5 kwietnia 2019

XXXI. Zemsta bywa słodka

Dobry wieczór :)
Przychodzimy z następnym rozdziałem. Ostrzegamy, że wyszedł nam nieco dłuższy niż planowałyśmy, ale zapewne jak się domyślacie... poniosło nas. Dajcie znać czy nie przeraża Was ilość tej treści, bo wtedy będziemy wstawiać takie dłuższe historie bez lęku, że ktoś w połowie się znudzi i ucieknie :P
Nie zanudzając Was naszym ględzeniem... Czerpcie radość!
Wasze ~ Łapa i Rogacz







*

Jesienna pogoda na dobre zadomowiła się na zewnątrz, dając coraz zimniejsze
podmuchy wiatru. Niektórzy posądzali, że w tym roku zima przyjdzie wyjątkowo szybko, ponieważ momentami pojawiało się kilka białych płatków, ale te niemal natychmiast znikały. Dzisiaj listopadowa pora przeszła jednak samą siebie. Szalała wichura. Drzewa uginały się posłusznie i tańczyły, jak im zagrano. Ponad ziemią tworzyły się wiry powietrza zabierające ze sobą wszystko, co tylko napotkały po drodze. Piasek, papierki, opadnięte liście, szyszki, kasztany czy żołędzie. Wszyscy uczniowie Hogwartu chowali się w bezpiecznych murach twierdzy, w obawie o nabicie sobie guza od pędzących w powietrzu przedmiotów. Momentami zacinał deszcz, zaskakując tych, co odważyli się wychylić nos poza wrota szkoły.
W dormitorium Gryfonów szóstego roku panowała walka o…  łazienkę.
Chłopcy nie mogli zdecydować, który ma iść pierwszy, a do lekcji zostało tylko trzydzieści minut, w dodatku nie zeszli jeszcze nawet na śniadanie. Huncwoci, przerzucając się coraz bardziej wymyślnymi epitetami, wyrzucali się nawzajem z toalety. Tylko jeden z nich siedział cicho i pakował swoje książki na dzisiejsze przedmioty. Przyjaciele wcale nie ignorowali Petera. Po prostu od ich ostatniej rozmowy, kiedy zarzucił im fałszywość, nikt nie ruszył tego tematu. Nie bardzo wiedzieli jak, ponieważ to nie była prawda, a Glizdogon po prostu ślepo uwierzył swojej dziewczynie. Minęło sporo czasu, od kiedy rozmawiali ostatni raz i wiedzieli, że prędzej czy później będzie trzeba wyjaśnić tę sytuację. Jednak James Potter miał dzisiaj doskonały humor i nie zamierzał go sobie psuć. Od rana chodził uśmiechnięty, śpiewał pod nosem, dokuczał wszystkim, dając upust swojej radości. Przyjaciele myśleli, że dopadła go może jakaś choroba psychiczna lub ktoś dolał mu eliksiru miłosnego. To nie było normalne zachowanie jak na szukającego, zwłaszcza, że ostatnio sporo wycierpiał.
- Ej Rogaty, co tobie dzisiaj? – spytał Syriusz, nie bardzo wiedząc, co wstąpiło w przyjaciela.
- Łapiszczo ty moja, mordo kochana – zaczął okularnik – Jestem po prostu szczęśliwy.
- Ej, ej, dobra, bez takich – odsunął się Black, bo Potter zaczął się do niego przytulać i głaskać po włosach.
- E… James? – zagadnął Remus – Może ktoś ci dolał eliksir miłosny? – spytał z prawdziwą troską. Naprawdę nie wierzył, że to jego zachowanie.
- Nic z tych rzeczy – zaprzeczył – to po prostu szczęście i wszechobecna miłość – roześmiał się chłopak, mając niezły ubaw ze zdziwionych min Huncwotów.
- No to powiedz nam, co tak cię cieszy – zaczął drążyć Syriusz.
- Nic wam nie powiem.
- Rogaś, tak nie można – poczochrał go Lupin – trzeba być szczerym z przyjaciółmi.
- Nie – milczał uparcie.
- Jelonku…
Cisza.
- Łosiu!
- Ja ci dam łosiu, pchlarzu jeden – rzucił się na Blacka, który wymyślił to określenie.
- No dawaj czterokopytny, nie daj się prosić – Lunatyk podjął zabawę w przekomarzanie.
- No dobra, dobra.
Nastała cisza pełna oczekiwania.
- Całowałem się z Lily Evans!
Dalej trwała cisza. Przyjaciele trawili to, co usłyszeli.
- Ech Rogaś, Rogaś… znowu ją zmusiłeś? – spytał Syriusz.
- Nie – zaperzył się okularnik – wyszło to naturalnie. A co więcej, ona sama oddała pocałunek.
Teraz zawrzało. Huncwoci wrzasnęli, jakby oszaleli. Nie dowierzali w to, co usłyszeli. Niedostępna pani prefekt w końcu uległa. Momentalnie posypały się pytania, a Potter, z przyjemnością wracając do tamtej nocy, opowiedział im wszystko ze szczegółami.

*

Trójka dziewcząt z Gryfindoru zeszła nieśpiesznie na śniadanie. Pierwsze lekcje
dzisiejszego dnia miały dopiero na dziewiątą rano, oczywiście ze Ślizgonami i to dwie godziny eliksirów. Lily Evans czuła się rozdarta. Z jednej strony uwielbiała warzyć eliksiry, była to dla niej zaawansowana magia w czystej postaci, ale z drugiej strony musiała znosić natrętne spojrzenia Severusa Snape’a i jego próby nawiązania kontaktu po ostatnim wydarzeniu w lochach. Ruda nie poruszała tego tematu z byłym przyjacielem. Nie udawała, że nic się nie stało. Po prostu uważała, że nie mają, o czym rozmawiać. Nie zamierzała słuchać jego tłumaczenia, jak zmierza w stronę ciemnej magii. Ona naprawdę już nigdy nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Dorcas z Anne usiadły po jednej stronie stołu, a panna prefekt naprzeciwko nich.
Gawędziły o czymś swobodnie, zajadając się jajecznicą i tostami, kiedy błogi spokój przerwał im znany osobnik. Rogacz usiadł obok Evans, na co ta automatycznie spaliła buraka.
- Hej, Lily – zagadnął ją z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Witaj, James – odpowiedziała cicho, patrząc w talerz.
- Jak ci noc minęła, słońce? – spytał – Śniłaś o mnie i naszym pocałunku?
Dorcas i Anne nie zwracały większej uwagi na tę sytuację, będąc zajęte rozmową z Remusem. Syriusz również próbował się do nich dołączyć, jednak nienawistne spojrzenia Meadowes skutecznie zniechęcały go do wszelkich prób nawiązania zwykłych, koleżeńskich relacji.
- Potter, daruj sobie – odpowiedziała zirytowana wspomnieniem o pocałunku. Oczywiście nie raczyła napomknąć o tym swoim przyjaciółkom. Uważała to za jednorazowy wypadek, który nigdy więcej się nie wydarzy, więc nie warto w ogóle o tym mówić.
- Kochanie, o co ci chodzi? Przecież podobało ci się wczoraj – okularnik drążył temat.
- Potter, zamknij się – próbowała go uciszyć zanim ktokolwiek usłyszałby treść ich rozmowy.
- Chcesz dzisiaj powtórkę?
- Powtórkę czego? – zagadnęła wesoło Dorcas. Odsunęła się od poprzednich rozmówców, ponieważ miała dość natrętnego zagadywania ze strony Blacka. Nie była gotowa na normalne kontakty na stopie koleżeńskiej. Patrzyła teraz na Jamesa, oczekując odpowiedzi.
- Jak to czego? To Evans nic wam nie powiedziała? – zapytał Potter, nie domyślając się, że Ruda chciała zachować całe wydarzenie w tajemnicy.
- O czym? – ciemnowłosa dziewczyna spojrzała teraz na przyjaciółkę.
- O tym, że Potter to kawał obrzydliwego gumochłona – odparowała zdenerwowana nie na żarty. Czuła, że jeszcze chwila, a wybuchnie. Teraz pozostali przyjaciele również zainteresowali się rozmową, widząc, że Ruda jest na skraju cierpliwości. Rozmowa nabierała tempa.
- Lily Evans i ja całowaliśmy się wczoraj! – wykrzyknął Rogacz, nie mogąc dłużej wytrzymać. Tak bardzo rozpierała go radość z tego powodu, że nie mógł spokojnie usiedzieć, a co dopiero milczeć.
Nagle szukający poczuł na twarzy i szacie wielką morką plamę. Ruda nie wytrzymała.
Wylała zawartość swojego napoju na twarz okularnika i wybiegła z Wielkiej Sali, chcąc uniknąć komentarzy. Przy stole Gryfonów zaległa cisza. Wszyscy spoglądali po sobie niespokojnie, ciekawi, co uczyni młody Potter. Uczniowie z innych domów wstawali od stołów i wychylali głowy, chcąc zobaczyć, jak dalej rozwinie się sytuacja. James sięgnął po serwetkę, otarł twarz, jednym machnięciem różdżki osuszył szatę i wyszedł marszem z pomieszczenia. Nie za bardzo wiedział, w którą stronę uciekła płomiennowłosa Gryfonka. Za najbardziej rozsądne uznał udanie się do Pokoju Wspólnego na siódmym piętrze. Jeśli tam jej nie znajdzie, to użyje Mapy Huncwotów, aby ją odszukać. Stanął przed obrazem Grubej Damy i powiedział hasło „Fikubezliku”, a ta wyskoczyła w odpowiedzi do przodu, robiąc chłopakowi przejście. Gryfon nie zawiódł się. Drobna, kochana przez niego osóbka, siedziała skulona na kanapie przed kominkiem a twarz miała ukrytą w dłoniach. James pewny siebie podszedł i usiadł obok dziewczyny. Ta podniosła głowę i spojrzała na niego. To nie były te oczy, które zawsze wprawiały Rogacza w przyjemny dreszcz i wywoływały mimowolny uśmiech. Były one zaczerwienione, pełne złości i żalu. Zamurowało go. Nie spodziewał się takiej reakcji. Zarzucał sobie to, że po takim czasie dalej nie potrafi wyczuć, do jakiego momentu może pozwolić sobie na żarty. Zrozpaczona dziewczyna bez słowa uciekła w kierunku swojego dormitorium.
- Evans! – krzyknął za nią, ale ta już trzasnęła drzwiami od pokoju. „Ty kretynie” – pomyślał i uderzył pięścią w ścianę. Jedyne, co go cieszyło, to dzisiejszy szlaban. Może tam uda im się wyjaśnić tę sytuację.

*

Lekcje z eliksirów dłużyły się niemiłosiernie. Slughorn uczył ich dzisiaj wykonania
„wywaru żywej śmierci”. Receptura była bardzo skomplikowana, składniki trudne do zdobycia, a opis sporządzenia niejednoznaczny. Profesor obiecał, że osoba, która sporządzi najlepszy eliksir dostanie wyjątkowo zaproszenie na kolację świąteczną do Klubu Ślimaka, co według niego było ogromnym zaszczytem. W sali wrzało, strzelało, treść kociołków wypalała denka lub uciekała na zewnątrz, czołgając się i wypalając dziury w stole, za co Horacy automatycznie dyskwalifikował  uczniów z konkurencji.
Lily nie mogła się skupić po porannych wydarzeniach. Nie zależało jej na wygranej.
Wiedziała, że zaproszenie dostanie i tak i tak. Ciągle wspominała wczorajszą chwilę, kiedy jeszcze nigdy nie czuła się tak szczęśliwa. Na samo wspomnienie znowu poczuła dziwną sensację w żołądku, która była po prostu przyjemna. Za to rozmyślając nad śniadaniową aferą, czuła gulę w gardle. Nie w taki sposób chciała powiedzieć przyjaciółkom. Czekała na odpowiednią chwilę, ale ON, jak zawsze, wszystko musiał popsuć. Przez chwilę Ruda myślała, że jest dla nich cień szansy… Jak bardzo się myliła!
- Lily – przyjaciółka wyrwała ją z zamyślenia – Chcesz pogadać o tym, co się stało dzisiaj rano? – zapytała delikatnie Anne. Nie wiedziała, czy porusza się po bezpiecznym gruncie.
- Przecież już wszystko wiecie – żachnęła się, chcąc zakończyć rozmowę.
- Wolałybyśmy znać twoją wersję wydarzeń – kontynuowała spokojnym tonem. Nie chciała się kłócić, ale nie ukrywała, że zżerała ją ciekawość. Nie wiedziała, czy to kolejna sztuczka Pottera by zdenerwować ich przyjaciółkę czy prawda.
- Powiedział prawdę. – odpowiedziała krótko.
Gryfonki spojrzały na siebie i wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Wiedziały, że ten moment kiedyś nadejdzie i że panna prefekt nie zaakceptuje tego tak łatwo. Była zbyt dumna.
- Ale Lily… Coś w tym złego? – spytała Dorcas. Jej samej się nie ułożyło z Huncwotem, ale nie znaczy, że z nią musi być tak samo.
- Złego? – spojrzała na nie oburzona – Ten pocałunek to czysty przypadek! Był smutny, płakał, a ja…. Ja go po prostu przytuliłam. Nie mogłam patrzeć, jak stoi taki załamany. Wtedy to się wydarzyło. Pocałował mnie, a ja zmieszana go nie odepchnęłam – tłumaczyła Lily – Ale to nie znaczy, że ten pocałunek coś znaczył! Wydarzyło się i tyle! Nigdy więcej się nie powtórzy. Nie ma sensu drążyć tematu – skończyła i odwróciła się do swojego kociołka, kontynuując warzenie wywaru, jednocześnie dając znać, że nie chce kontynuować tematu. Przyjaciółki nie mogły pohamować uśmiechu za jej plecami. To było takie typowe zachowanie dla Evans.

W drugiej części sali trójka Huncwotów szeptała coś konspiracyjnym tonem. Czwarty
z nich, Peter, pracował w parze ze swoją dziewczyną, Kate. Czuł momentami tęsknotę. Nawet częściej, ale nie mógł się do tego przyznać. Żałował, że tak się wszystko potoczyło, ale nie wiedział jak to odwrócić. Syriusz zaśmiał się z czegoś zbyt głośno, czym zasłużył sobie na niezbyt pochlebny komentarz ze strony profesora Slughorna. Gdyby nie Remus, który jako jedyny starał się coś zrobić z tego eliksiru, to już dawno dostaliby naganę. Dzięki niemu mogli pod przykrywką planować kolejny kawał. To nie miał być byle jaki dowcip. Potter miał plan. Konsultował go ze swoimi przyjaciółmi. James był żądny zemsty, a Huncwoci nie zamierzali mu w tym przeszkadzać. Wszyscy mieli tak samo ogromną ochotę dokopać pewnemu Ślizgonowi.
- Chłopaki, idę po trzustkę tej ropuchy księżycowej, bo skończyły się nam.
- Okej, nie zgub się Łapciu! – krzyknął za nim Lunatyk – Jakbyś potrzebował pomocy, to krzycz!
- Panowie! – oburzył się profesor – Trochę ogłady! Nie jesteście na Pokątnej, tylko na lekcji!
- Przepraszamy, panie profesorze! – krzyknął James, czochrając się po włosach i przywołując na twarzy swój przeprosinowy uśmiech.
Syriusz wrócił, niosąc kilka narządów i z podejrzanie wypchaną kieszenią, którą starał się zasłonić ręką.
- Masz? – spytał szeptem Lupin.
- Chyba tak – powiedział cicho Black – To jest to? – wyciągnął z kieszeni małą fiolkę i pokazał chłopakom.
- Szybko, schowaj to – syknął James – To musi wypalić. Nikt nas nie może nakryć.
Oboje kiwnęli głową i zgodnie stwierdzili, że bezpieczniej będzie ustalić resztę szczegółów po lekcji.

*

Trójka Huncwotów czaiła się za rogiem i obserwowała swój cel w bezpiecznej
odległości. Została chwila do pory obiadowej, wiedzieli, że muszą się pośpieszyć inaczej wszystkie ich plany i starania pójdą na marne. Chłopacy musieli ruszyć na przód, ponieważ ich punkt również gwałtownie ruszył i skręcił w jakiś korytarz. Szczęśliwie nie było w tym miejscu żadnych świadków. Wiedzieli, że to jest idealny moment. Teraz albo nigdy! Skradli się cichutko najbliżej, jak tylko zdołali i wtedy James zawołał:
- Hej, Smarku!
Ciemnowłosy chłopak odwrócił, ale już po głosie poznał, z kim ma do czynienia.
- Zabawmy się trochę! Tarantallegra! – krzyknął okularnik, celując różdżką w stronę swojego wroga. Ten jednak podniósł tarczę i bez najmniejszego problemu odparł atak.
- No proszę, nasz długonochal ćwiczył ostatnio – zaśmiał się szyderczo Syriusz. – Drętwota!
Severus dalej się bronił, co jakiś czas oddając atak, ale walka była bardzo wyrównana. W czasie kiedy Rogacz i Łapa zajęli Snape’a pojedynkiem, Remus zakradł się od tyłu.
- Petrificus Totalus – szepnął i z różdżki błysnęło. Ślizgon zwalił się na ziemię jak kłoda. Tylko oczy ciskały nienawistne spojrzenia. Wzrok prześlizgiwał się z jednego Gryfona na drugiego. Rozpaczliwie starał się ruszyć jakąś częścią swojego ciała, ale bezskutecznie.
- Nie bój się, Smarku – stanął nad nim Lupin. Potrzebujemy tylko jednego. Mówiąc to chwycił za włos i pociągnął.
- Blee – zgorszył się Syriusz pokazując język – Lunciek, dotknąłeś jego tłustych kłaków. Musisz szybko iść do pani Pomfrey po jakiś silny odkażacz.
- Najpierw to musimy coś z nim zrobić – Potter wskazał na niego głową, jakby miał do czynienia z wielkim, obślizgłym ślimakiem.
- Ależ proszę – powiedział Black, otwierając drzwi jakiejś małej kanciapy –  Voilà.
Remus chwycił Snape’a pod ręcę, a pozostali Huncwoci wzięli nogi i ukryli go przed
wścibskimi oczami innych uczniów. Teraz został już tylko jeden krok. Korzystając z tego, że korytarz był nadal pusty, Łapa wyjął chowaną przez siebie fiolkę z brunatnym płynem i odkorkował ją. Zawartość nie pachniała przyjemnie. Remus wrzucił włos Severusa, a zawartość zabulgotała niebezpiecznie. Eliksir nabrał klarownej, czarnej barwy.
- Wywar ze Smarka nie wygląda wcale tak najgorzej – zaśmiał się James – Dobra, każdy wie, co robić? – oboje przyjaciele kiwnęli głowami – Remus, porozmawiaj szybko z Danem, dobrze? Będziemy potrzebować alibi.
- Już do niego idę – Lupin poszedł w stronę Wielkiej Sali. Przeczuwał, że prefekt naczelny pewnie tam będzie, bo obiad powinien się już zacząć.
- Syriuszu, do dzieła. – powiedział James.
- Twoje zdrowie, przyjacielu – Black uniósł fiolkę jak do toastu i wypił zawartość do dna. Od razu wiedział, że eliksir działa. Poczuł piekący ból w całym ciele, zauważył, że nieco urósł, nos mu się wydłużył, buty zrobiły się ciasne. James patrzył na niego rozbawiony. Wiedział, że pod tą postacią kryje się jego przyjaciel, ale i tak odczuwał niechęć patrząc tylko na replikę swojego wroga.
- Eliksir wieloskokowy czyni cuda – powiedział Łapa.
- Faktycznie, wyglądasz obleśnie, przyjacielu.
Oboje się roześmiali. Nadszedł czas, by wcielić plan w życie.

*

Remus wbiegł pędem do Wielkiej Sali. Musiał zdążyć wykonać swoją część misji,
zanim zjawi się Syriusz. Tak jak podejrzewał obiad się już zaczął. Zjawiła się na nim praktycznie cała społeczność szkolna. Będzie widowisko. Lupin faktycznie był tym, który zawsze starał się strofować swoich przyjaciół, przecież był prefektem, ale tym razem twierdził, że Ślizgon zasłużył na swoje. Odszukał wzrokiem Daniela McAlistera wśród siedzących Puchonów i podszedł do niego szybkim krokiem. Lupin położył mu rękę na ramieniu, dając znak, że coś od niego chce.
- Cześć, Remus. O co chodzi? – spytał chłopak bez cienia uśmiechu.
- Mogę ci na chwilę przeszkodzić? – spytał Gryfon przepraszającym tonem.
- No mów.
- Na osobności. To ważne – przybrał na twarz najbardziej poważną, minę na jaką było go stać. Puchon odszedł od stołu, starając się ukryć irytację. Lubił tego chłopaka, ale cenił sobie również spokój podczas posiłku. Odeszli kawałek od ciekawskich uszu.
- Okej, muszę mówić szybko – Daniel spojrzał zdziwiony – Potrzebujemy alibi – kontynuował Lunatyk – Syriusz wciela się w rolę Severusa Snape’a. Wiem, że nie powinienem na to pozwalać, ale tu chodzi o Lily Evans, która poza tym przyjaźni się z Dorcas – mimowolnie na wspomnienie jej imienia Puchonowi poczerwieniały uczy – Chodzi po prostu o to, żeby się odegrać. Nie powinienem cię o to prosić, ale tylko tobie mogliśmy zaufać w tej kwestii.
Po tym monologu nastała chwila ciszy. Prefekt naczelny patrzył na chłopaka i nie skomentował tego ani jednym słowem. Czas uciekał.
- Możemy na ciebie liczyć? – ponaglał Lupin.
McAlister nie mógł się zdecydować. Z jednej strony lubił Lily, a Meadowes cenił sobie szczególnie. Z drugiej strony nie cierpiał tego Blacka. Ostatecznie podjął jednak decyzję.
- Niech będzie – zgodził się niechętnie – Ale pierwszy i ostatni raz biorę udział w waszych dowcipach. A co mam powiedzieć?
- Na przykład, że wlepiłeś mu szlaban lub coś podobnego. Jesteś wielki! – Remus klepnął go po koleżeńsku w ramię – Dzięki! – krzyknął, biegnąc do stołu Gryffindoru. Zrobił to w sam czas. Po tym jak usiadł, dosiadł się do niego Potter i z gorączkowym wyczekiwaniem na twarzy, spojrzał na przyjaciela.
- Zaczyna się – szepnął w jego stronę podekscytowany. Remus sam zaśmiał się pod nosem ciekawy, jak Syriusz to rozegra.
Do Wielkiej Sali wszedł właśnie jakiś blady chłopak z czarnymi i tłustymi włosami.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był w samych, szarych slipkach. Po pomieszczeniu przebiegły zdziwione szepty i chichoty. Severus Snape szedł spacerkiem przez środek sali i rozglądał się na boki. Co jakiś czas zatrzymywał się przy którymś stole, aby zabrać komuś coś z talerza. Tylko u Ślizgonów przy stole była cisza jak makiem zasiał. Nikt nie podejrzewał, że ich znajomy może wywinąć taki numer. Nie wiedzieli, czy odczuwać zażenowanie czy gniew za ośmieszanie ich domu.
Anne, Dorcas i Lily również zauważyły zaistniałą sytuację. Meadowes i Loran
parsknęły niekontrolowanym śmiechem. Evans, która akurat piła sok malinowy, oblała się nim, bo z wrażenia otworzyła usta, zapominając o połykaniu. Szybko otarła się chusteczką i zszokowana wpatrywała się w nagie ciało Snape’a. Nawet ona nie umiała utrzymać powagi. Dołączyła do śmiejących się przyjaciółek.
„Ślizgon” podszedł do stołu nauczycielskiego, ukłonił się głęboko i ruszył w kierunku
wolnego krzesła pomiędzy profesor McGonagall a profesorem Slughornem. Oboje wpatrywali się w niego, jakby zobaczyli ducha, mimo że zobaczenie perłowobiałej postaci, która przez ciebie przenika, to nic nadzwyczajnego w Hogwarcie. Minerwa zarumieniła się, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa, a twarz Horacego przybrała kolor szarego papieru.
- Co cię sprowadza do naszego stołu, Severusie? – odezwał się pierwszy Dumbledore. – Nie powinieneś się ubrać, chłopcze? – zapytał unosząc jedną brew. – Peszysz nam damską część towarzystwa – dokończył ukrywając rozbawienie.
- Gdzie tam ubrać – odpowiedział „Snape” – Nie mam czystych ciuchów. Wszystkie zasmarkałem – powiedział, udając powagę i chwytając za widelec nauczycielki transmutacji – Poza tym niech wszystkie panie wiedzą, co tracą – mówiąc to, puścił całusa w tłum. Wśród uczniów dało się słyszeć nieśmiałe śmiechy młodszych uczniów, jak i niekontrolowane wybuchy śmiechu wśród starszej części. Zwłaszcza od strony stołu Gryfonów. James i Remus płakali ze śmiechu. Syriusz był w swoim żywiole. Nie mogli się powstrzymać. Gratulowali sobie takiego pomysłu. Wiedzieli, że ta historia długo będzie krążyła wśród szkolnych murów. Snape nadział na widelec marchewkę z talerza Minerwy i popił napojem od opiekuna domu Slytherinu. Black stwierdził, że czas powoli kończyć widowisko. Nie wiedział, ile czasu mu zostało.
- Cóż – zerwał się na nogi – Dziękuję za to ciepłe przyjęcie mnie przy stole nauczycielskim.
Obszedł stół dookoła i ruszył w kierunku wyjścia.
- Snape! – usłyszał głos za sobą i odwrócił się w jego kierunku. Na to wyglądało, że profesor McGonagall w końcu odzyskała mowę i widać było, że jest zniesmaczona i naprawdę wściekła – Szlaban! Przez cały miesiąc – po czym usiadła godnie przy stole i ostentacyjnie odsunęła swój talerz.
„Ślizgon” uśmiechnął się od ucha do ucha i poszedł dalej. Odprowadzany oklaskami i
śmiechami uczniów, machał wszystkim na pożegnanie. Gryfon poczuł, że wybiegł w dobrej chwili. Pobiegł do sali, gdzie zostawił ubrania i tam wrócił do swojej postaci. Kilka minut później przybiegli do niego Rogacz i Lunatyk, rzucając się na niego, czochrając mu włosy i śmiejąc się z tak dobrego widowiska.

*

Po obiedzie wszyscy rozeszli się w swoją stronę. Lily wróciła do dormitorium, chcąc
przygotować wypracowanie na jutrzejszą historię magii, ponieważ wieczór miała zajęty przez szlaban. Dorcas Meadowes miała spotkać się ze swoim przyjacielem, Danielem McAlisterem, zaś Anne była umówiona z Remusem w bibliotece. Mieli wspólnie uczyć się z numerologii.
Loran spacerkiem szła w ustalone miejsce, niosąc torbę z pergaminami, kałamarzem i
piórami. Cieszyła się na to popołudnie. Po pierwsze lubiła ten przedmiot, był dla niej bardzo interesujący, a po drugie ceniła sobie każdy moment spędzony z przyjacielem. Weszła do pomieszczenia, gdzie każde miejsce na regałach było po brzegi zapełnione opasłymi księgami. Rozejrzała się, czy przy którejś ławce nie siedzi Lupin. Zauważyła, że zajął ich ulubione miejsce pod oknem. Uwielbiała ten widok na błonia i jezioro. Podeszła do niego dziarskim krokiem, zrzuciła torbę z ramienia i położyła ją na krześle.
- Hej, Remus! – przywitała się – Jak ty to robisz, że zawsze jesteś przede mną? – spytała, kładąc ręce na biodrach.
- Witaj, Anne – odpowiedział chłopak – Po prostu zawsze się guzdrzesz – wytknął jej język, a ona tylko się zaśmiała. Usiadła obok niego i zaczęli przeglądać swoje materiały. Po kilkudziesięciu minutach Gryfonka poczuła, że potrzebuje chwili przerwy.
- Luniek – zagadnęła blondynka.
- Hmm?
- Czemu nie znajdziesz sobie jakiejś dziewczyny?
Spojrzał na nią, jakby zobaczył ją pierwszy raz w życiu. Tak bardzo zaskoczyły go te słowa, że nie wiedział, jak ma jej na to odpowiedzieć.
- Co to za pytanie? – to było jedyne, co udało mu się wydusić.
- Jak to jakie? – spytała rozbawiona – Z działu innego niż numerologia. Muszę chwilę odsapnąć, a my nigdy nie rozmawiamy o naszym życiu uczuciowym – kontynuowała.
- Jakoś mi to nie przeszkadza – mruknął chłopak pod nosem. Bardzo lubił swoją przyjaciółkę, nawet czasami za bardzo, dlatego nie poruszał nigdy tego tematu. On też się zastawiał, jakim cudem taka dziewczyna, jak Anne, nie miała nigdy chłopaka.
- Remus – klepnęła go w ramię – Przestań! Rozmawiamy – zarządziła głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- No… dobra – bąknął, czując, że się rumieni.
- To odpowiedz mi na pytanie.
- Czemu nie mam dziewczyny? – Anne kiwnęła twierdząco głową – Bo nie ma takiej potrzeby Loran. Żadna nie skradła mojego serca – powiedział poważnie
- Nawet ja? – uśmiechnęła się uroczo. Wiedziała, że nie powinna zaczynać tego tematu. Pamiętała o ich obietnicy. Jednak czasami trudno było się jej trzymać, kiedy spędzali ze sobą tyle czasu.
- Ty zajmujesz szczególne miejsce w moim serduszku – zaśmiał się Lunatyk. Domyślał, że to pytanie wcale nie było żartem, ale wolał je tak potraktować. Gryfonka również się zaśmiała. Nie chciała naciskać.
- To może już znalazłeś tę jedyną? – spojrzała na niego poważnie, a on poczuł, że jak za chwilę nie odwróci wzroku, to zagubi się w jej spojrzeniu.
- Anne – zaczął – proszę cię. Obietnica. – wiedział, że jest zawiedziona, widział to – Sama widziałaś, co się stało z Dorcas i Syriuszem. Byli najlepszymi przyjaciółmi, a teraz nie ma między nimi żadnej nici porozumienia.
- A więc o to chodzi? – wybuchła Loran – Czy o coś innego? Czegoś mi nie mówisz, Remus?
- Chodzi o to, że jesteśmy przyjaciółmi – powiedział spokojnie Lupin – I proszę, niech tak zostanie. – złapał ją za rękę i uśmiechnął się łagodnie.
Dziewczyna przez chwilę milczała. Nie powinna zaczynać tego tematu. Przecież już dawno pogodziła się z faktem, że między nią a Remusem nigdy nic nie będzie. Za bardzo bał się ją skrzywdzić. Wiedziała o tym.
- Masz rację, przepraszam – powiedziała i spróbowała się delikatnie uśmiechnąć – Przerabialiśmy już ten temat – zaśmiała się zakłopotana.
- Wszystko w porządku.
- Pójdę po kilka książek – zaproponowała blondynka – Czegoś mi brakuje w tych notatkach.
Lunatyk kiwnął głową na znak, że zrozumiał i patrzał za nią jak odchodzi w stronę regałów.
Dziewczyna podeszła do działu numerologii i zaczęła się rozglądać za interesującymi ją tytułami. Chwyciła już dwie książki, ale jedna, którą chciała zdjąć z półki, była niestety za wysoko. Próbowała podskoczyć i ją sięgnąć, ale bez skutku. Rozejrzała się za drabinką, ale nie widziała jej w pobliżu. Wyjęła więc różdżkę zza paska i już miała użyć zaklęcia przywołującego, kiedy usłyszała obcy głos za plecami.
- Pomóc ci? – spytał.
Dziewczyna obejrzała się, żeby zobaczyć, kto jest właścicielem tego głosu i zobaczyła wysokiego mężczyznę z delikatnym ciemnym zarostem. Włosy miał czarne, krótkie, które lekko falowały. Oczy również miał ciemne, tęczówki były koloru bardzo głębokiego brązu, tak, że prawie nie można było odróżnić ich od źrenic. Karnacja również nie należała do najjaśniejszych. Dziewczyna wywnioskowała, że chłopak na pewno nie pochodzi z Wielkiej Brytanii ani okolic.
- E… Tak, poproszę – odpowiedział zaskoczona i zakłopotana. Zawsze sama sobie radziła. Chłopak podszedł  i sięgnął książkę bez najmniejszego problemu.
- Trzymaj – podał jej egzemplarz.
- Dziękuję bardzo – odpowiedziała grzecznie, trochę za bardzo się w niego wpatrując.
- Jestem Mike – chłopak przedstawił się i wyciągnął dłoń w jej kierunku – Jestem z Ravenclawu.
- Jestem Anne – odpowiedziała, coraz bardziej zdziwiona – Gryffindor. Miło cię poznać.
- Ciebie również. – odpowiedział. Oparł się o regał i spojrzał na nią dokładniej – Numerologia? – spytał, wskazując na jej książki.
- Co? – spytała wciąż za bardzo zszokowana, żeby logicznie myśleć – A, tak. Uczę się z przyjacielem.
- A to nie będę przeszkadzał.
- Nie, nie przeszkadzasz – powiedziała szybko, ale zaraz tego pożałowała. Przecież nawet go nie zna. Mike roześmiał się pod nosem.
- Spotkamy się jeszcze – uśmiechnął się i odwrócił, machając jej ręką, idąc w swoją stronę. Anne stała i patrzyła przed siebie. Skarciła się w myślach za tak naiwne i dziecinne zachowanie. Odetchnęła dwa razy i poszła w kierunku ławki, gdzie czekał na nią Remus.
- Co tak długo? – spytał, widząc, że wraca.
- Przepraszam, nie mogłam sięgnąć książki – powiedziała zgodnie z prawdą – Jakiś Mike mi pomógł.
- Jaki Mike? – spytał Lupin.
- Nie wiem, podał mi książkę, przedstawił się i poszedł – odpowiedziała zdawkowo. Lunatyk pokiwał głową i stwierdził, że czas zabrać się z powrotem do nauki, bo niedługo pora kolacji.

*

Na błoniach dalej panował porywisty wiatr, ale nie odstraszało to wszystkich uczniów.
Dorcas ubrała się w ciepły płaszcz, owinęła się szalikiem i założyła na głowę wełnianą, musztardową czapkę. Stali razem z Danielem na kładce przy jeziorze i wpatrywali się w szarą toń, nic nie mówiąc.
Ich znajomość trwała już jakiś czas i naprawdę można powiedzieć, że dobrze się
rozumieli. Meadowes czuła się przy nim bardzo swobodnie, jak i kobieco. Wiedziała, że mu się podoba, ale była świadoma, że nie chodzi tylko o wygląd. Lubił jej stanowczy i zaborczy charakterek, co nie raz jej mówił. Za każdym razem śmiała się, że po prostu jest pantoflarzem i woli, kiedy kobieta rządzi, ale wiedziała, że to nieprawda. Pamiętała, jak się poznali. Bała się go i nie cierpiała jednocześnie. Pan prefekt potrafił okazać siłę kiedy było trzeba. Był stanowczy, opanowany i męski. To określenie idealnie do niego pasowało.
Dziewczyna nigdy nie myślała, że polubi tak spokojną osobę, wspominając w tej
chwili Syriusza, który był szalony, nieokiełznany i wszędobylski. Czasami za nim tęskniła. Był naprawdę świetnym przyjacielem. Jednak okazało się, że byli o siebie za bardzo zazdrośni, a to zniszczy nawet najbardziej zażyły związek. Bez zaufania nie dało się niczego zbudować. Meadowes rozglądała się na boki i obserwowała młodszych uczniów, którzy biegli szybko do zamku, wracając zapewne z lekcji Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. W tej chwili bardzo się cieszyła, że są już na takim stopniu edukacji, że potrafią wyczarować sobie „bańkę” chroniącą ich przed wiatrem i deszczem.
- Zimno ci? – z zamyślenia wyrwał ją głos McAlistera.
- Nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą – Bez wiatru już nie jest tak nieprzyjemnie.
- O czym myślisz? – spytał dociekliwie. Lubił ją obserwować, kiedy miała taki zamyślony wyraz twarzy. Widać było w oczach, że odpływa gdzieś daleko i pozwala myślom swobodnie dryfować.
- W sumie… - zawiesiła lekko głos – O różnych rzeczach. Najpierw myślałam o tym, jak możesz być taki opanowany, a potem obserwowałam tych uczniaków, którzy tak biegli zmarznięci do zamku. – uznała, że o Syriuszu nie będzie wspominać.
- Myślałaś o mnie? – podchwycił temat.
- Tak, właśnie – zaśmiała się – Możesz teraz podnieść swoje ego.
- A żebyś wiedziała, schlebiają mi takie komplementy – również się zaśmiał. Przysunął się do niej bliżej i chwycił ją za rękę. Gryfonka spojrzała w dół, ale nie zabrała dłoni. Już wcześniej się to zdarzało.
- Dorcas – zaczął drżącym głosem i przysunął się jeszcze bliżej.
Spojrzał jej głęboko w oczy i nie wiedział, czy zdoła coś więcej dodać. Ona również
poczuła, że się zatapia. Widziała, jak na nią patrzy i było to naprawdę miłe uczucie. Wiedziała, co się zaraz stanie i dobrze przeczuwała. Daniel musnął delikatnie jej usta i poczekał chwilę na jej reakcję. Jednak kiedy ona się nie odsunęła, uznał to za przyzwolenie i pocałował ją teraz nieco mocniej, jedną ręką wciąż trzymając ją za dłoń, a drugą oplatając w pasie. Smakowała niesamowicie. Poczuł, że mógłby ją całować całe życie. Wydała mu się spełnieniem wszystkich jego pragnień. Jednak ona po chwili odsunęła się od niego i położyła mu ręce na klatce piersiowej.
- Stop – wyszeptała, zarumieniona po szczyty uszu.
- Dorcas – przejechał ręką po jej policzku, widać było, że szybciej oddycha  – Kocham cię.
Patrzyła na niego, nie dowierzając. Nie wiedziała, że to już dzisiaj będzie ten moment. Spodziewała się, że to nadejdzie prędzej czy później, ale dzisiaj nie była na to przygotowana.
- Dan – szepnęła w jego stronę – Nie chcę żebyś pomyślał, że ja nic do ciebie nie czuję – mówiła delikatnie – Bo wiem, że jest to coś pięknego – przerwała, patrząc na jego reakcję – Ale ja chyba jeszcze nie jestem gotowa na TEN etap.
Puchon patrzył na nią lekko urażony i zdziwiony jednocześnie. Nie wiedział za bardzo, co ona chce mu przez to powiedzieć.
- Czyli? – dopytał, bo chciał mieć jasną sytuację.
- Czy możemy mieć drugie podejście za jakiś czas? Potrzebuję chwili. – nie wiedziała, czy to źle nie wybrzmiało – Chcę się z tobą spotykać. Bardzo cię lubię. Ale to poszło za szybko – chciała już iść, czuła, że za chwilę albo zapadnie się pod ziemię ze wstydu, albo się rozpłacze – Po prostu zwolnijmy. – patrzyła niecierpliwie, czekając na to, co powie. Nie chciała go stracić.
- W porządku – powiedział, odzyskując spokój. Zależało mu. Nie chciał tego zaprzepaścić. Skoro potrzebuje czasu, to on jej go da. Wiedział, co do niej czuje i był świadomy, że on też nie jest jej obojętny – Poczekam – uśmiechnął się i ją przytulił. Nie pozwoli, by mu uciekła. – Wracajmy do zamku.
Odwrócili się w kierunku szkoły i ramię w ramię, śmiejąc się i przekomarzając, weszli do środka.

*

Lily siedziała w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Miała jeszcze kilkanaście minut do
szlabanu. Jeszcze chwila do tego, co chciała jak najdalej  odwlec. Dalej była zła na Jamesa, że powiedział przy wszystkich, że się całowali. Nie była gotowa na to, żeby się do tego przyznać. Myślała, że okaże się bardziej wyrozumiały. Ale stało się. Była ciekawa, czy zrozumie swój błąd i chociaż ją przeprosi. Usłyszała czyjeś kroki na schodach prowadzących do dormitorium chłopaków. Zza zakrętu wyłoniła się właśnie osoba, o której myślała. Szybko odwróciła wzrok i wlepiła go w ścianę przed siebie.
- Hej, Lily. Idziemy? – spytał Gryfon swobodnie. Zupełnie jakby nie pamiętał swojego porannego występku. Dziewczyna wstała i poszła w kierunku wyjścia. Przeszła przez dziurę w portrecie, a okularnik poszedł za nią. Nie chciała się kłócić. Stwierdziła, że najlepiej będzie go ignorować, póki jej nie przeprosi. Oboje w zupełnej ciszy dotarli do gabinetu profesor McGonagall i zapukali.
- Wejść!
Usłyszeli głos, więc otworzyli drzwi i stanęli przed biurkiem nauczycielki transmutacji.
- Jesteście – zaczęła – Za chwilę powinien być pan Filch. On się zajmie waszym szlabanem. Ja nie mam czasu was dzisiaj pilnować ze względu na Severusa Snape’a.
James mimowolnie zaśmiał się pod nosem, wspominając dzisiejszy obiad. Lily również się uśmiechnęła, ale w tym momencie zaczęła zastanawiać, czy nie stoją za tym Huncwoci, bo nie wiedziała, co by musiało wstąpić w Ślizgona, aby sam z siebie zrobił takie widowisko.
Drzwi za nimi skrzypnęły i wszedł zgarbiony woźny z panią Norris na rękach.
- O, jest pan, Filch – zauważyła Minerwa – Proszę zająć się tą dwójką.
- Jakie przewinienie? – spytał zachrypniętym głosem.
- Włóczenie się po nocach. – odpowiedziała szybko nauczycielka i wygoniła ich z gabinetu, wychodząc za nimi, i zamykając drzwi na klucz. Filch dał znak ręką by poszli za nim.
- Za moich czasów włóczenie się po nocach było niedopuszczalne – mówił niby do nich, a niby do siebie. – Pamiętam, jak poprzedni dyrektor zezwalał na zupełnie inne kary. O tak… - rozmarzył się – Mam jeszcze łańcuchy w swoim gabinecie – ciągnął swój monolog – Na wypadek, gdyby Dumbledore jednak zmienił zdanie.
James śmiał się cicho pod nosem. Odbył tyle szlabanów, że znał na pamięć to straszenie Filcha. Lily, pamiętając, że ma go ignorować, patrzyła hardo przed siebie.
Woźny zaprowadził ich do skrzydła szpitalnego,  a oni patrzyli na niego, wyczekując. jakie mozolne zadanie im powierzy.
- Macie wysprzątać skrzydło szpitalne.
Gryfoni spojrzeli na niego z wielkimi oczami. Nie byli pewni, co ma na myśli. Przecież to pomieszczenie było spore. Miało kilkadziesiąt łóżek i jeszcze więcej szafek, i zakamarków.
- To znaczy, że macie sprawdzić ważność wszystkich leków, eliksirów czy co tu jest trzymane. Wysprzątać szafki na błysk – spojrzał na nich groźnie – Oddać różdżki! – ryknął, a oni posłusznie mu je podali – Powiem pani Pomfrey, że już jesteście – oni dalej stali, nie wiedząc od czego zacząć – Do roboty!
Lily siłą rzeczy spojrzała na Jamesa, wzruszyła ramionami i podeszła do szafek. Otworzyła je i pierwsze co ujrzała to stare flakoniki, mnóstwo kurzu i kilka zaschniętych robali. Pielęgniarka wyszła do nich z współczującą miną.
- Przepraszam was za ten bałagan – powiedziała – Dawno już ktoś powinien to zrobić, więc może i dobrze, że macie ten szlaban – zaśmiała się, ale wiedzieli, że współczuje im szlabanu. – Panna Evans mi tu pomagała, więc wie jak co ułożyć, prawda? – a ta kiwnęła głową – Więc panie Potter, jakby miał pan pytania to do koleżanki. Wrócę do was za jakiś czas – powiedziała to i wyszła do swojego pokoju, niosąc ich różdżki w ręku. Filch się ulotnił, a oni zostali sami. Lily po kolei wyciągała flakoniki i sprawdzała jaką datą są opisane. Z przykrością zauważyła, że większość z nich jest po terminie. Wyrzucała je do kubła, a Potter idąc w jej ślady robił to samo, ale sprzątając szafkę obok. Na początku milczeli. Gryfon nie wiedział w sumie, jak przerwać tę ciszę, co było dziwne, bo przeważnie nie miał problemu, by  zagadać pannę prefekt. Po jakiejś godzinie, gdzie posprzątali już większość skrytek nie wytrzymał i się odezwał.
- Lily – zagadnął, ale ta nic nie odpowiedziała – Dobrze pamiętam, że po szkole chcesz zostać uzdrowicielką? – dalej cisza – Jesteś zła na mnie…? – nic – Chodzi o to, co się stało dzisiaj rano?
Gryfonka, mimo że nie odpowiadała, to chłonęła każde jego słowo. Była ciekawa, co powie dalej. Nie miała zamiaru mu podpowiadać, w czym rzecz.
- Pewnie nie powinienem tego mówić przy wszystkich… No wiesz… O naszym pocałunku. Ale byłem tak podekscytowany tym, co się stało, że jakoś… Wyrwało mi się. Nie pomyślałem, że możesz być zła. Zachowałem się jak dzieciak. – teraz on patrzał na nią i czekał na jakąkolwiek reakcję. Widział, że go słucha. Przestała sprzątać. Po prostu patrzyła  przed siebie – Przepraszam cię, Lily. Staram się zmienić.
Zapadła cisza. Gryfon nie wiedział, czy ma coś jeszcze dodać czy zostawić to tak jak jest teraz. Wiedział, że ma szansę u tej dziewczyny, a poza tym on nigdy się łatwo nie poddawał.
- Dziękuję, James. – spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie. On odwzajemnił uśmiech, ale bardziej odważnie. – I nie rób tego więcej – powiedziała – Nie trzeba się każdemu o wszystkim naokoło chwalić. Niektóre rzeczy lepiej zachować dla siebie.
Gryfon kiwnął na to głową. Wiedział, o co jej chodzi. Czas dorosnąć i zacząć się starać jak na mężczyznę przystało. Po tej wymianie zdań rozmawiali już o wszystkim bez skrępowania. Można powiedzieć, że szlaban minął im w przyjemnej atmosferze. Nawet nie zauważyli, kiedy minęły dwie godziny,  a pani Pomfrey pochwaliła ich za wykonane zadanie, oddała im różdżki i kazała wracać do wieży. Przeszli całą drogę, rozmawiając i śmiejąc się. Evans zastanawiała się, czy spytać o Severusa, ale nie była pewna czy chce psuć ten całkiem miły wieczór. Postanowiła zostawić ten temat na kiedy indziej. Dotarli do Pokoju Wspólnego i stanęli przed rozwidleniem do dormitoriów.
- Dziękuję Lily za tak miły szlaban – powiedział szczerze i uśmiechnął się szeroko.
- Ja również dziękuję, James – odwzajemniła uśmiech – Nie było tak źle.
Chłopak podszedł i przytulił dziewczynę. Ona odwzajemniła uścisk nieśmiało, mimo że, o dziwo, bardzo jej się podobało. Okularnik odsunął się delikatnie i pocałował ją w czoło. Ruda spłonęła uroczym rumieńcem.
- Dobranoc, Lily.
- Dobranoc, James.
Pożegnali się i rozeszli do swoich pokoi, oboje pogrążeni w swoich myślach, które szły bardzo podobnym torem.

7 komentarzy:

  1. Ja dziś króciutko, bo rozdział czytałam na kilka rat i teraz sobie staram przypomnieć.
    Po pierwsze to bardzo szkoda, że nie Syriusz, Remus i James nie pogadają z Peterem, jednak wiadomo, że to wina Kate i tutaj rozumiem, że powoli Glizdogon będzie się kierował w tą ciemną stronę mocy, ale trochę mi brak walki o niego. No w sumie teraz doszłam do wniosku, że faktycznie mogą nie podejrzewać, że Kate jest aż tak zatwardziale za Voldemortem. Pomimo tego, że nie lubię Glizdka, to przykro mi trochę z jego powodu. Ale tylko trochę.
    Tej zemsty na Snapie spodziewałam się nieco innej. Bardziej wysublimowanej, bo to raczej odebrałam jako żarcik, a nie zemstę. (w końcu nawet nie był świadomy tego, co tam Syriusz odwalił jako "on", ewentualnie dowiedział się z późniejszych opowieści).
    Kurczę, rozmowa Remusa i Anne była świetna, ale dlaczego zaraz po tym, jak ona dostała tego wysublimowanego kosza, to pojawił się jakiś koleś? Mam nadzieję, że znajomość z tym kolesiem się nie rozwinie w stronę romansu, chociaż życzę bardzo jej związku.
    Za Dana i Dorcas to ja chwalę! Bez pośpiechu, niech się poznają, a szczerze liczę na to, że ona wróci do Blacka. :D
    James to musi się jeszcze wiele nauczyć jeśli chodzi o to, co wypada mówić, a czego nie wypada. :P
    Miło, że przeprosił Lily, bardzo miło.
    Mam nadzieję, że już więcej nie zawali. :D

    Szczerze mówiąc, to nawet nie zauważyłam, że rozdział jest dłuższy (pewnie dlatego, że czytałam go na 4 razy, ale to wynikało z braku czasu, a nie długości :P), także spoko.
    Bardzo przyjemny :)

    Pozdrawiam serdecznie!
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana SBlackLady,

      chłopacy zaczną walczyć o Petera, na razie wszystko jeszcze to kwestia emocji, które muszą opaść, jednak ich przyjaźń tak łatwo się nie zakończy.

      Jeżeli chodzi o zemstę - chłopacy zdecydowali się na coś, w czym są najlepsi - dowcip. Życie samo zemści się na Snapie, jak się później okaże.

      Sprawy sercowe naszych bohaterów będą dość zawiłe, co można poradzić, taki wiek.

      Między Jamesem i Lily chyba wreszcie zacznie się prostować i będzie w miarę stabilnie.

      Pozdrawiamy,
      ~ Ł&R

      Usuń
  2. Kochane!
    Nie wierzę, że reaktywowałyście bloga! Nie wiem, czy mnie pamiętacie ;) W moich polecanych nadal widniejecie, ale wybaczcie, już jakiś czas temu "spisałam was na straty" i oznaczyłam Waszego bloga jako porzuconego. Nie wiem, jaką miałam minę, kiedy przeglądając nowości, zobaczyłam Wasz wpis z tego roku. No po prostu sprawdzałam kilka razy, czy to aby na pewno ten sam blog, który kiedyś czytałam. Co prawda chyba muszę sobie odświeżyć całość od początku po takim czasie, ale kurcze, znowu odwlekę termin oddania mojej magisterki. Cóż, jeśli zostajecie, to na pewno jakiś czas się znajdzie :D
    Pozdrawiam Was serdecznie :)
    Luthien

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Luthien!

      Nasz powrót był tak samo nagły, jak zniknięcie i chyba też trochę nieprzewidziany także dla nas. Poszło tak szybko, że nawet się nie spostrzegłyśmy! Dlatego rozumiemy doskonale "spisanie nas na straty", też byśmy tak myślały.

      Oczywiście, że Cię pamiętamy i nadrabiamy Twoją historię, o czym zresztą napisałyśmy na Twoim blogu!

      Nie chcemy być przyczyną opóźnienia oddania Twojej pracy magisterskiej, chociaż miło nam, kiedy czytamy takie słowa. Rozumiemy też ból związany z pisaniem pracy, nasze magisterki leżą nietknięte, chociaż mamy jeszcze trochę czasu do obrony.

      Zostajemy, zostajemy, nigdzie się nie ruszamy!

      Ściskamy mocno,
      ~Ł&R

      Usuń
  3. Powrót do twojej byłej jest bardzo trudnym wyzwaniem i wiele razy mi się to nie udało po tym, jak mój narzeczony zerwał ze mną. ale kiedy przeczytałem o zaklęcie miłosne w Kwale Temple i postanowiłem się z nim skontaktować, a kiedy odpowiedział na moją pocztę, odkryłem, że tak łatwo było mi odzyskać narzeczonego w ciągu 48 godzin. W ten sposób odzyskałem mojego narzeczonego pod adresem kwaletemple@gmail.com, jaka jest jego aplikacja na +2348056141089.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki zaklęciom wiążącym miłość, które zrobił dla mnie Dr Kwale, udało mi się odzyskać moją żonę i dwoje nastoletnich dzieci. Jestem dzisiaj bardzo szczęśliwy i chcę po prostu udostępnić to online, abyś mógł otrzymać zaklęcie zjednoczenia, aby odzyskać swoich bliskich. Skontaktuj się z Dr.Kwale za pośrednictwem jego adresu e-mailowego kwaletemple@gmail.com lub Whats-App Dr Kwale na +2348056141089.

    OdpowiedzUsuń
  5. I was not happy until i met Dr.Kwale through this detail kwaletemple@gmail.com because my husband has left me and never had the intention of coming back home. But just within 48 hours that i contacted Dr. Kwale my marriage changed to the positive side, at first my husband came back home and since then my marriage has been more peaceful and romantic than ever before. Whats App Kwale Temple on +2348056141089 or email him via the above email.

    OdpowiedzUsuń