17 kwietnia 2019

XXXII. Stare i nowe przyjaźnie

Kochani,

przybywamy z kolejnym rozdziałem, który dedykujemy wszystkim czytającym.

Korzystając z okazji, składamy Wam najserdeczniejsze życzenia z okazji zbliżającej się Wielkanocy. Niech Święta będą słoneczne, pełne radości i nadziei. Spędźcie je tak, jak lubicie z osobami, które kochacie. Wszystkiego najpiękniejszego!

~Łapa i Rogacz



Peter Pettigrew siedział na kanapie w pokoju wspólnym Grfonów i bawił się puklami włosów swojej dziewczyny, której głowa spoczywała na jego kolanach. Para korzystała z wolnego popołudnia, młodzi cieszyli się tym, że mogą spędzić ze sobą chwilę i nie muszą za bardzo przejmować się zaległymi wypracowaniami czy innymi zadaniami domowymi. Właściwie, trzeba powiedzieć, że cieszył się tylko Glizdogon, bo blondynka, z którą dzielił swój czas wolny, wcale nie tryskała radością. Dziewczynie coraz trudniej było udawać wielką miłość do Petera. Każdego dnia chciała zakończyć ten pseudozwiązek, który był dla niej prawdziwą kulą u nogi. Kate codziennie walczyła z samą sobą i obrzydzeniem, którym napawał ją jej „ukochany”. Wiedziała jednak, że jest coraz bliżej swojego celu, małymi kroczkami osiągała to, co sobie założyła i to, czego oczekiwali od niej inni. Już udało jej skłócić się Pettigrewa z przyjaciółmi i ma nadzieję, że niedługo całkiem przeciągnie go na swoją stronę. Kate, pochłonięta swoimi myślami, nie dbała o to, by zabawiać swojego towarzysza rozmową, a jemu chyba także nie zależało na konwersacji. Ona była pochłonięta własnymi myślami, a on delektował się ciszą, która między nimi panowała. Uważał, że w dobrym towarzystwie wcale nie trzeba niepotrzebnie gadać. Przeciwnie, jeśli przebywa się z odpowiednią osobą, cisza jest wręcz kojąca. Po krótkim czasie milczenie przerwał głos blondynki:
- Peter, kwiatuszku – zaczęła słodko, podnosząc głowę z jego kolan – Musisz pójść ze mną w jedno miejsce.
- Teraz? – spytał leniwie, nieco przestraszony wizją opuszczenia wygodnej kanapy.
- Chciałabym, żebyś poznał moich przyjaciół. Myślę, że się polubicie, a wtedy będziemy mogli spędzać jeszcze więcej czasu razem – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. Na te słowa na jego twarzy wykwitł ogromny uśmiech. Peter od dawna marzył o tym, żeby poznać jej znajomych, z którymi często znikała. Nie miał jej tego za złe. Miał do niej pełne zaufanie i wiedział, że każdy potrzebuje odrobiny prywatności. Zresztą, on sam do niedawna miał prywatne sprawy z Huncwotami, w które jej nie wtajemniczał. Niemniej jednak, cieszył się, że Kate chce dzielić z nim swoje życie, chce, aby w nim uczestniczył. Doceniał, że tyle dla niej znaczy i  że myśli o nim poważnie, skoro coraz bardziej się przed nim odsłania. Chciał poznać jej przyjaciół także z innego względu. On sam potrzebował nowej paczki znajomych, z którą mógłby się uczyć, chodzić razem do Hogsmeade czy po prostu rozmawiać. Kate była, oczywiście, wspaniała. Ale czasem brakowało mu po prostu grupy ludzi, z którą mógłby pożartować, pogadać o błahostkach czy po prostu pobyć. Mówiąc krótko – Peter szukał kogoś, kto zapełniłby pustkę po Huncwotach.  Choć sam nie bardzo chciał się do tego przyznać, najzwyczajniej w świecie, brakowało mu  przyjaciół. Odganiając od siebie nieprzyjemne myśli, odpowiedział swojej dziewczynie:
- Zatem chodźmy.
Blondynka chwyciła tłustą rękę Glizdogona i oboje przeszli przez dziurę pod portretem.

*

Severus Snape siedział wściekły w gabinecie profesor McGonagall. Po raz kolejny odbębniał swój miesięczny szlaban i miał tego serdecznie dość. Któryś dzień z rzędu przepisywał kronikę szkolną, wiedział doskonale, że to bez sensu. Dzieje szkoły przecież nie przepadną, bo kronika jest chroniona czarami. Zresztą, kto mógłby chcieć ją zniszczyć? Albo wykraść? Wiedział, że to wrzenie kopii zapasowej i to odręcznie jest nielogiczne. Jednak nie to najbardziej frustrowało młodego Ślizgona. Snape wiedział bowiem, że to nie on powinien przepisywać historię Hogwartu, bo to nie on zawinił. Nie zrobił niczego, czym zasłużyłby sobie za taką karę. Został perfidnie wrobiony przez Pottera i jego kumpli. Nie miał pojęcia, co dokładnie zrobili. Wiedział tylko, że go zaatakowali, zamknęli w starej kanciapie i wyrwali włos. Był przekonany, że chodziło o eliksir wielosokowy, ale poza tym nie miał żadnych informacji. Próbował się bronić, tłumaczył, co się stało, wyjaśniał, że to nie on ponosi winę, ale nikt mu nie wierzył, a nie miał żadnych dowodów. Próbował się też dowiedzieć, co tak właściwie się stało. Pytał o to znajomych, ale oni nie chcieli mu odpowiedzieć, odnosili się do niego z wyraźną niechęcią. Ci, którzy postanowili się do niego w ogóle odezwać, ciągle powtarzali, żeby przestał robić z siebie idiotę, bo już wystarczająco ośmieszył dom Salazara Slytherina. Snape obiecał sobie, że wymyśli jakiś sposób, żeby dowiedzieć się, co tak właściwie zrobili z nim Gryfoni, których tak bardzo nienawidził. Teraz jednak uznał, że kolejne tłumaczenie McGonagall tej pomyłki nie ma sensu, dlatego też zrezygnowany przepisywał tekst o zasługach jakiejś Diany Oxen.

*

Peter i Kate przemierzali ciasne korytarze lochów. Szli już jakiś czas, czym chłopak był wyraźnie zmęczony. Miał ochotę na kilka kociołkowych piegusków i zastanawiał się, co zrobić, żeby jak najszybciej stworzyć sobie możliwość pójścia do kuchni. W końcu jednak Merywale otworzyła ciężkie drewniane drzwi i przeszła przez ich próg, pociągając za sobą swojego chłopaka. Znaleźli się w niewielkim okrągłym pomieszczeniu, które słabo oświetlały palące się pochodnie. W sali przebywali także trzej chłopacy – wszyscy byli Ślizgonami i byli starsi niż Peter. Gryfon spojrzał na nich niepewnie. Nie miał dobrych doświadczeń z uczniami z domu Slytherina. Dotychczas postrzegał ich jako złośliwych, a nawet złych. Zastanawiał się, dlaczego Kate się z nimi zadaje. Ale przecież wiedział, że jego dziewczyna jest dobra i słodka, zatem nie mogła kolegować się z jakimiś obskurnymi i wrednymi typami.
- Damien, Jake, Mark, to jest Peter, mój chłopak – powiedziała blondynka i teatralnie pocałowała swojego chłopaka w policzek – Kochanie – zwróciła się do Glizdogona – To moi przyjaciele. – panowie wymienili uściski dłoni.
Ślizgoni od razu zaczęli zagadywać Pettigrewa. Powiedzieli, że bardzo się cieszą, że mogą go w końcu poznać. Później zaczęli go wypytywać o szkołę, o jego rodzinę, okazało się, że Jake także jest miłośnikiem słodyczy, którymi podzielił się z Peterem, co sprawiło, że Gryfon całkowicie przekonał się do nowych znajomych. Imbirowe ciastka, które otrzymał od Jake’a, sprawiły, że Peter poczuł nagłe zadowolenie i bezpieczeństwo. Zupełnie swobodnie rozmawiał z chłopakami i Kate. Opowiadał trochę o sobie, o tym, co lubi robić i przyznał przed samym sobą, że to miła odmiana, kiedy był w centrum uwagi. Nie chodziło o to, żeby stać na piedestale, ale pierwszy raz od dawna poczuł się ważny i wydawało mu się, że komuś na nim zależy. Glizdogon po prostu dobrze się bawił i uznał, że powszechnie panujące przekonanie o Ślizgonach nie ma przełożenia w rzeczywistości i jest po prostu niesprawiedliwe.
- Ej, Peter, a co z twoimi kumplami? – zagadnął Mark – No wiesz, z Blackiem, Potterem i tym kujonem, Lupinem?
- Eeee… No, a co ma być? – zapytał zdezorientowany.
- Nie kombinują czegoś ostatnio? Fajnie byłoby wiedzieć, co knują. Ostatnio straciliśmy za dużo punktów. Dobrze byłoby ich na czymś złapać, żeby trochę wyrównać szanse na Puchar Domów.
- Nie za bardzo z nimi gadam ostatnio – przyznał chłopak, przegryzając ciastko.
- Pokłóciliście się?
- Tak jakby.
- Przykre, myślałem, że jesteście nierozerwalni. – wtrącił się Damien - Daj znać, gdybyś jednak wiedział, że coś kombinują, trzeba im w końcu utrzeć nosa. Powiedz, kiedy będą ci dokuczali, to nauczymy ich szacunku. W końcu teraz jesteś naszym kumplem, nie? – rzucił, patrząc na pozostałych, a oni ochoczo przytaknęli.
 Peter poczuł się teraz naprawdę szczęśliwy. Miał okazję, żeby nieco zemścić się na swojej dawnej paczce przyjaciół, a był przekonany, że ma do tego pełne prawo. Sam nie do końca wiedział, jak powinien się za to zabrać. Teraz jednak nie był już sam. Znalazł  przyjaźń i jego samotność się skończyła. Nie wiedział jednak, że nowi znajomi wcale nie rozwiążą jego problemów. Nie zdawał sobie sprawy z tego, co właśnie robił. Nie wiedział, że wkracza na drogę bez odwrotu. Nie wiedział, że właśnie przegrał własne życie.

*

Dzisiaj nadszedł ten dzień, na który wiele osób czekało od dawna. Mecz Gryfoni-Puchoni budził ogromny entuzjazm i nikomu nie przeszkadzał nawet zimny, listopadowy wiatr. Trybuny pękały w szwach, a w powietrzu czuć było atmosferę radosnego podniecenia. Uczniowie młodszych roczników obstawiali wynik meczu, stawiając galeony to na jedną, to na drugą drużynę. Radosne uniesienie ogarniało także nauczycieli. Jednak nie wszyscy odczuwali ten entuzjazm. W szatni zawodników Gryffindoru siedział młody chłopak, który niepewnie spoglądał w swoje buty. Nie czuł się najlepiej. Był przekonany, że nawali i że przez niego Gryfoni przegrają mecz. Po plecach przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz. Nie mogą przegrać, nie przegrali żadnego meczu od bardzo dawna… Co będzie, jeśli on zawiedzie? Frank poczuł, że mu gorąco i już miał ochotę się wycofać, ale jego rozmyślania przerwał mu głos kolegi:
- No, drużynko – zaczął wesoło Black – Czas na pokrzepiającą mowę naszego kapitana. Rogasiu? – zwrócił się do swojego najlepszego przyjaciela.
- Co mogę wam powiedzieć? – zapytał teatralnie – Warunki są trudne, ale damy radę. Niech każdy robi swoje, w końcu jesteśmy najlepsi, nie? – wyszczerzył zęby w uśmiechu, a jego radość udzieliła się pozostałym. Jedynie Frank nie podzielał jego entuzjazmu, co też nie uszło uwadze kapitana. Kiedy reszta drużyny ruszyła w kierunku stadionu, James podszedł do nowego zawodnika:
- Hej, Frank, nie przejmuj się – zagadnął – Będzie super, zobaczysz.
- Mhm – odparł niemrawo Longbottom.
- Chłopie, nie wziąłbym do drużyny kogoś, kto się do tego nie nadaje – powiedział poważnie – Masz prawdziwy talent – na te słowa Frank uśmiechnął się nieśmiało i poczuł się trochę lepiej. Chwycił swoją  miotłę w rękę.
- To co, idziemy skopać tyłki Puchonom? – Potter znów szczerzył zęby w uśmiechu.
- Idziemy – odpowiedział nowy zawodnik.

*

Tak, jak przewidział James, mecz nie należał do najłatwiejszych. Wiatr nie ułatwiał gry, trzeba było uważać, żeby nie spaść z miotły. Zimna temperatura nie pomagała, Potter czuł, że już dawno przemarzł, chciał jak najszybciej zdobyć znicza i zakończyć grę. Wiedział też, że jego zawodnicy mają dość i powoli zaczynają tracić siły. Chłopak wytężył wzrok w poszukiwaniu złotej piłki, kiedy usłyszał głos komentatora:
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru! Kolejna spektakularna bramka Longbottoma! Potter, postawiłeś na świetnego zawodnika – paplał wesoło – Już, już, pani profesor. Spokojnie. – Rogacz ucieszył się, słysząc te słowa. Wiedział, że Frank będzie świetnym zawodnikiem i się nie pomylił. Chłopak sam strzelił połowę bramek w dzisiejszym meczu, zapewniając tym samym sporą przewagę swojej drużynie. Rogaty nie cieszył się tylko ze zdobytych punktów, był szczęśliwy, że Longbottom radził sobie tak dobrze. Miał nadzieję, że jego osobisty sukces pozwali mu trochę uwierzyć we własne siły. Z tym optymistycznym myśleniem zaczął zataczać kółka nad boiskiem. Wytężał wzrok w poszukiwaniu tego, co interesowało go najbardziej, ale nigdzie nie widział znicza. Dostrzegł za to Evans, która wraz z Anne zagrzewała Gryfonów do walki i cieszyła się z kolejnych punktów zdobytych przez Franka. Nie miał jednak czasu na przypatrywanie się ukochanej. Zniżył odrobinę lot i ponownie poszukał złotej piłeczki. W międzyczasie Puchoni przejęli kafla, ale Syriusz nie wpuścił gola. Przejął kafla, którego zaraz podał do Meadowes, a ta wyprzedzając ścigających Puchonów, zdobyła kolejną bramkę. Potter w końcu dostrzegł znicza. Piłka, zawieszona tuż nad ziemią, trzepotała skrzydełkami. Chłopak pomknął w jej kierunku, co zauważyli pałkarze Hufflepuffu, jeden z nich posłał w stronę szukającego przeciwników tłuczek. James jednak wykonał zgrabny unik i agresywna piłka go nie dosięgła. Szukający Puchonów pomknął w stronę Pottera i znicza, ale nie miał już żadnych szans na dogonienie chłopaka. Rozczochrany gnał w kierunku skrzydlatej piłki i po chwili, trzymał ją już w swojej, wysoko uniesionej, dłoni. Gryfońska część publiczności wydała głośny okrzyk zachwytu i wybiegła na boisko, aby pogratulować swoim kolegom sukcesu. James wylądował obok swoich zawodników i wyszczerzył do nich zęby w uśmiechu.  Zaraz po tym zagadnął Franka:
- Stary, byłeś świetny! – poklepał go przyjacielsko po plecach.
- Dzięki, James – uśmiechnął się szeroko – Chyba podziękuję Lily, bo właściwie to dzięki niej jestem w drużynie.
- Też muszę podziękować Evans – powiedział Rogaty, czochrając swoje potargane włosy. Zaczął wypatrywać w tłumie rudej czupryny. Do Franka podeszła w tym czasie Alice. Miła, drobna brunetka z Gryffindoru:
- Frank, to było super – powiedziała, uśmiechając się słodko. Zaraz jednak odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku zamku, zostawiając osłupiałego chłopaka na boisku. Wydawało mu się, że nie może być bardziej szczęśliwy.

*

W Pokoju Wspólnym Gryfonów trwała właśnie radosna zabawa. Uczniowie postanowili uczcić dzisiejszy sukces, za który uważali wygrany mecz. Młodzi czarodzieje tańczyli w rytm muzyki, niektórzy z nich popijali piwo kremowe i ognistą whisky. Trunki, nie wiadomo skąd, wytrzasnęli oczywiście Huncwoci, uświetniając tym samym wieczór.
 Syriusz siedział w fotelu, a na jego kolanach siedziała Kristen, urocza blondynka z piątego roku, z którą Łapa zaprzyjaźnił się dziś po meczu. Myślał, że w ten sposób odegra się na Dorcas  i dziewczyna w przypływie zazdrości pośle Dana na bijącą wierzbę. Jego uwadze umknął jednak fakt, że Meadowes nie świętuje wygranego meczu. McAlister miał podły humor i Dor postanowiła, że spędzi z nim trochę czasu, żeby go pocieszyć. Black jednak o tym nie wiedział i w najlepsze zabawiał się z młodą koleżanką. W końcu spostrzegł jednak, że Evans i Loran siedzą same w kącie i plotkują. Wtedy zrozumiał, że Dorcas opuściła dzisiaj koleżanki i pewnie włóczy się po zamku ze swoim nowym przyjacielem. Łapa bez ceregieli zrzucił Kristen ze swoich kolan i w nie najlepszym nastroju udał się do dormitorium.

*

Peter spędzał czas z nowymi znajomymi. Przesiadywali w lochach i zajadali się tofikami. Nie robili niczego szczególnego, rozmawiali o meczu, na którym dzisiaj byli. Ślizgoni nie byli zachwyceni jego wynikiem. Gryfoni jak zwykle wygrali, zdobyli masę punktów, wyprzedzając Slytherin jeszcze bardziej i odebrali mu szansę na zwycięstwo. Jake, Mark i Damien czuli, że muszą coś zrobić, aby ich dom nadrobił chociaż część punktów, żeby dogonić Gryfonów. Chcieli jakoś zmniejszyć  dzielącą ich przepaść. Wyjścia były dwa – mogli zdobyć punkty dla swojego domu, ale nie wiedzieli, co mogliby zrobić, aby zdobyć ich aż tyle. Mogli też liczyć na to, że Gryfoni stracą część punktów. I to była zdecydowanie łatwiejsza możliwość. Dlatego też trzech Ślizgonów obiecało sobie, że muszą złapać szajkę Pottera, kiedy będzie ona robić coś, czego robić nie powinna. I właśnie do tego potrzebny był im Glizdogon.
- Ej, Peter – zagadnął Mark – Jak to jest, że wasz dom ma tyle punktów? Przecież ten idiota Potter i jego kumpel, Black, ciągle coś knują.
- Przecież ciągle mają jakieś szlabany – stwierdził Peter.
- Ale rzadko tracą punkty – powiedział Ślizgon.
- Bo nie tak łatwo im na czymś przyłapać – powiedział Glizdek.
- Dlaczego? – wtrącił Damien.
- James ma niewidkę, działają incognito.
- Co ma? – zapytali jednocześnie Ślizgoni.
- No niewidkę. Pelerynę taką.
- Serio? Ja myślałem, że to tylko w bajkach – wtrącił Jake.
- Nie, sam pod nią chodziłem, wiem, jak działa – powiedział Peter, nie do końca świadomy, co właśnie robi. Nie wiedział, że był tylko nic nie znaczącym pionkiem w grze, w którą grali sobie uczniowie Slytherinu. Nie wiedział, że jest tylko nitką, która ma ich zaprowadzić do kłębka. A nawet nie ich, tylko samego Voldemorta. Nie wiedział, że właśnie sprzedaje swoich przyjaciół. Nie wiedział, że właśnie przegrywa swoje życie i że jego aktualne, pozornie niewinne decyzje całkiem niedługo doprowadzą do naprawdę tragicznych wydarzeń, od których nie będzie można uciec. Gdyby wiedział, wycofałby się? On sam chyba nie potrafiłby odpowiedzieć na to pytanie. Był zbyt rozżalony, by zastanawiać się nad swoim postępowaniem. Nie zwracał uwagi na to, że właśnie zdradza jeden z największych i najbardziej strzeżonych sekretów Rogacza.

*

Evans już jakiś czas temu opuściła pokój wspólny i udała się do dormitorium. Chciała przeczytać rozdział z podręcznika do transmutacji, żeby zaraz po tym zabrać się za pisanie wypracowania dla McGonagall. Dziewczyna rozsiadła się wygodnie na swoim łóżku i położyła książkę na kolanach. Leniwie zaczęła wertować jej kartki. Po chwili znalazła interesujący ją dział i przystąpiła do lektury.
W końcu spostrzegła jednak, że jej wzrok od dłuższego czasu zawieszony jest na jednym i tym zdaniu. Lily energicznie potrząsnęła głową, próbując wyrzucić z niej dręczące ją myśli i z pełnym skupieniem wróciła do czytania. Wkrótce po tym zauważyła, że znów wróciła do punktu wyjścia – jej oczy śledzą tekst, ale jej myśli zupełnie się na nim nie skupiają i biegną w dziwnym kierunku. Zrezygnowana dziewczyna zatrzasnęła książkę i poddała się rozmyślaniom o Jamesie Potterze.
Ruda wiedziała, że relacja, która łączyła ją z Rogaczem wkroczyła na jakiś zupełnie inny i obcy, przynajmniej dla niej samej, poziom. Sama ta przemiana nie martwiła jej wcale tak bardzo, jakby mogło się wydawać. Evans bardziej martwiła się tempem, w jakim to wszystko postępowało. Przed wakacjami była pewna, że go nienawidzi. W trakcie wakacji ucinali sobie pijackie, niemalże przyjacielskie, pogawędki. Po wakacjach poszli razem do Slughorna, a potem się całowali. Co będzie dalej? Ślub i dziecko? Na tę myśl Lily zachichotała nerwowo. Lubiła Pottera, ale bez przesady… Zaczęła teraz zastanawiać się nad tym, czemu wcześniej go aż tak go nienawidziła. Bywał irytujący, bywał zarozumiały, uwielbiał się popisywać i czasem dokuczał innym, ale zawsze był też przecież oddanym przyjacielem, dobrym i mądrym uczniem, nieraz wykazał się odwagą… Czemu wcześniej tego nie widziała? Czemu nie dostrzegała także tych dobrych cech charakteru? Dlaczego zawsze skupiała się na tych złych? Potter przecież niewiele różnił się od Blacka – Łapa też uwielbiał stroić sobie żarty, był przekonany o tym, że jest najlepszy, zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, a jednak… Lily potrafiła być dla niego miła, mieli zawsze w miarę normalne relacje. Evans poczuła się nieswojo. Nie żeby nagle stała się obrończynią uciśnionego Jamesa, ale dostrzegła, że przez większość czasu traktowała go po prostu niesprawiedliwie i wcale nie było jej z tym dobrze. Ona, która nigdy nie oceniała książki po okładce. Ona, która nigdy nie kierowała się stereotypami i nie zwracała uwagi na to, czy ktoś jest ze Slytherinu czy z Hufflepuffu. Ona, która była przyjaciółką wszystkich. Ona zaszufladkowała Jamesa Pottera.
W tym samym momencie, kiedy dokonała tego strasznego odkrycia, poczuła, że musi to jakoś odkręcić. Musi znaleźć chłopaka i wszystko mu wyjaśnić. Musi, bo gardzi niesprawiedliwością i nie chce sama się nią kierować. Musi, bo po prostu polubiła tego chłopaka i chce, żeby on o tym wiedział. Musi, żeby uspokoić własne sumienie.
Evans zwlokła się z łóżka, wyszła z dormitorium i zeszła do salonu Gryfonów. Bez najmniejszych problemów znalazła rozczochranego, który w tym momencie zaśmiewał się z czegoś wraz z Remusem. Ruda wzięła głęboki oddech i ruszyła w ich stronę.
- James, mogę cię prosić na chwilę? – zagadnęła i uśmiechnęła się przepraszająco do Lunatyka.
- Pewnie, Lily – powiedział Potter, robiąc krok w jej stronę.
- Chcę z tobą porozmawiać.
- Rozmawiajmy – powiedział nieco zdziwiony.
- Nie tutaj, pogadajmy na osobności, to bardzo ważne – patrzyła mu prosto w oczy, próbując wyczytać z nich jakąkolwiek reakcję.
W orzechowym tęczówkach Rogaczach oprócz zdziwienia dostrzegła jakiś wesoły błysk, który chwilę później ustąpił miejsca skupieniu. Chłopak zastanawiał się, dokąd powinien zabrać dziewczynę, aby zapewnić im odrobinę prywatności. Nie chciał tej ważnej, jak stwierdziła Ruda, rozmowy przeprowadzać w starej kanciapie czy zapomnianej przez wszystkich klasie. Nie zamierzał także wychodzić  na zewnątrz. Wystarczająco przemarzł w dzisiejszym meczu i nie miał ochoty dobrowolnie pchać się z powrotem na ten ziąb. W końcu jednak znalazł genialne rozwiązanie swojego problemu. Chwycił Evans za rękę i wyprowadził z pokoju wspólnego. Szli w dobrze znanym tylko jemu kierunku. Po chwili stanęli przy ścianie prowadzącej do Pokoju Życzeń. James przeszedł wzdłuż niej trzykrotnie, aż ich oczom ukazały się niewielkie drzwi. Potter pchnął je delikatnie i przepuścił Evans przodem. Weszli do niewielkiego, przytulnego pokoiku, w którym stała wygodna kanapa, dwa fotele i niewielki stolik. Stała na nim taca z dwiema filiżankami herbaty. Uroku pomieszczeniu dodawał kominek, w którym wesoło tańczyły ogniste języki. Rogacz zajął miejsce na sofie i poklepał ręką wolne miejsce obok siebie, zapraszając Lily, by usiadła przy nim.
- Gdzie my jesteś… - zaczęła, ale chłopak nie pozwolił jej dokończyć.
- Huncwocka tajemnica, może kiedyś ci opowiem – rzucił z uśmiechem.
Evans stwierdziła, że nie będzie teraz drążyć tego tematu, bo przecież nie po to tu przyszła i zajęła miejsce w fotelu. Mając w pamięci niedawny pocałunek, wolała jednak zachować zdrowy dystans.
- To o czym chciałaś rozmawiać? – zapytał wprost.
- O nas. – powiedziała, nim zastanowiła się, jak to brzmi. Widząc minę swojego kolegi, szybko się zreflektowała – To znaczy… Nie w tym sensie. Ja po prostu muszę ci coś wyjaśnić.
- To słucham – zapytał coraz bardziej zaciekawiony całą tą dziwną sytuacją. Evans najpierw próbuje go pocieszać, potem się z nim całuje, teraz zaprasza na rozmowę…
W najśmielszych snach nie spodziewał się czegoś takiego.
- James… Ostatnio dzieją się między nami dziwne rzeczy. Takie, których ja sama nie rozumiem. I… - przerwała, żeby zebrać myśli – Myślałam, że to będzie łatwiejsze – powiedziała przepraszająco – W każdym razie… Wszystko dzieje się tak szybko, za szybko i ja za tym nie nadążam. Gubię się. Na początku chcę cię przeprosić… Przez te wszystkie lata zachowywałam się jak kretynka. Bardzo szybko cię oceniłam i miałam za zarozumiałego typa, który nie daje mi żyć. Byłam bardzo niesprawiedliwa. Nie myśl sobie, że podoba mi się, kiedy ciągle mnie pytasz, czy się z tobą umówię, zwłaszcza kiedy robisz to przy ludziach, tylko no… Po prostu cię przepraszam.  Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. W każdym razie ja czuję się z tym okropnie.
- Ale Lily… - wtrącił Potter.
- Poczekaj, daj mi dokończyć – przerwała mu. – Chcę, żebyś wiedział, że cię lubię. Sama byłam tym trochę zdziwiona, ale naprawdę cię lubię, ale nie tak, żebyśmy byli razem, rozumiesz? Ten pocałunek… On nie powinien mieć miejsca, to dzieje się za szybko, nie tak powinno zaczynać się relacje i nie powinno się nikogo całować, kiedy jest się przekonanym, że nie chce się z nim być. A ja wiem, że nie chcę być twoją dziewczyną. I za to też cię przepraszam. Przepraszam, że cię wtedy nie odepchnęłam, powinnam to zrobić.
- Evans…
- Czekaj. Chciałabym, żebyśmy zaczęli z czystą kartą, zapomnijmy o tym, co było nie tak, mam nadzieję, że będziesz umiał mi wybaczyć moje błędy i zechcesz zostać moim przyjacielem.
- Lily… - powiedział ciężko James, próbując jakoś poukładać sobie w głowie to, co właśnie usłyszał – Wydaje mi się, że to ja powinienem cię przeprosić. Przepraszam, że ci dokuczałem, przecież wiedziałem, że tego nie znosisz. Przepraszam, że dręczyłem Smarka, to był twój kumpel, ale tak mnie wkurzało, że wszędzie za tobą łaził… Przepraszam, że cię wtedy pocałowałem. Nie powinienem. Wiem przecież, że nie myślisz o mnie w ten sposób i bardzo tego żałuję, ale to nie zmienia faktu, że nie powinienem tego robić. I jeśli ktoś ma komuś coś wybaczać, to tylko ty mnie.
- Może przestańmy siebie za wszystko przepraszać, co? – powiedziała Ruda – Przyjaciele? – spytała raz jeszcze, wyciągając dłoń w jego kierunku.
- Jesteś tego pewna? – zapytał ze śmiechem – Znasz mnie, wiesz, że będę to wykorzystywał. Przyjaciele mogą na przykład wybrać się razem do Hogsmeade albo się razem uczyć, często ze sobą rozmawiają, dzielą się swoim życiem i…
- Potter! Nie przeginaj!
- Przyjaciele – powiedział w końcu, ściskając jej rękę.
Żaden normalny chłopak nie ucieszyłby się z faktu, że jego ukochana proponuje mu przyjaźń. Rogacz jednak był, delikatnie mówiąc, daleki od normalności. Nie wierzył w przyjaźń damsko-męską, no może ona istniała, ale tylko w przypadku Lunatyka i Anne. Przystał na propozycję Evans, bo był przekonany, że w ten sposób małymi kroczkami w końcu zdobędzie jej serce. Nowi przyjaciele przypieczętowali swoją przyjaźń herbatą, a później w doskonałych nastrojach wrócili do wieży Gryffindoru.

*

Syriusz leżał na swoim łóżku, bezmyślnie gapiąc się w baldachim. Radość po wygranym meczu szybko z niego wyparowała, ustępując miejsca zazdrości i rozgoryczeniu. Choć nie chciał tego robić, ciągle myślał o Dorcas i o jej nowym fagasie, jak go nazywał w myślach. Oczami wyobraźni widział, jak chłopak przytula Meadowes, jak odgarnia jej niesforne kosmyki włosów, jak opowiada jej żarty, z których ona zaśmiewa się w głos. Z każdą kolejną sceną przewijającą się przed oczami, czuł niebezpiecznie pulsującą krew. Jego rozmyślania przerwał łomot, który był spowodowany zwaleniem się grubego ciała na hogwarckie łóżko. Najwidoczniej Glizdogon wrócił z włóczęgi z blondzią. Łapa stwierdził, że chyba najwyższy czas, żeby porozmawiać z przyjacielem, bo ciągle uważał Petera za swojego kumpla. Rozsunął więc kotary łóżka i ruszył w stronę chłopaka.
- Peter, możemy pogadać? – zaczął. Pettigrew nie odpowiedział, co też Black uznał za zgodę, dlatego kontynuował – Słuchaj, nie uważasz, że nasza kłótnia jest bez sensu? Nie szkoda ci naszej przyjaźni? – spytał – Mnie bardzo ciebie brakuje, trójka to nie to samo, co czwórka. Zresztą, chłopaki też za tobą tęsknią. – Syriusz przerwał na chwilę, czekając na jakąś reakcję, której jednak się nie doczekał, dlatego mówił dalej – Glizdek, może nie zawsze traktowaliśmy cię fair, czasem byliśmy nie w porządku i bardzo cię za to przepraszam. Ale na pewno nie jest tak, że mamy cię za nic. Stary, jesteś naszym przyjacielem i poszlibyśmy za tobą w piekielną  pożogę. Może Kate coś źle usłyszała albo zrozumiała… Na pewno nikt z nas nie ma cię dość, bardzo nam ciebie brakuje. Obiecuję też, że nie będę krytykować Merywale. To twoja dziewczyna, twój wybór, masz do niego pełne prawo. Zresztą, może ona się zmieniła, nie wiem. Nie będę jej oceniać. Peter, nie przekreślaj naszej przyjaźni. – Łapa powiedział, co leżało mu na sercu i czekał teraz na reakcję kolegi. Miał nadzieję, że Pettigrew myśli podobnie i w końcu uda im się dojść do porozumienia.
- Syriusz – zapiszczał chłopak i chwilę później przyjacielsko uściskał Blacka. Glizdogona bardzo ucieszyły słowa Łapy, bo on także tęsknił za swoimi przyjaciółmi. Sam jednak nie miał odwagi im tego powiedzieć. Długowłosy odwzajemnił uścisk Glizdka i poklepał go po plecach. W tym samym czasie do dormitorium weszli Potter i Lupin, którzy widząc swoich przyjaciół, od razu pojęli, co się stało i sami ruszyli w ich stronę.
- Bracie, wróciłeś – zagadnął wesoło Remus, przybijając Peterowi piątkę.

Jeszcze tej nocy panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz wybrali się na przechadzkę do Zakazanego Lasu, jak za starych, dobrych czasów, świętując tym samym na nowo rozpoczętą przyjaźń.

5 kwietnia 2019

XXXI. Zemsta bywa słodka

Dobry wieczór :)
Przychodzimy z następnym rozdziałem. Ostrzegamy, że wyszedł nam nieco dłuższy niż planowałyśmy, ale zapewne jak się domyślacie... poniosło nas. Dajcie znać czy nie przeraża Was ilość tej treści, bo wtedy będziemy wstawiać takie dłuższe historie bez lęku, że ktoś w połowie się znudzi i ucieknie :P
Nie zanudzając Was naszym ględzeniem... Czerpcie radość!
Wasze ~ Łapa i Rogacz







*

Jesienna pogoda na dobre zadomowiła się na zewnątrz, dając coraz zimniejsze
podmuchy wiatru. Niektórzy posądzali, że w tym roku zima przyjdzie wyjątkowo szybko, ponieważ momentami pojawiało się kilka białych płatków, ale te niemal natychmiast znikały. Dzisiaj listopadowa pora przeszła jednak samą siebie. Szalała wichura. Drzewa uginały się posłusznie i tańczyły, jak im zagrano. Ponad ziemią tworzyły się wiry powietrza zabierające ze sobą wszystko, co tylko napotkały po drodze. Piasek, papierki, opadnięte liście, szyszki, kasztany czy żołędzie. Wszyscy uczniowie Hogwartu chowali się w bezpiecznych murach twierdzy, w obawie o nabicie sobie guza od pędzących w powietrzu przedmiotów. Momentami zacinał deszcz, zaskakując tych, co odważyli się wychylić nos poza wrota szkoły.
W dormitorium Gryfonów szóstego roku panowała walka o…  łazienkę.
Chłopcy nie mogli zdecydować, który ma iść pierwszy, a do lekcji zostało tylko trzydzieści minut, w dodatku nie zeszli jeszcze nawet na śniadanie. Huncwoci, przerzucając się coraz bardziej wymyślnymi epitetami, wyrzucali się nawzajem z toalety. Tylko jeden z nich siedział cicho i pakował swoje książki na dzisiejsze przedmioty. Przyjaciele wcale nie ignorowali Petera. Po prostu od ich ostatniej rozmowy, kiedy zarzucił im fałszywość, nikt nie ruszył tego tematu. Nie bardzo wiedzieli jak, ponieważ to nie była prawda, a Glizdogon po prostu ślepo uwierzył swojej dziewczynie. Minęło sporo czasu, od kiedy rozmawiali ostatni raz i wiedzieli, że prędzej czy później będzie trzeba wyjaśnić tę sytuację. Jednak James Potter miał dzisiaj doskonały humor i nie zamierzał go sobie psuć. Od rana chodził uśmiechnięty, śpiewał pod nosem, dokuczał wszystkim, dając upust swojej radości. Przyjaciele myśleli, że dopadła go może jakaś choroba psychiczna lub ktoś dolał mu eliksiru miłosnego. To nie było normalne zachowanie jak na szukającego, zwłaszcza, że ostatnio sporo wycierpiał.
- Ej Rogaty, co tobie dzisiaj? – spytał Syriusz, nie bardzo wiedząc, co wstąpiło w przyjaciela.
- Łapiszczo ty moja, mordo kochana – zaczął okularnik – Jestem po prostu szczęśliwy.
- Ej, ej, dobra, bez takich – odsunął się Black, bo Potter zaczął się do niego przytulać i głaskać po włosach.
- E… James? – zagadnął Remus – Może ktoś ci dolał eliksir miłosny? – spytał z prawdziwą troską. Naprawdę nie wierzył, że to jego zachowanie.
- Nic z tych rzeczy – zaprzeczył – to po prostu szczęście i wszechobecna miłość – roześmiał się chłopak, mając niezły ubaw ze zdziwionych min Huncwotów.
- No to powiedz nam, co tak cię cieszy – zaczął drążyć Syriusz.
- Nic wam nie powiem.
- Rogaś, tak nie można – poczochrał go Lupin – trzeba być szczerym z przyjaciółmi.
- Nie – milczał uparcie.
- Jelonku…
Cisza.
- Łosiu!
- Ja ci dam łosiu, pchlarzu jeden – rzucił się na Blacka, który wymyślił to określenie.
- No dawaj czterokopytny, nie daj się prosić – Lunatyk podjął zabawę w przekomarzanie.
- No dobra, dobra.
Nastała cisza pełna oczekiwania.
- Całowałem się z Lily Evans!
Dalej trwała cisza. Przyjaciele trawili to, co usłyszeli.
- Ech Rogaś, Rogaś… znowu ją zmusiłeś? – spytał Syriusz.
- Nie – zaperzył się okularnik – wyszło to naturalnie. A co więcej, ona sama oddała pocałunek.
Teraz zawrzało. Huncwoci wrzasnęli, jakby oszaleli. Nie dowierzali w to, co usłyszeli. Niedostępna pani prefekt w końcu uległa. Momentalnie posypały się pytania, a Potter, z przyjemnością wracając do tamtej nocy, opowiedział im wszystko ze szczegółami.

*

Trójka dziewcząt z Gryfindoru zeszła nieśpiesznie na śniadanie. Pierwsze lekcje
dzisiejszego dnia miały dopiero na dziewiątą rano, oczywiście ze Ślizgonami i to dwie godziny eliksirów. Lily Evans czuła się rozdarta. Z jednej strony uwielbiała warzyć eliksiry, była to dla niej zaawansowana magia w czystej postaci, ale z drugiej strony musiała znosić natrętne spojrzenia Severusa Snape’a i jego próby nawiązania kontaktu po ostatnim wydarzeniu w lochach. Ruda nie poruszała tego tematu z byłym przyjacielem. Nie udawała, że nic się nie stało. Po prostu uważała, że nie mają, o czym rozmawiać. Nie zamierzała słuchać jego tłumaczenia, jak zmierza w stronę ciemnej magii. Ona naprawdę już nigdy nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Dorcas z Anne usiadły po jednej stronie stołu, a panna prefekt naprzeciwko nich.
Gawędziły o czymś swobodnie, zajadając się jajecznicą i tostami, kiedy błogi spokój przerwał im znany osobnik. Rogacz usiadł obok Evans, na co ta automatycznie spaliła buraka.
- Hej, Lily – zagadnął ją z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Witaj, James – odpowiedziała cicho, patrząc w talerz.
- Jak ci noc minęła, słońce? – spytał – Śniłaś o mnie i naszym pocałunku?
Dorcas i Anne nie zwracały większej uwagi na tę sytuację, będąc zajęte rozmową z Remusem. Syriusz również próbował się do nich dołączyć, jednak nienawistne spojrzenia Meadowes skutecznie zniechęcały go do wszelkich prób nawiązania zwykłych, koleżeńskich relacji.
- Potter, daruj sobie – odpowiedziała zirytowana wspomnieniem o pocałunku. Oczywiście nie raczyła napomknąć o tym swoim przyjaciółkom. Uważała to za jednorazowy wypadek, który nigdy więcej się nie wydarzy, więc nie warto w ogóle o tym mówić.
- Kochanie, o co ci chodzi? Przecież podobało ci się wczoraj – okularnik drążył temat.
- Potter, zamknij się – próbowała go uciszyć zanim ktokolwiek usłyszałby treść ich rozmowy.
- Chcesz dzisiaj powtórkę?
- Powtórkę czego? – zagadnęła wesoło Dorcas. Odsunęła się od poprzednich rozmówców, ponieważ miała dość natrętnego zagadywania ze strony Blacka. Nie była gotowa na normalne kontakty na stopie koleżeńskiej. Patrzyła teraz na Jamesa, oczekując odpowiedzi.
- Jak to czego? To Evans nic wam nie powiedziała? – zapytał Potter, nie domyślając się, że Ruda chciała zachować całe wydarzenie w tajemnicy.
- O czym? – ciemnowłosa dziewczyna spojrzała teraz na przyjaciółkę.
- O tym, że Potter to kawał obrzydliwego gumochłona – odparowała zdenerwowana nie na żarty. Czuła, że jeszcze chwila, a wybuchnie. Teraz pozostali przyjaciele również zainteresowali się rozmową, widząc, że Ruda jest na skraju cierpliwości. Rozmowa nabierała tempa.
- Lily Evans i ja całowaliśmy się wczoraj! – wykrzyknął Rogacz, nie mogąc dłużej wytrzymać. Tak bardzo rozpierała go radość z tego powodu, że nie mógł spokojnie usiedzieć, a co dopiero milczeć.
Nagle szukający poczuł na twarzy i szacie wielką morką plamę. Ruda nie wytrzymała.
Wylała zawartość swojego napoju na twarz okularnika i wybiegła z Wielkiej Sali, chcąc uniknąć komentarzy. Przy stole Gryfonów zaległa cisza. Wszyscy spoglądali po sobie niespokojnie, ciekawi, co uczyni młody Potter. Uczniowie z innych domów wstawali od stołów i wychylali głowy, chcąc zobaczyć, jak dalej rozwinie się sytuacja. James sięgnął po serwetkę, otarł twarz, jednym machnięciem różdżki osuszył szatę i wyszedł marszem z pomieszczenia. Nie za bardzo wiedział, w którą stronę uciekła płomiennowłosa Gryfonka. Za najbardziej rozsądne uznał udanie się do Pokoju Wspólnego na siódmym piętrze. Jeśli tam jej nie znajdzie, to użyje Mapy Huncwotów, aby ją odszukać. Stanął przed obrazem Grubej Damy i powiedział hasło „Fikubezliku”, a ta wyskoczyła w odpowiedzi do przodu, robiąc chłopakowi przejście. Gryfon nie zawiódł się. Drobna, kochana przez niego osóbka, siedziała skulona na kanapie przed kominkiem a twarz miała ukrytą w dłoniach. James pewny siebie podszedł i usiadł obok dziewczyny. Ta podniosła głowę i spojrzała na niego. To nie były te oczy, które zawsze wprawiały Rogacza w przyjemny dreszcz i wywoływały mimowolny uśmiech. Były one zaczerwienione, pełne złości i żalu. Zamurowało go. Nie spodziewał się takiej reakcji. Zarzucał sobie to, że po takim czasie dalej nie potrafi wyczuć, do jakiego momentu może pozwolić sobie na żarty. Zrozpaczona dziewczyna bez słowa uciekła w kierunku swojego dormitorium.
- Evans! – krzyknął za nią, ale ta już trzasnęła drzwiami od pokoju. „Ty kretynie” – pomyślał i uderzył pięścią w ścianę. Jedyne, co go cieszyło, to dzisiejszy szlaban. Może tam uda im się wyjaśnić tę sytuację.

*

Lekcje z eliksirów dłużyły się niemiłosiernie. Slughorn uczył ich dzisiaj wykonania
„wywaru żywej śmierci”. Receptura była bardzo skomplikowana, składniki trudne do zdobycia, a opis sporządzenia niejednoznaczny. Profesor obiecał, że osoba, która sporządzi najlepszy eliksir dostanie wyjątkowo zaproszenie na kolację świąteczną do Klubu Ślimaka, co według niego było ogromnym zaszczytem. W sali wrzało, strzelało, treść kociołków wypalała denka lub uciekała na zewnątrz, czołgając się i wypalając dziury w stole, za co Horacy automatycznie dyskwalifikował  uczniów z konkurencji.
Lily nie mogła się skupić po porannych wydarzeniach. Nie zależało jej na wygranej.
Wiedziała, że zaproszenie dostanie i tak i tak. Ciągle wspominała wczorajszą chwilę, kiedy jeszcze nigdy nie czuła się tak szczęśliwa. Na samo wspomnienie znowu poczuła dziwną sensację w żołądku, która była po prostu przyjemna. Za to rozmyślając nad śniadaniową aferą, czuła gulę w gardle. Nie w taki sposób chciała powiedzieć przyjaciółkom. Czekała na odpowiednią chwilę, ale ON, jak zawsze, wszystko musiał popsuć. Przez chwilę Ruda myślała, że jest dla nich cień szansy… Jak bardzo się myliła!
- Lily – przyjaciółka wyrwała ją z zamyślenia – Chcesz pogadać o tym, co się stało dzisiaj rano? – zapytała delikatnie Anne. Nie wiedziała, czy porusza się po bezpiecznym gruncie.
- Przecież już wszystko wiecie – żachnęła się, chcąc zakończyć rozmowę.
- Wolałybyśmy znać twoją wersję wydarzeń – kontynuowała spokojnym tonem. Nie chciała się kłócić, ale nie ukrywała, że zżerała ją ciekawość. Nie wiedziała, czy to kolejna sztuczka Pottera by zdenerwować ich przyjaciółkę czy prawda.
- Powiedział prawdę. – odpowiedziała krótko.
Gryfonki spojrzały na siebie i wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Wiedziały, że ten moment kiedyś nadejdzie i że panna prefekt nie zaakceptuje tego tak łatwo. Była zbyt dumna.
- Ale Lily… Coś w tym złego? – spytała Dorcas. Jej samej się nie ułożyło z Huncwotem, ale nie znaczy, że z nią musi być tak samo.
- Złego? – spojrzała na nie oburzona – Ten pocałunek to czysty przypadek! Był smutny, płakał, a ja…. Ja go po prostu przytuliłam. Nie mogłam patrzeć, jak stoi taki załamany. Wtedy to się wydarzyło. Pocałował mnie, a ja zmieszana go nie odepchnęłam – tłumaczyła Lily – Ale to nie znaczy, że ten pocałunek coś znaczył! Wydarzyło się i tyle! Nigdy więcej się nie powtórzy. Nie ma sensu drążyć tematu – skończyła i odwróciła się do swojego kociołka, kontynuując warzenie wywaru, jednocześnie dając znać, że nie chce kontynuować tematu. Przyjaciółki nie mogły pohamować uśmiechu za jej plecami. To było takie typowe zachowanie dla Evans.

W drugiej części sali trójka Huncwotów szeptała coś konspiracyjnym tonem. Czwarty
z nich, Peter, pracował w parze ze swoją dziewczyną, Kate. Czuł momentami tęsknotę. Nawet częściej, ale nie mógł się do tego przyznać. Żałował, że tak się wszystko potoczyło, ale nie wiedział jak to odwrócić. Syriusz zaśmiał się z czegoś zbyt głośno, czym zasłużył sobie na niezbyt pochlebny komentarz ze strony profesora Slughorna. Gdyby nie Remus, który jako jedyny starał się coś zrobić z tego eliksiru, to już dawno dostaliby naganę. Dzięki niemu mogli pod przykrywką planować kolejny kawał. To nie miał być byle jaki dowcip. Potter miał plan. Konsultował go ze swoimi przyjaciółmi. James był żądny zemsty, a Huncwoci nie zamierzali mu w tym przeszkadzać. Wszyscy mieli tak samo ogromną ochotę dokopać pewnemu Ślizgonowi.
- Chłopaki, idę po trzustkę tej ropuchy księżycowej, bo skończyły się nam.
- Okej, nie zgub się Łapciu! – krzyknął za nim Lunatyk – Jakbyś potrzebował pomocy, to krzycz!
- Panowie! – oburzył się profesor – Trochę ogłady! Nie jesteście na Pokątnej, tylko na lekcji!
- Przepraszamy, panie profesorze! – krzyknął James, czochrając się po włosach i przywołując na twarzy swój przeprosinowy uśmiech.
Syriusz wrócił, niosąc kilka narządów i z podejrzanie wypchaną kieszenią, którą starał się zasłonić ręką.
- Masz? – spytał szeptem Lupin.
- Chyba tak – powiedział cicho Black – To jest to? – wyciągnął z kieszeni małą fiolkę i pokazał chłopakom.
- Szybko, schowaj to – syknął James – To musi wypalić. Nikt nas nie może nakryć.
Oboje kiwnęli głową i zgodnie stwierdzili, że bezpieczniej będzie ustalić resztę szczegółów po lekcji.

*

Trójka Huncwotów czaiła się za rogiem i obserwowała swój cel w bezpiecznej
odległości. Została chwila do pory obiadowej, wiedzieli, że muszą się pośpieszyć inaczej wszystkie ich plany i starania pójdą na marne. Chłopacy musieli ruszyć na przód, ponieważ ich punkt również gwałtownie ruszył i skręcił w jakiś korytarz. Szczęśliwie nie było w tym miejscu żadnych świadków. Wiedzieli, że to jest idealny moment. Teraz albo nigdy! Skradli się cichutko najbliżej, jak tylko zdołali i wtedy James zawołał:
- Hej, Smarku!
Ciemnowłosy chłopak odwrócił, ale już po głosie poznał, z kim ma do czynienia.
- Zabawmy się trochę! Tarantallegra! – krzyknął okularnik, celując różdżką w stronę swojego wroga. Ten jednak podniósł tarczę i bez najmniejszego problemu odparł atak.
- No proszę, nasz długonochal ćwiczył ostatnio – zaśmiał się szyderczo Syriusz. – Drętwota!
Severus dalej się bronił, co jakiś czas oddając atak, ale walka była bardzo wyrównana. W czasie kiedy Rogacz i Łapa zajęli Snape’a pojedynkiem, Remus zakradł się od tyłu.
- Petrificus Totalus – szepnął i z różdżki błysnęło. Ślizgon zwalił się na ziemię jak kłoda. Tylko oczy ciskały nienawistne spojrzenia. Wzrok prześlizgiwał się z jednego Gryfona na drugiego. Rozpaczliwie starał się ruszyć jakąś częścią swojego ciała, ale bezskutecznie.
- Nie bój się, Smarku – stanął nad nim Lupin. Potrzebujemy tylko jednego. Mówiąc to chwycił za włos i pociągnął.
- Blee – zgorszył się Syriusz pokazując język – Lunciek, dotknąłeś jego tłustych kłaków. Musisz szybko iść do pani Pomfrey po jakiś silny odkażacz.
- Najpierw to musimy coś z nim zrobić – Potter wskazał na niego głową, jakby miał do czynienia z wielkim, obślizgłym ślimakiem.
- Ależ proszę – powiedział Black, otwierając drzwi jakiejś małej kanciapy –  Voilà.
Remus chwycił Snape’a pod ręcę, a pozostali Huncwoci wzięli nogi i ukryli go przed
wścibskimi oczami innych uczniów. Teraz został już tylko jeden krok. Korzystając z tego, że korytarz był nadal pusty, Łapa wyjął chowaną przez siebie fiolkę z brunatnym płynem i odkorkował ją. Zawartość nie pachniała przyjemnie. Remus wrzucił włos Severusa, a zawartość zabulgotała niebezpiecznie. Eliksir nabrał klarownej, czarnej barwy.
- Wywar ze Smarka nie wygląda wcale tak najgorzej – zaśmiał się James – Dobra, każdy wie, co robić? – oboje przyjaciele kiwnęli głowami – Remus, porozmawiaj szybko z Danem, dobrze? Będziemy potrzebować alibi.
- Już do niego idę – Lupin poszedł w stronę Wielkiej Sali. Przeczuwał, że prefekt naczelny pewnie tam będzie, bo obiad powinien się już zacząć.
- Syriuszu, do dzieła. – powiedział James.
- Twoje zdrowie, przyjacielu – Black uniósł fiolkę jak do toastu i wypił zawartość do dna. Od razu wiedział, że eliksir działa. Poczuł piekący ból w całym ciele, zauważył, że nieco urósł, nos mu się wydłużył, buty zrobiły się ciasne. James patrzył na niego rozbawiony. Wiedział, że pod tą postacią kryje się jego przyjaciel, ale i tak odczuwał niechęć patrząc tylko na replikę swojego wroga.
- Eliksir wieloskokowy czyni cuda – powiedział Łapa.
- Faktycznie, wyglądasz obleśnie, przyjacielu.
Oboje się roześmiali. Nadszedł czas, by wcielić plan w życie.

*

Remus wbiegł pędem do Wielkiej Sali. Musiał zdążyć wykonać swoją część misji,
zanim zjawi się Syriusz. Tak jak podejrzewał obiad się już zaczął. Zjawiła się na nim praktycznie cała społeczność szkolna. Będzie widowisko. Lupin faktycznie był tym, który zawsze starał się strofować swoich przyjaciół, przecież był prefektem, ale tym razem twierdził, że Ślizgon zasłużył na swoje. Odszukał wzrokiem Daniela McAlistera wśród siedzących Puchonów i podszedł do niego szybkim krokiem. Lupin położył mu rękę na ramieniu, dając znak, że coś od niego chce.
- Cześć, Remus. O co chodzi? – spytał chłopak bez cienia uśmiechu.
- Mogę ci na chwilę przeszkodzić? – spytał Gryfon przepraszającym tonem.
- No mów.
- Na osobności. To ważne – przybrał na twarz najbardziej poważną, minę na jaką było go stać. Puchon odszedł od stołu, starając się ukryć irytację. Lubił tego chłopaka, ale cenił sobie również spokój podczas posiłku. Odeszli kawałek od ciekawskich uszu.
- Okej, muszę mówić szybko – Daniel spojrzał zdziwiony – Potrzebujemy alibi – kontynuował Lunatyk – Syriusz wciela się w rolę Severusa Snape’a. Wiem, że nie powinienem na to pozwalać, ale tu chodzi o Lily Evans, która poza tym przyjaźni się z Dorcas – mimowolnie na wspomnienie jej imienia Puchonowi poczerwieniały uczy – Chodzi po prostu o to, żeby się odegrać. Nie powinienem cię o to prosić, ale tylko tobie mogliśmy zaufać w tej kwestii.
Po tym monologu nastała chwila ciszy. Prefekt naczelny patrzył na chłopaka i nie skomentował tego ani jednym słowem. Czas uciekał.
- Możemy na ciebie liczyć? – ponaglał Lupin.
McAlister nie mógł się zdecydować. Z jednej strony lubił Lily, a Meadowes cenił sobie szczególnie. Z drugiej strony nie cierpiał tego Blacka. Ostatecznie podjął jednak decyzję.
- Niech będzie – zgodził się niechętnie – Ale pierwszy i ostatni raz biorę udział w waszych dowcipach. A co mam powiedzieć?
- Na przykład, że wlepiłeś mu szlaban lub coś podobnego. Jesteś wielki! – Remus klepnął go po koleżeńsku w ramię – Dzięki! – krzyknął, biegnąc do stołu Gryffindoru. Zrobił to w sam czas. Po tym jak usiadł, dosiadł się do niego Potter i z gorączkowym wyczekiwaniem na twarzy, spojrzał na przyjaciela.
- Zaczyna się – szepnął w jego stronę podekscytowany. Remus sam zaśmiał się pod nosem ciekawy, jak Syriusz to rozegra.
Do Wielkiej Sali wszedł właśnie jakiś blady chłopak z czarnymi i tłustymi włosami.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był w samych, szarych slipkach. Po pomieszczeniu przebiegły zdziwione szepty i chichoty. Severus Snape szedł spacerkiem przez środek sali i rozglądał się na boki. Co jakiś czas zatrzymywał się przy którymś stole, aby zabrać komuś coś z talerza. Tylko u Ślizgonów przy stole była cisza jak makiem zasiał. Nikt nie podejrzewał, że ich znajomy może wywinąć taki numer. Nie wiedzieli, czy odczuwać zażenowanie czy gniew za ośmieszanie ich domu.
Anne, Dorcas i Lily również zauważyły zaistniałą sytuację. Meadowes i Loran
parsknęły niekontrolowanym śmiechem. Evans, która akurat piła sok malinowy, oblała się nim, bo z wrażenia otworzyła usta, zapominając o połykaniu. Szybko otarła się chusteczką i zszokowana wpatrywała się w nagie ciało Snape’a. Nawet ona nie umiała utrzymać powagi. Dołączyła do śmiejących się przyjaciółek.
„Ślizgon” podszedł do stołu nauczycielskiego, ukłonił się głęboko i ruszył w kierunku
wolnego krzesła pomiędzy profesor McGonagall a profesorem Slughornem. Oboje wpatrywali się w niego, jakby zobaczyli ducha, mimo że zobaczenie perłowobiałej postaci, która przez ciebie przenika, to nic nadzwyczajnego w Hogwarcie. Minerwa zarumieniła się, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa, a twarz Horacego przybrała kolor szarego papieru.
- Co cię sprowadza do naszego stołu, Severusie? – odezwał się pierwszy Dumbledore. – Nie powinieneś się ubrać, chłopcze? – zapytał unosząc jedną brew. – Peszysz nam damską część towarzystwa – dokończył ukrywając rozbawienie.
- Gdzie tam ubrać – odpowiedział „Snape” – Nie mam czystych ciuchów. Wszystkie zasmarkałem – powiedział, udając powagę i chwytając za widelec nauczycielki transmutacji – Poza tym niech wszystkie panie wiedzą, co tracą – mówiąc to, puścił całusa w tłum. Wśród uczniów dało się słyszeć nieśmiałe śmiechy młodszych uczniów, jak i niekontrolowane wybuchy śmiechu wśród starszej części. Zwłaszcza od strony stołu Gryfonów. James i Remus płakali ze śmiechu. Syriusz był w swoim żywiole. Nie mogli się powstrzymać. Gratulowali sobie takiego pomysłu. Wiedzieli, że ta historia długo będzie krążyła wśród szkolnych murów. Snape nadział na widelec marchewkę z talerza Minerwy i popił napojem od opiekuna domu Slytherinu. Black stwierdził, że czas powoli kończyć widowisko. Nie wiedział, ile czasu mu zostało.
- Cóż – zerwał się na nogi – Dziękuję za to ciepłe przyjęcie mnie przy stole nauczycielskim.
Obszedł stół dookoła i ruszył w kierunku wyjścia.
- Snape! – usłyszał głos za sobą i odwrócił się w jego kierunku. Na to wyglądało, że profesor McGonagall w końcu odzyskała mowę i widać było, że jest zniesmaczona i naprawdę wściekła – Szlaban! Przez cały miesiąc – po czym usiadła godnie przy stole i ostentacyjnie odsunęła swój talerz.
„Ślizgon” uśmiechnął się od ucha do ucha i poszedł dalej. Odprowadzany oklaskami i
śmiechami uczniów, machał wszystkim na pożegnanie. Gryfon poczuł, że wybiegł w dobrej chwili. Pobiegł do sali, gdzie zostawił ubrania i tam wrócił do swojej postaci. Kilka minut później przybiegli do niego Rogacz i Lunatyk, rzucając się na niego, czochrając mu włosy i śmiejąc się z tak dobrego widowiska.

*

Po obiedzie wszyscy rozeszli się w swoją stronę. Lily wróciła do dormitorium, chcąc
przygotować wypracowanie na jutrzejszą historię magii, ponieważ wieczór miała zajęty przez szlaban. Dorcas Meadowes miała spotkać się ze swoim przyjacielem, Danielem McAlisterem, zaś Anne była umówiona z Remusem w bibliotece. Mieli wspólnie uczyć się z numerologii.
Loran spacerkiem szła w ustalone miejsce, niosąc torbę z pergaminami, kałamarzem i
piórami. Cieszyła się na to popołudnie. Po pierwsze lubiła ten przedmiot, był dla niej bardzo interesujący, a po drugie ceniła sobie każdy moment spędzony z przyjacielem. Weszła do pomieszczenia, gdzie każde miejsce na regałach było po brzegi zapełnione opasłymi księgami. Rozejrzała się, czy przy którejś ławce nie siedzi Lupin. Zauważyła, że zajął ich ulubione miejsce pod oknem. Uwielbiała ten widok na błonia i jezioro. Podeszła do niego dziarskim krokiem, zrzuciła torbę z ramienia i położyła ją na krześle.
- Hej, Remus! – przywitała się – Jak ty to robisz, że zawsze jesteś przede mną? – spytała, kładąc ręce na biodrach.
- Witaj, Anne – odpowiedział chłopak – Po prostu zawsze się guzdrzesz – wytknął jej język, a ona tylko się zaśmiała. Usiadła obok niego i zaczęli przeglądać swoje materiały. Po kilkudziesięciu minutach Gryfonka poczuła, że potrzebuje chwili przerwy.
- Luniek – zagadnęła blondynka.
- Hmm?
- Czemu nie znajdziesz sobie jakiejś dziewczyny?
Spojrzał na nią, jakby zobaczył ją pierwszy raz w życiu. Tak bardzo zaskoczyły go te słowa, że nie wiedział, jak ma jej na to odpowiedzieć.
- Co to za pytanie? – to było jedyne, co udało mu się wydusić.
- Jak to jakie? – spytała rozbawiona – Z działu innego niż numerologia. Muszę chwilę odsapnąć, a my nigdy nie rozmawiamy o naszym życiu uczuciowym – kontynuowała.
- Jakoś mi to nie przeszkadza – mruknął chłopak pod nosem. Bardzo lubił swoją przyjaciółkę, nawet czasami za bardzo, dlatego nie poruszał nigdy tego tematu. On też się zastawiał, jakim cudem taka dziewczyna, jak Anne, nie miała nigdy chłopaka.
- Remus – klepnęła go w ramię – Przestań! Rozmawiamy – zarządziła głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- No… dobra – bąknął, czując, że się rumieni.
- To odpowiedz mi na pytanie.
- Czemu nie mam dziewczyny? – Anne kiwnęła twierdząco głową – Bo nie ma takiej potrzeby Loran. Żadna nie skradła mojego serca – powiedział poważnie
- Nawet ja? – uśmiechnęła się uroczo. Wiedziała, że nie powinna zaczynać tego tematu. Pamiętała o ich obietnicy. Jednak czasami trudno było się jej trzymać, kiedy spędzali ze sobą tyle czasu.
- Ty zajmujesz szczególne miejsce w moim serduszku – zaśmiał się Lunatyk. Domyślał, że to pytanie wcale nie było żartem, ale wolał je tak potraktować. Gryfonka również się zaśmiała. Nie chciała naciskać.
- To może już znalazłeś tę jedyną? – spojrzała na niego poważnie, a on poczuł, że jak za chwilę nie odwróci wzroku, to zagubi się w jej spojrzeniu.
- Anne – zaczął – proszę cię. Obietnica. – wiedział, że jest zawiedziona, widział to – Sama widziałaś, co się stało z Dorcas i Syriuszem. Byli najlepszymi przyjaciółmi, a teraz nie ma między nimi żadnej nici porozumienia.
- A więc o to chodzi? – wybuchła Loran – Czy o coś innego? Czegoś mi nie mówisz, Remus?
- Chodzi o to, że jesteśmy przyjaciółmi – powiedział spokojnie Lupin – I proszę, niech tak zostanie. – złapał ją za rękę i uśmiechnął się łagodnie.
Dziewczyna przez chwilę milczała. Nie powinna zaczynać tego tematu. Przecież już dawno pogodziła się z faktem, że między nią a Remusem nigdy nic nie będzie. Za bardzo bał się ją skrzywdzić. Wiedziała o tym.
- Masz rację, przepraszam – powiedziała i spróbowała się delikatnie uśmiechnąć – Przerabialiśmy już ten temat – zaśmiała się zakłopotana.
- Wszystko w porządku.
- Pójdę po kilka książek – zaproponowała blondynka – Czegoś mi brakuje w tych notatkach.
Lunatyk kiwnął głową na znak, że zrozumiał i patrzał za nią jak odchodzi w stronę regałów.
Dziewczyna podeszła do działu numerologii i zaczęła się rozglądać za interesującymi ją tytułami. Chwyciła już dwie książki, ale jedna, którą chciała zdjąć z półki, była niestety za wysoko. Próbowała podskoczyć i ją sięgnąć, ale bez skutku. Rozejrzała się za drabinką, ale nie widziała jej w pobliżu. Wyjęła więc różdżkę zza paska i już miała użyć zaklęcia przywołującego, kiedy usłyszała obcy głos za plecami.
- Pomóc ci? – spytał.
Dziewczyna obejrzała się, żeby zobaczyć, kto jest właścicielem tego głosu i zobaczyła wysokiego mężczyznę z delikatnym ciemnym zarostem. Włosy miał czarne, krótkie, które lekko falowały. Oczy również miał ciemne, tęczówki były koloru bardzo głębokiego brązu, tak, że prawie nie można było odróżnić ich od źrenic. Karnacja również nie należała do najjaśniejszych. Dziewczyna wywnioskowała, że chłopak na pewno nie pochodzi z Wielkiej Brytanii ani okolic.
- E… Tak, poproszę – odpowiedział zaskoczona i zakłopotana. Zawsze sama sobie radziła. Chłopak podszedł  i sięgnął książkę bez najmniejszego problemu.
- Trzymaj – podał jej egzemplarz.
- Dziękuję bardzo – odpowiedziała grzecznie, trochę za bardzo się w niego wpatrując.
- Jestem Mike – chłopak przedstawił się i wyciągnął dłoń w jej kierunku – Jestem z Ravenclawu.
- Jestem Anne – odpowiedziała, coraz bardziej zdziwiona – Gryffindor. Miło cię poznać.
- Ciebie również. – odpowiedział. Oparł się o regał i spojrzał na nią dokładniej – Numerologia? – spytał, wskazując na jej książki.
- Co? – spytała wciąż za bardzo zszokowana, żeby logicznie myśleć – A, tak. Uczę się z przyjacielem.
- A to nie będę przeszkadzał.
- Nie, nie przeszkadzasz – powiedziała szybko, ale zaraz tego pożałowała. Przecież nawet go nie zna. Mike roześmiał się pod nosem.
- Spotkamy się jeszcze – uśmiechnął się i odwrócił, machając jej ręką, idąc w swoją stronę. Anne stała i patrzyła przed siebie. Skarciła się w myślach za tak naiwne i dziecinne zachowanie. Odetchnęła dwa razy i poszła w kierunku ławki, gdzie czekał na nią Remus.
- Co tak długo? – spytał, widząc, że wraca.
- Przepraszam, nie mogłam sięgnąć książki – powiedziała zgodnie z prawdą – Jakiś Mike mi pomógł.
- Jaki Mike? – spytał Lupin.
- Nie wiem, podał mi książkę, przedstawił się i poszedł – odpowiedziała zdawkowo. Lunatyk pokiwał głową i stwierdził, że czas zabrać się z powrotem do nauki, bo niedługo pora kolacji.

*

Na błoniach dalej panował porywisty wiatr, ale nie odstraszało to wszystkich uczniów.
Dorcas ubrała się w ciepły płaszcz, owinęła się szalikiem i założyła na głowę wełnianą, musztardową czapkę. Stali razem z Danielem na kładce przy jeziorze i wpatrywali się w szarą toń, nic nie mówiąc.
Ich znajomość trwała już jakiś czas i naprawdę można powiedzieć, że dobrze się
rozumieli. Meadowes czuła się przy nim bardzo swobodnie, jak i kobieco. Wiedziała, że mu się podoba, ale była świadoma, że nie chodzi tylko o wygląd. Lubił jej stanowczy i zaborczy charakterek, co nie raz jej mówił. Za każdym razem śmiała się, że po prostu jest pantoflarzem i woli, kiedy kobieta rządzi, ale wiedziała, że to nieprawda. Pamiętała, jak się poznali. Bała się go i nie cierpiała jednocześnie. Pan prefekt potrafił okazać siłę kiedy było trzeba. Był stanowczy, opanowany i męski. To określenie idealnie do niego pasowało.
Dziewczyna nigdy nie myślała, że polubi tak spokojną osobę, wspominając w tej
chwili Syriusza, który był szalony, nieokiełznany i wszędobylski. Czasami za nim tęskniła. Był naprawdę świetnym przyjacielem. Jednak okazało się, że byli o siebie za bardzo zazdrośni, a to zniszczy nawet najbardziej zażyły związek. Bez zaufania nie dało się niczego zbudować. Meadowes rozglądała się na boki i obserwowała młodszych uczniów, którzy biegli szybko do zamku, wracając zapewne z lekcji Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. W tej chwili bardzo się cieszyła, że są już na takim stopniu edukacji, że potrafią wyczarować sobie „bańkę” chroniącą ich przed wiatrem i deszczem.
- Zimno ci? – z zamyślenia wyrwał ją głos McAlistera.
- Nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą – Bez wiatru już nie jest tak nieprzyjemnie.
- O czym myślisz? – spytał dociekliwie. Lubił ją obserwować, kiedy miała taki zamyślony wyraz twarzy. Widać było w oczach, że odpływa gdzieś daleko i pozwala myślom swobodnie dryfować.
- W sumie… - zawiesiła lekko głos – O różnych rzeczach. Najpierw myślałam o tym, jak możesz być taki opanowany, a potem obserwowałam tych uczniaków, którzy tak biegli zmarznięci do zamku. – uznała, że o Syriuszu nie będzie wspominać.
- Myślałaś o mnie? – podchwycił temat.
- Tak, właśnie – zaśmiała się – Możesz teraz podnieść swoje ego.
- A żebyś wiedziała, schlebiają mi takie komplementy – również się zaśmiał. Przysunął się do niej bliżej i chwycił ją za rękę. Gryfonka spojrzała w dół, ale nie zabrała dłoni. Już wcześniej się to zdarzało.
- Dorcas – zaczął drżącym głosem i przysunął się jeszcze bliżej.
Spojrzał jej głęboko w oczy i nie wiedział, czy zdoła coś więcej dodać. Ona również
poczuła, że się zatapia. Widziała, jak na nią patrzy i było to naprawdę miłe uczucie. Wiedziała, co się zaraz stanie i dobrze przeczuwała. Daniel musnął delikatnie jej usta i poczekał chwilę na jej reakcję. Jednak kiedy ona się nie odsunęła, uznał to za przyzwolenie i pocałował ją teraz nieco mocniej, jedną ręką wciąż trzymając ją za dłoń, a drugą oplatając w pasie. Smakowała niesamowicie. Poczuł, że mógłby ją całować całe życie. Wydała mu się spełnieniem wszystkich jego pragnień. Jednak ona po chwili odsunęła się od niego i położyła mu ręce na klatce piersiowej.
- Stop – wyszeptała, zarumieniona po szczyty uszu.
- Dorcas – przejechał ręką po jej policzku, widać było, że szybciej oddycha  – Kocham cię.
Patrzyła na niego, nie dowierzając. Nie wiedziała, że to już dzisiaj będzie ten moment. Spodziewała się, że to nadejdzie prędzej czy później, ale dzisiaj nie była na to przygotowana.
- Dan – szepnęła w jego stronę – Nie chcę żebyś pomyślał, że ja nic do ciebie nie czuję – mówiła delikatnie – Bo wiem, że jest to coś pięknego – przerwała, patrząc na jego reakcję – Ale ja chyba jeszcze nie jestem gotowa na TEN etap.
Puchon patrzył na nią lekko urażony i zdziwiony jednocześnie. Nie wiedział za bardzo, co ona chce mu przez to powiedzieć.
- Czyli? – dopytał, bo chciał mieć jasną sytuację.
- Czy możemy mieć drugie podejście za jakiś czas? Potrzebuję chwili. – nie wiedziała, czy to źle nie wybrzmiało – Chcę się z tobą spotykać. Bardzo cię lubię. Ale to poszło za szybko – chciała już iść, czuła, że za chwilę albo zapadnie się pod ziemię ze wstydu, albo się rozpłacze – Po prostu zwolnijmy. – patrzyła niecierpliwie, czekając na to, co powie. Nie chciała go stracić.
- W porządku – powiedział, odzyskując spokój. Zależało mu. Nie chciał tego zaprzepaścić. Skoro potrzebuje czasu, to on jej go da. Wiedział, co do niej czuje i był świadomy, że on też nie jest jej obojętny – Poczekam – uśmiechnął się i ją przytulił. Nie pozwoli, by mu uciekła. – Wracajmy do zamku.
Odwrócili się w kierunku szkoły i ramię w ramię, śmiejąc się i przekomarzając, weszli do środka.

*

Lily siedziała w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Miała jeszcze kilkanaście minut do
szlabanu. Jeszcze chwila do tego, co chciała jak najdalej  odwlec. Dalej była zła na Jamesa, że powiedział przy wszystkich, że się całowali. Nie była gotowa na to, żeby się do tego przyznać. Myślała, że okaże się bardziej wyrozumiały. Ale stało się. Była ciekawa, czy zrozumie swój błąd i chociaż ją przeprosi. Usłyszała czyjeś kroki na schodach prowadzących do dormitorium chłopaków. Zza zakrętu wyłoniła się właśnie osoba, o której myślała. Szybko odwróciła wzrok i wlepiła go w ścianę przed siebie.
- Hej, Lily. Idziemy? – spytał Gryfon swobodnie. Zupełnie jakby nie pamiętał swojego porannego występku. Dziewczyna wstała i poszła w kierunku wyjścia. Przeszła przez dziurę w portrecie, a okularnik poszedł za nią. Nie chciała się kłócić. Stwierdziła, że najlepiej będzie go ignorować, póki jej nie przeprosi. Oboje w zupełnej ciszy dotarli do gabinetu profesor McGonagall i zapukali.
- Wejść!
Usłyszeli głos, więc otworzyli drzwi i stanęli przed biurkiem nauczycielki transmutacji.
- Jesteście – zaczęła – Za chwilę powinien być pan Filch. On się zajmie waszym szlabanem. Ja nie mam czasu was dzisiaj pilnować ze względu na Severusa Snape’a.
James mimowolnie zaśmiał się pod nosem, wspominając dzisiejszy obiad. Lily również się uśmiechnęła, ale w tym momencie zaczęła zastanawiać, czy nie stoją za tym Huncwoci, bo nie wiedziała, co by musiało wstąpić w Ślizgona, aby sam z siebie zrobił takie widowisko.
Drzwi za nimi skrzypnęły i wszedł zgarbiony woźny z panią Norris na rękach.
- O, jest pan, Filch – zauważyła Minerwa – Proszę zająć się tą dwójką.
- Jakie przewinienie? – spytał zachrypniętym głosem.
- Włóczenie się po nocach. – odpowiedziała szybko nauczycielka i wygoniła ich z gabinetu, wychodząc za nimi, i zamykając drzwi na klucz. Filch dał znak ręką by poszli za nim.
- Za moich czasów włóczenie się po nocach było niedopuszczalne – mówił niby do nich, a niby do siebie. – Pamiętam, jak poprzedni dyrektor zezwalał na zupełnie inne kary. O tak… - rozmarzył się – Mam jeszcze łańcuchy w swoim gabinecie – ciągnął swój monolog – Na wypadek, gdyby Dumbledore jednak zmienił zdanie.
James śmiał się cicho pod nosem. Odbył tyle szlabanów, że znał na pamięć to straszenie Filcha. Lily, pamiętając, że ma go ignorować, patrzyła hardo przed siebie.
Woźny zaprowadził ich do skrzydła szpitalnego,  a oni patrzyli na niego, wyczekując. jakie mozolne zadanie im powierzy.
- Macie wysprzątać skrzydło szpitalne.
Gryfoni spojrzeli na niego z wielkimi oczami. Nie byli pewni, co ma na myśli. Przecież to pomieszczenie było spore. Miało kilkadziesiąt łóżek i jeszcze więcej szafek, i zakamarków.
- To znaczy, że macie sprawdzić ważność wszystkich leków, eliksirów czy co tu jest trzymane. Wysprzątać szafki na błysk – spojrzał na nich groźnie – Oddać różdżki! – ryknął, a oni posłusznie mu je podali – Powiem pani Pomfrey, że już jesteście – oni dalej stali, nie wiedząc od czego zacząć – Do roboty!
Lily siłą rzeczy spojrzała na Jamesa, wzruszyła ramionami i podeszła do szafek. Otworzyła je i pierwsze co ujrzała to stare flakoniki, mnóstwo kurzu i kilka zaschniętych robali. Pielęgniarka wyszła do nich z współczującą miną.
- Przepraszam was za ten bałagan – powiedziała – Dawno już ktoś powinien to zrobić, więc może i dobrze, że macie ten szlaban – zaśmiała się, ale wiedzieli, że współczuje im szlabanu. – Panna Evans mi tu pomagała, więc wie jak co ułożyć, prawda? – a ta kiwnęła głową – Więc panie Potter, jakby miał pan pytania to do koleżanki. Wrócę do was za jakiś czas – powiedziała to i wyszła do swojego pokoju, niosąc ich różdżki w ręku. Filch się ulotnił, a oni zostali sami. Lily po kolei wyciągała flakoniki i sprawdzała jaką datą są opisane. Z przykrością zauważyła, że większość z nich jest po terminie. Wyrzucała je do kubła, a Potter idąc w jej ślady robił to samo, ale sprzątając szafkę obok. Na początku milczeli. Gryfon nie wiedział w sumie, jak przerwać tę ciszę, co było dziwne, bo przeważnie nie miał problemu, by  zagadać pannę prefekt. Po jakiejś godzinie, gdzie posprzątali już większość skrytek nie wytrzymał i się odezwał.
- Lily – zagadnął, ale ta nic nie odpowiedziała – Dobrze pamiętam, że po szkole chcesz zostać uzdrowicielką? – dalej cisza – Jesteś zła na mnie…? – nic – Chodzi o to, co się stało dzisiaj rano?
Gryfonka, mimo że nie odpowiadała, to chłonęła każde jego słowo. Była ciekawa, co powie dalej. Nie miała zamiaru mu podpowiadać, w czym rzecz.
- Pewnie nie powinienem tego mówić przy wszystkich… No wiesz… O naszym pocałunku. Ale byłem tak podekscytowany tym, co się stało, że jakoś… Wyrwało mi się. Nie pomyślałem, że możesz być zła. Zachowałem się jak dzieciak. – teraz on patrzał na nią i czekał na jakąkolwiek reakcję. Widział, że go słucha. Przestała sprzątać. Po prostu patrzyła  przed siebie – Przepraszam cię, Lily. Staram się zmienić.
Zapadła cisza. Gryfon nie wiedział, czy ma coś jeszcze dodać czy zostawić to tak jak jest teraz. Wiedział, że ma szansę u tej dziewczyny, a poza tym on nigdy się łatwo nie poddawał.
- Dziękuję, James. – spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie. On odwzajemnił uśmiech, ale bardziej odważnie. – I nie rób tego więcej – powiedziała – Nie trzeba się każdemu o wszystkim naokoło chwalić. Niektóre rzeczy lepiej zachować dla siebie.
Gryfon kiwnął na to głową. Wiedział, o co jej chodzi. Czas dorosnąć i zacząć się starać jak na mężczyznę przystało. Po tej wymianie zdań rozmawiali już o wszystkim bez skrępowania. Można powiedzieć, że szlaban minął im w przyjemnej atmosferze. Nawet nie zauważyli, kiedy minęły dwie godziny,  a pani Pomfrey pochwaliła ich za wykonane zadanie, oddała im różdżki i kazała wracać do wieży. Przeszli całą drogę, rozmawiając i śmiejąc się. Evans zastanawiała się, czy spytać o Severusa, ale nie była pewna czy chce psuć ten całkiem miły wieczór. Postanowiła zostawić ten temat na kiedy indziej. Dotarli do Pokoju Wspólnego i stanęli przed rozwidleniem do dormitoriów.
- Dziękuję Lily za tak miły szlaban – powiedział szczerze i uśmiechnął się szeroko.
- Ja również dziękuję, James – odwzajemniła uśmiech – Nie było tak źle.
Chłopak podszedł i przytulił dziewczynę. Ona odwzajemniła uścisk nieśmiało, mimo że, o dziwo, bardzo jej się podobało. Okularnik odsunął się delikatnie i pocałował ją w czoło. Ruda spłonęła uroczym rumieńcem.
- Dobranoc, Lily.
- Dobranoc, James.
Pożegnali się i rozeszli do swoich pokoi, oboje pogrążeni w swoich myślach, które szły bardzo podobnym torem.