowie przewijały jej się wspomnienia z imprezy u Ślimaka. Profesor
Dumbledore podszedł do Jamesa…. Ten poszedł za dyrektorem…. Później spotkała go
na korytarzu z plecakiem…. Rzuciła w jego stronę nieprawdziwe oskarżenia…. Nie
zwróciła uwagi na to, jak wyglądał. Pamiętała, że się uśmiechał. Ale było to
prawdziwe czy raczej wymuszony grymas? Zastanawiała się, dlaczego tak ją zbył…
Takie zachowanie było niepodobne do jego namolnych zagrywek względem panny
Evans. Jak mogła nic nie zauważyć? Czuła się winna. Winna temu, że jest tak
ślepa i zapatrzona w siebie, i swoje sztywne reguły.
W
tej rozpaczy przeszła przez Salę Wejściową i chciała już udać się na błonia,
kiedy
jej
uwagę przykuł błysk światła odbijający się od ścian korytarza, który prowadził
do lochu. Ciekawa, kto o tej porze może przebywać poza Pokojem Wspólnym, a
także poczuwając się do obowiązku prefekta, poszła w kierunku tego bodźca.
Najciszej, jak potrafiła, zeszła krętymi schodami i poszła w kierunku, gdzie
znajdowała się sala Eliksirów. Błyski stawały się coraz bardziej widoczne i zdała
sobie sprawę, że słyszy ściszone męskie głosy. Ruda przezornie wyjęła różdżkę z
kieszeni szaty i odważnie brnęła naprzód. Kiedy dotarła do źródła tego, co tak
ją zaciekawiło, schowała się za ścianą nasłuchując uważnie.
-
Powtórzymy to jeszcze raz – szeptał jeden z nich – Byle cicho.
-
Daj spokój… - odpowiedział któryś pogardliwym tonem – Stary Slughorn już dawno
smacznie chrapie. – ciągnął – Poza tym jest zbyt głupi, aby zrozumieć co tu
robimy.
-
Dobrze, że ty nie jesteś zbyt głupi, aby wejść w szeregi Czarnego Pana –
odezwał się jeszcze inny głos – Tylko pamiętaj Avery, jak ktoś się o tym dowie,
co tu robimy, to Lord Voldemort sam cię ukarze za brak dyskrecji. Pamiętaj, że
nam zaufał.
Lily
stała i ciężko dyszała. Znała ten głos. Nawet lepiej niż by sobie życzyła.
-
Ty do niedawna byłeś kochasiem tej szlamy, Evans – odburknął tamten – Więc nie
bądź taki pewny siebie, Snape.
-
Przestańcie! – krzyknął ten głos, który odezwał się jako pierwszy – Spotkaliśmy
się tu, aby doskonalić się w czarnoksięskich zaklęciach – ściszył głos – A nie
skakać sobie do gardeł.
Oboje
zainteresowani wydali jakiś dźwięk wyrażający, że się z nim zgadzają.
Evans
stała dalej w tym samym miejscu. Nie wiedziała, co ma zrobić. Bała się ruszyć,
aby
tamci jej nie usłyszeli. Myślała, czy powinna kogoś powiadomić? Innego
prefekta? Profesor McGonagall? Profesora Dumbledore’a? Inaczej nikt jej nie
uwierzy. Nawet jeśli komuś to powie, to musiałaby mieć dowód. Zauważyła, że
ogarnia ją przerażenie. Zdała sobie sprawę, że to przecież uczniowe Hogwartu w jej
wieku, którzy tak młodo zostali zmanipulowani przez swoje rodziny, znajomych i
zdecydowali, że chcą znaleźć się po stronie Czarnego Pana. Co również znaczy,
że podzielają jego dewizę czystej krwi i pozbycia się mugolaków… Czyli osób
takich jak ona. Wiedziała, że musi jakoś stamtąd uciec. Młodzi śmierciożercy
znowu wrócili do ćwiczenia zaklęć, co zauważyła przez powrót rozświetlających
błysków. Uznała, że to idealny moment, aby się ulotnić. Z największym
skupieniem i próbą bezszelestnego poruszania się, Lily powoli kierowała się do
schodów prowadzących z powrotem do Sali Wejściowej. Pech chciał, że przez
panującą dookoła ciemność Panna Prefekt nie zauważyła starego, żeliwnego
świecznika, który teraz przypadkowo pchnęła biodrem, co spowodowało
niewyobrażalny hałas w tej ciszy.
-
Co to było? – dobiegło ją pytanie ze strony Ślizgonów
-
Ktoś tu jest – syknął Severus – Pójdę to sprawdzić – powiedział zgłaszając się
na ochotnika. Lily słyszała zbliżające się kroki. Wiedziała, że teraz ma
ostatnią szansę na ucieczkę. Pobiegła korytarzem, który teraz wydał się
strasznie długi i usłyszała rzucane w jej stronę zaklęcie
-
Drętwota!
Ruda
podniosła zaklęcie tarczy i udało jej się uniknąć ciosu. Sama odwdzięczyła się
kilkoma zaklęciami, mając nadzieję, że może trafi napastnika. Nagle Lily
poczuła, jak jej ciało sztywnieje. Upadła na podłogę jak kłoda. Wiedziała już,
że oberwała zaklęciem petryfikującym. Tylko jej oczy poruszały się szybko
dookoła i przerażona zastanawiała się, jak to się wszystko teraz skończy.
Słyszała zbliżające się kroki i widziała światło bijące od różdżki wroga.
-
Lily…
Evans
rozpoznała ten głos… Patrzyła na Severusa, nie dowierzając w to, co się dzieje.
Wiedziała, że chłopak już jakiś czas temu wybrał drogę ciemności, ale nie
spodziewała się takich rzeczy pod nosem samego Albusa Dumbledore’a. Jeśli w
Hogwarcie tacy jak ona nie mogą czuć się bezpiecznie, to gdzie mają znaleźć
swój azyl?
-
Cholera…. Lily… - szeptał Ślizgon zaskoczony jej widokiem – Dlaczego akurat ty?
Jego
trybiki obracały się z prędkością światła. Jeśli Mulciber i Avery ją tu zobaczą,
wiedział, na kim dalej będą ćwiczyć. Szybko cofnął skutek zaklęcia.
-
Uciekaj stąd – syknął Snape, pomagając jej wstać.
-
Zostaw mnie! – wyrwała rękę Ruda – Nie dotykaj mnie!
-
Ciiicho – syknął zirytowany Snape – Nie rozumiesz? Nie mogą cię tu zobaczyć!
Jednak
Gryfonka była nieugięta. Poczuła nagły przypływ odwagi, nie mogła dać mu się
zastraszyć. Chociaż pamiętała, jaką krzywdę wyrządził Jamesowi
-
Nie nastraszysz mnie – powiedziała – Chcesz walki pomiędzy takimi jak ty, a
takimi jak ja? – spytała nie czekając na odpowiedź i sięgnęła po różdżkę – To
proszę bardzo. Rozwiążmy to w końcu.
-
Lily, nie teraz – mówił błagalnie chłopak – Nawet nie wyobrażasz sobie, co oni
ci zrobią, jak cię tu znajdą. Nawet fakt, że jesteśmy w Hogwarcie cię nie
uchroni. Biegnij – to było ostatnie, co powiedział. Zawrócił w kierunku miejsca,
gdzie czekali na niego Ślizgoni, ale usłyszał zbliżające się kroki od tamtej
strony
-
Snape – poniósł się głos Mulcibera – Kogo znalazłeś? – spytał, będąc coraz
bliżej.
Severus
spojrzał teraz przerażony na dziewczynę, która dalej stała w tym samym miejscu.
Ułożył usta w bezgłośne „biegnij”, a sam pokierował się w stronę znajomych, aby
ich zatrzymać. Gryfonka puściła się pędem w górę schodów. Stwierdziła, że w
trosce o swoje zdrowie i życie skorzysta z nagłej dobroci byłego przyjaciela.
Nie zatrzymując się nawet na moment, biegła na siódme piętro do wieży swojego
domu. Piętro niżej usłyszała, jak ktoś woła jej imię. Wystraszona po tym, co ją
spotkało w lochach, szybko wyjęła różdżkę i automatycznie podniosła
tarczę, rozglądając się, skąd dobiegło jej imię. Jej oczom ukazał się Remus
Lupin. Dawno się tak nie ucieszyła na widok znajomej twarzy. Poczuła, jak ulga
wypełnia jej wnętrze i obniża się poziom adrenaliny. Zaczęły się trząść jej
ręce.
-
Remus – powiedziała cicho i poczuła, jak łzy ciekną jej po policzkach – Tak się
cieszę – powiedziała, podchodząc do niego i przytulając się.
Lunatyk,
zdziwiony tym zachowaniem, nie miał pojęcia, jak ma się zachować, ale
stwierdził, że to nie miejsce na rozmowy, więc zaprowadził Rudą do Pokoju
Wspólnego, gdzie czekały na nich Anne i Dorcas, a także Syriusz.
Nikt
nie dowierzał w to co się wydarzyło. Chłopacy zaraz chcieli iść i sprać
Ślizgonów na kwaśne jabłko. Dziewczyny oburzone planowały iść na skargę do
Profesor McGonagall. Jednak Lily nie chciała tego słuchać. Zabroniła im
cokolwiek robić w tej kwestii, a sama twardo oznajmiła, że idzie spać. Była już
zbyt zmęczona by myśleć, ale i tak leżąc już otulona kocem, nie mogła zasnąć. Przez
jej głowę przebiegały miliony wspomnień, a każde dotyczyło pewnego namolnego
Gryfona.
*
Ellie
siedziała przy stole kuchennym w domu Potterów i obserwowała swojego
kuzyna.
Minęły dwa tygodnie od śmierci jego ojca, a ona dalej nie widziała, by chłopak
dał upust swoim emocjom. Fakt, że nie spędzała z nim dwudziestu czterech godzin
na dobę, ale on nawet nie wydawał się przybity. Dziewczyna była pewna, że to
maska i wiedziała, że prędzej czy później okularnik pęknie, ale bała się tego
momentu. Nie będzie jej wtedy przy nim, ale ma nadzieję, że są w Hogwarcie
osoby, które udzielą mu potrzebnego wsparcia.
James
pisał właśnie list do Dyrektora Hogwartu z prośbą o powrót przy pomocy sieci
Fiuu.
Jego zdaniem dwa tygodnie przerwy wystarczyły, aby się pozbierać i na nowo
wrócić do swoich obowiązków. Nie może mieć takich zaległości, skoro chce być
jak najlepiej przygotowany do walki z poplecznikami Voldemorta. To wydarzenie
uświadomiło mu, jak szybko to wszystko idzie naprzód. Jeszcze niedawno były to
tylko pogłoski, w które wielu nie dawało wiary. Teraz młody Potter sam
doświadczył straty spowodowanej przez poglądy i chorą żądzę władzy
czarnoksiężnika.
Dorea
szykowała Ellie kanapki na drogę, miała ona wrócić mugolskim samolotem,
ponieważ
jej mama wcześniej musiała wrócić do rodzinnego domu ze względu na pracę. Pani
Potter przyglądała się swojemu synowi. Uważała, że jest on dla siebie zbyt
surowy. Chciała, aby został z nią jeszcze w domu rodzinnym, jednak ten był
nieugięty. Ona sama nie wyobrażała sobie chwili, w której zostanie sama w domu,
gdzie jest tyle wspomnień dotyczących jej męża, Charlusa. Jego ubrania, stara
miotła, wspólne zdjęcia, notatniki w jego biurze. Nie chciała myśleć o chwili,
kiedy będzie musiała to wszystko spakować. Na razie odwlekała to w daleką
przyszłość. Teraz nie czas na to.
James
podszedł do okna i przy pomocy sowy wysłał list do Dumbledore’a z nadzieją
na
szybką odpowiedź. Odwrócił się do Ellie, która właśnie odbierała kanapki od
swojej cioci i pakowała je do torby podróżnej. Nadszedł czas, żeby się
pożegnać. Wiedział, że dla niej te ostatnie dwa tygodnie również nie były
łatwe. Sama cierpiała z powodu utraty wujka, ale nie chciała tego okazywać, bo
wiedziała, że musi być wsparciem dla innych.. Rogacz był jej ogromnie
wdzięczny. Dzięki niej nie myślał o wielu przykrych sprawach, które krążyły mu
gdzieś z tyłu głowy. Pożegnał się czule z kuzynką, którą uważał jednocześnie za
przyjaciółkę, podziękował jej za wszystko, co zrobiła dla niego i jego mamy.
Odprowadził ją do taksówki, a kiedy odjechała jeszcze długo stał i patrzył w
miejsce gdzie zniknęło auto.
*
Albus
Dumbledore czekał na ucznia Gryffindoru, aż ten zmaterializuje się w jego
kominku.
Na jeden dzień zgodził się, na prośbę Jamesa, aby połączono go z tym u nich w
domu. Dyrektor krążył po swoim gabinecie w oczekiwaniu. Rozmyślał nad sytuacją
chłopaka, nad tym co ostatnimi czasy dzieje się w Hogwarcie. Może stary
Dumbledore nie wszędzie jest, ale wszystko widzi i wszystko słyszy. Wielu
uczniów zapomina, że w ścianach mogą być tajemne przejścia, a portrety są
znakomitymi szpiegami. Wiedział on o zajściu w lochach. Był gotowy wkroczyć,
gdyby pannie Evans faktycznie groziło niebezpieczeństwo. Jednak wiedział, że
Severus nie potrafiłby skrzywdzić tej dziewczyny, to też nie zdziwił się, gdy
Panna Prefekt wróciła do siebie cała i zdrowa. Jednak nie zmienia to faktu, że takiego
zachowania nie można zostawić samemu sobie. Rozmawiał już z Horacym Slughornem,
czy słyszał coś tej nocy, czy zauważył może jakieś podejrzane zachowanie u
swoich podopiecznych. Jednak nauczyciel albo udawał, albo faktycznie nie miał
zielonego pojęcia o tym, co się dookoła niego dzieje. Jak na razie wprowadził
wcześniejszą godzinę policyjną i wzmożone patrole, zwłaszcza w lochach. Chciał
porozmawiać o tym zajściu z uczniami, ale jak to zrobić bez dowodów na to, co się
tamtej nocy wydarzyło. Nikt tego nie widział, poza osobami zainteresowanymi.
Te
przemyślania zostały przerwane przez przybycie gościa. James Potter stanął w
zielonych
płomieniach w dyrektorskim kominku. Otrzepał się z sadzy i stanął przed nim ze
zdeterminowaną miną.
-
Wszystko w porządku, James? – zapytał mężczyzna troskliwie – Jak Dorea?
-
Nie jest w porządku, panie dyrektorze – odparł szczerze – Ale czy ktoś się
spodziewał, że będzie?
Albus
spojrzał na niego znad swoich okularów połówek i nie wierzył własnym oczom, jak
ten chłopak dorósł. Tylko nie wiedział, czy jest to od dawna skrywane
dojrzewanie czy też ponaglone przez śmierć ojca.
Dyrektor
pokiwał smętnie głową i poklepał chłopaka po ramieniu.
-
A więc wracaj do siebie – powiedział.
James
bez chwili zwlekania ruszył w stronę drzwi, ale zatrzymał go jeszcze głos
dyrektora.
-
James, bądź rozsądny.
Chłopak
kiwnął na to głową i wyszedł. Albus obawiał się o impulsywność tego chłopaka.
Zwłaszcza teraz, kiedy jego serce przepełnia żal i gniew.
Miał nadzieje, że nie zrobi nic głupiego, po tym jak dowie się o historii w
lochach. W końcu ktoś chciał skrzywdzić jego ukochaną. Mimo woli Dumbledore
uśmiechając się do siebie, zasiadł za biurkiem i zaczął przeglądać stos listów
z Ministerstwa.
*
W
ciasnej klasie, gdzie odbywały się lekcje eliksirów, roznosił się niezbyt
przyjemny zapach. Jakby zmieszano brudne skarpetki i pot otyłego mężczyzny, i
postanowiono uwarzyć z tego zupę. Profesor Slughorn przechadzał się właśnie
między kociołkami uczniów Gryffindoru i Slytherinu, komentując po drodze ich
zawartość.
-
Petris – zagadnął profesor – ten eliksir nie powinien wyglądać jak błoto
zmieszane ze szlamem – zrugał ucznia. Wykonał ruch różdżką w czego efekcie
kociołek zalśnił czystością, a jego zawartość się ulotniła – Zacznij od nowa.
Horacy
puścił mimo uszu jęk niezadowolonego ucznia i poszedł dalej.
-
Lily, kochana – zbliżył się do swojej ulubionej uczennicy – Jak ci idzie?
Jednak
nie czekał na jej odpowiedź, zajrzał do wnętrza przedmiotu i odskoczył. Wywar w
kolorze zgniłej zieleni bulgotał niebezpiecznie, rozpryskując co jakiś czas
swoją zawartość wokół.
-
Panno Evans – zmienił ton głosu na bardziej oburzony – A co to ma być?! Nie
spodziewałem się tego po tobie.
-
Ale Panie Profesorze…. – próbowała bronić się dziewczyna, ale Slughorn nie dał
jej dojść do głosu.
-
Nie chcę słuchać wyjaśnień – urwał nauczyciel – Rozumiem, że można być
roztargnionym, ale żeby ususzone ogony nietoperzy utrzeć z nogami pająków? W
książce jest nieco inaczej, nie uważasz? – zakończył swoją tyradę pytaniem.
Gryfonka
zalała się rumieńcem i spuściła głowę w dół. Slughorn wykonał taki sam ruch
ręką jak w przypadku poprzedniego ucznia i kociołek Gryfonki również zalśnił
czystością.
-
Od nowa – zakończył tyradę nauczyciel. Był szczerze zszokowany tak nieuważnym
postępowaniem swojej prymuski. Kilka osób zaśmiało się z sytuacji, ale zaraz
wrócili do swoich eliksirów.
-
Nie przejmuj się – zagadnął Rudą Syriusz – Ja to słyszę na każdych eliksirach,
a tobie zdarzyło się to chyba pierwszy raz – uśmiechnął się i szturchnął
koleżankę ramieniem, żeby dodać jej otuchy i rozweselić. Brakowało im ostatnio
śmiechu. Nawet Peter jak się w końcu dowiedział o całej sytuacji, to przestał
się tak jawnie panoszyć z Kate Marywale i sam przygasł. Huncwoci myśleli, że
może ich relację wrócą do normy, ale nie zapowiadało się na to. Peter dalej się
do nich nie odzywał, chyba że dotyczyło to lekcji.
Nikt
nie wiedział kiedy James wróci i w jakim stanie wróci. Wszyscy się martwili
przez co wykazywali brak skupienia, ale starali się żyć dalej. Wiedzieli, że
jak Potter wróci będą musieli stanąć na wysokości zadania i okazać mu takie
wsparcie, jakiego sami by sobie życzyli.
-
Nie mogę się skupić ostatnio – zaczęła Lily – Ciągle myślę o tym co stało się
wtedy w lochach, o Panu Potterze, o Jamesie.
Syriusz
mimo woli zaczął się śmiać, za co zaraz przeprosił.
-
Nawet nie wiesz ile Rogaty by dał, żeby usłyszeć, że o nim myślisz – powiedział
uśmiechając się do niej głupio i po raz kolejny uświadamiając sobie jak bardzo
brakuje mu huncwockiego brata. Evans klepnęła go w ramie, ale wiedział, że się
nie złości. Widział ten skrywany uśmiech, który starała się pohamować. Młody
Black też zauważył tą zmianę. Zimna Panna Prefekt już nie reagowała na jego
przyjaciela tak jak kiedyś. Łapa zaczął powoli wierzyć w to, że namolne zaloty
Pottera, mogą w końcu przynieść pożądany efekt.
*
Gryfoni
skończyli na dzisiaj zajęcia. Tłum uczniów szedł na siódme piętro, do swojej
wieży, aby oddać się wieczornemu lenistwu lub zabrać się za pisanie kolejnych
wypracowań. Remus i Syriusz pożegnali się z Lily, Anne i Dorcas. Każdy udał się
do swojego dormitorium. Chłopacy kątem oka zauważyli, że Peter zajmuje fotel w
Pokoju Wspólnym i przyciąga na kolana swoją „ukochaną’. Zrezygnowani powłóczyli
nogami i weszli do pokoju. Black stanął jak wryty, przez co nieostrzeżony Lupin
wpadł na niego uderzając swoim czołem o tył jego głowy. Rozcierając guza
zajrzał przez ramię przyjaciela, ciekawy co go tak zszokowało. Na łóżku przed
nimi siedział James Potter i patrzył na nich uśmiechnięty. Wstał i podszedł do
Gryfonów w celu przywitania.
-
Łapo – przytulił się do Huncwota i klepał go przyjacielsko po plecach – Dobrze
cię widzieć bracie.
-
I ciebie Rogaty – odpowiedział Syriusz ukrywając wzruszenie – Bez ciebie
Hogwart to nie mój dom.
-
Lunatyk, przyjacielu – podszedł Gryfon do drugiego chłopaka – Jak się trzymasz?
-
Mną się nie przejmuj – odpowiedział Remus, jak zawsze chcąc odsunąć wszelką
troskę od swojej osoby – Lepiej opowiedz co u ciebie.
James
odsunął się delikatnie od przyjaciół i spojrzał na nich z szerokim uśmiechem.
-
Z racji, że tyle mnie tu nie było i wszyscy pewnie się stęsknili za naszymi
genialnymi pomysłami – zaczął Potter – to czas wymyśleć najbardziej epicki
dowcip wszechczasów.
Mówiąc
to uwiesił się na przyjaciołach i poprowadził ich na łóżko, żeby usiedli. Łapa
z Lunatykiem wymienili ukradkowe spojrzenia, ale poddali się pomysłowi Rogacza
i zaczęli wspólne snucie planów o psikusach.
Hej,
OdpowiedzUsuńja tutaj zagladam i czytam (no trochę ostatnio mniej, ale po prostu tak wyszło) jednak bardzo się cieszę waszym powrotem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Droga Basiu,
UsuńBardzo się cieszymy, że cały czas odwiedzasz nasz blog. Obawiałyśmy się, że po takiej przerwie nikt nie będzie czytał naszego opowiadania, ale na szczęście miło się zaskoczyłyśmy. ❤
Zapraszamy na kolejny rozdział! 😉
~Ł&R
Och, jest i rozdział na który czekałam, czyli ten "po 3 latach i 3 miesiącach" :D
OdpowiedzUsuńTu taki krótki wstęp zrobię, że jestem bardzo ciekawa jak zmienił się Wasz styl po tym czasie, no i czy trochę lepiej prowadzicie swoje postacie.
Ok, zaczynam czytać ;)
Ojejku! Nie wiem, co napisać. Trochę się obawiałam, bo jednak ostatni rozdział skończył się w trudnym momencie i napisanie kontynacji po tym czasie mogło nie być dla Was łatwe.
James był strasznie autentyczny. Spodziewałam się tego, że będzie może w nim więcej gniewu i złości, ale proporcje jego uczuć są dobrze wyważone i te fragmenty z nim były takie smutne, że teraz siedzę i nadal jestem przygnębiona.
Tak sądziłam, że Lily się wścieknie, no i musiała palnąć czymś okrutnym, i znów musiała być najważniejsza. Tu trochę marszczę nosek na to, ale potem przemówiły do mnie jej przemyślenia i tak się zastanawiam, czy tu już naprawdę będzie jej zmiana, czy dalej będzie jej odbijało. :D
Reakcja przyjaciół na to nieszczęście, które spotkało Jamesa jest cudowna. Wszyscy złączyli się z nim w tym smutku i tylko trochę jestem zdziwiona, że nie ma jakiejś wzmianki o tym, że może Syriusz czy Remus napisali do Jamesa. W końcu nie było go dwa tygodnie.
Ellie jest cudowna. Dobrze, że James miał przy sobie tak miłą osóbkę.
Trochę mi nie pasuje reakcja Slughorna na (chyba) pierwsze potknięcie Lily na Eliksirach. On był strasznie pobłażliwy dla swoich ulubieńców i raczej nie potraktowałby tak Lily. Wydaje mi się, że byłby zmartwiony jej niepowodzeniem.
Staram się tutaj być oszczędna w słowach, bo jednak chcę przeczytać kolejny rozdział i tam napisać komentarz do notki oraz jeszcze jeden, taki zbiorczy.
Buziaki i do zobaczenia pod kolejnym postem! :*
Droga SBlackLady!
OdpowiedzUsuńFaktycznie miałyśmy przerwę, która wyszła dość nieoczekiwanie dla nas samych. Na szczęście wracamy, z nowymi siłami i pomysłami.
W naszym opowiadaniu, będą pojawiały się trudne momenty, bo Voldemort nie próżnuje. Nie ma żadnych zahamowań w dążeniu do urządzania świata po swojemu.
Jeśli chodzi o naszych bohaterów... Cóż , muszą dojrzeć dość szybko. Żyją w czasach, które ich do tego zmuszają. Zresztą niedługo będą pełnoletni.
Jeżeli chodzi o Lily. Ona już niedługo też zrozumie, co jest tak naprawdę ważne i odkryje, że świat nie kręci się wokół niej. Trochę odpuści sobie i innym. Zacznie dojrzewać, jak pozostali. :)
Bardzo, bardzo, bardzo dziękujemy za Twój komentarz. Sprawił nam niemałą radość!
~Ł&R