Kolejny rozdział przygotowany i tak jak planowałyśmy wstawiamy go dzisiaj, czyli we wtorek(północy jeszcze nie ma) :D
Następny rozdział będzie chyba jeszcze w tym tygodniu, tak myślę, ale nie wiem co na to Rogacz :)
Więc już Was nie zanudzam i życzymy miłego czytania!
Boisko, na którym Hiszpania i Włochy miały się zmierzyć w
meczu finałowym, było ogromne. O wiele większe niż to, na którym odbywały się
mecze między domami Hogwartu. Stadion był owalny. Na jego końcach znajdowały
się słupki bramkowe – trzy tyczki zwieńczone obręczą, których bronił obrońca.
Bramkami interesowali się też ścigający, którzy podawali sobie kafla, starając
się przerzucić go przez jedną z obręczy. Taki rzut dawał drużynie okrągłe dziesięć
punktów. Oprócz trzech ścigających i obrońcy do drużyny należeli także dwaj
pałkarze, którzy mieli za zadanie chronić kolegów przed tłuczkami – piłkami,
których głównym zadaniem było zwalenie graczy z miotły. Jednak najważniejszym
zawodnikiem był szukający, którego celem było złapanie złotego znicza –
niezwykle małej i niesamowicie szybkiej, latającej piłeczki. Złapanie znicza
oznaczało koniec meczu i dawało drużynie całe sto pięćdziesiąt punktów. James
był szukającym Gryfonów i to jego misją było złapanie złotej piłki. Uwielbiał
to, uwielbiał quidditcha. Kochał to uczucie, kiedy dosiadał swojej Srebrnej
Strzały, odpychał się nogami od ziemi i... leciał. Ubóstwiał te chwile, kiedy
zataczał kółka nad stadionem, poszukując znicza. Uwielbiał, kiedy wiatr smagał
mu twarz. Ale nade wszystko kochał ten moment, kiedy jego palce zaciskały się
na złotej piłce tuż przed palcami przeciwnika. Moment, kiedy lądował, unosząc
rękę do góry, pokazując, że to on złapał znicza, że to on zarobił sto
pięćdziesiąt punktów, że to on odniósł zwycięstwo. Tak, młody Potter lubił
wygrywać.
- Dobra, Rogaś. Koniec tego dobrego. Czas ruszyć tyłki.
Trzeba znaleźć jakieś miejsce do spania – powiedział Syriusz i ruszył w stronę
pola namiotowego. James poszedł za przyjacielem.
- To co, Łapo? Mały zakładzik? Stawiam, że Hiszpania wygra z
Włochami trzysta sześćdziesiąt do stu czterdziestu – powiedział Rogacz.
- Rogaś, przyjacielu. Taki dobry z ciebie szukający, a tak
źle obstawiasz – wyszczerzył zęby Syriusz – Stawiam, że będzie dwieście
siedemdziesiąt do pięćdziesięciu dla Hiszpanii – dodał tonem znawcy - To o co
się zakładamy?
- Jeżeli wygram, to przez tydzień nie umyjesz włosów i
będziesz jak nasz kumpel – Smark. Poza tym pójdziesz do Smarkerusa i powiesz
mu, że go podziwiasz i starasz się naśladować jego styl.
- Stoi. Jeśli wygram ja, to przez tydzień nie odezwiesz się
choćby półsłówkiem do Evans. Żadnych zalotów, Rogasiu Kochasiu – powiedział
Syriusz i wyciągnął dłoń w stronę przyjaciela.
Huncwoci dotarli w końcu na miejsce. Przy wejściu na pole
namiotowe stał sędziwy czarodziej ubrany w różowe spodnie, musztardową koszulę,
na nogach miał żółte klapki. Niektórzy czarodzieje, jak widać, mieli drobne
problemy z ubraniami mugoli.
- W którym sektorze panowie mają zarezerwowane miejsce? - zapytał
staruszek
- W siedemset trzynastym – powiedział Łapa, spoglądając na
kawałek pergaminu z rezerwacją.
- Należą się cztery galeony – powiedział starzec. James
wyciągnął z kieszeni pieniądze i podał je czarodziejowi.
- Prosto i na lewo – strażnik wskazał drogę Huncwotom i od
razu zaczął rozmawiać z innymi czarodziejami, którzy chcieli wejść na pole.
Syriusz i James wzięli swoje rzeczy i zabrali się za szukanie wskazanego
miejsca. O ile odnalezienie drogi było błahostką, to rozłożenie namiotu było
dla przyjaciół niemałym wyzwaniem.
- A niech to garbate gargulce! - zaklął James – Co za idiota
wymyślił, że małoletni czarodzieje nie mogą używać magii?
- Rogasiu, doprawdy jesteś uroczy, kiedy się tak wściekasz,
ale może byś ruszył swój zacny zadek i spróbował mi pomóc, zamiast wszystko
komentować? - powiedział Syriusz, próbując wyplątać się z materiału, który
odpowiednio rozłożony miał stanowić namiot. James podniósł swoje cztery litery
i ruszył przyjacielowi na pomoc. Chwycił jakąś metalową rurkę, która w jego
mniemaniu miała podtrzymywać dach. Zaczął wkładać ją w otwór w płachcie.
- Rogacz, idioto! Ostrożnie z tym żelastwem, to moja głowa! -
warknął Łapa.
James uderzył Syriusza metalowymi elementami jeszcze parę
razy, a Syriusz nie pozostawał mu dłużny. Namiot wcale nie chciał
współpracować. Za każdym razem, kiedy konstrukcja była na tyle stabilna, że
dało się do niej wejść, wcale nie przypominała namiotu. Raz nawet wyglądała jak
on, ale żeby to zobaczyć trzeba było zamknąć jedno oko i przechylić głowę w bok. Jednak, gdy tylko Huncwoci
wrzucili do niego swoje rzeczy, ten od razu runął. W końcu udało im się go
rozłożyć, a to tylko dzięki pomocy jakiegoś starszego czarodzieja, który swoją
drogą miał z nich niezły ubaw. Organizowanie sobie miejsca tak ich pochłonęło,
że ledwie zdążyli rozpakować swoje rzeczy, a już trzeba było iść na stadion.
Łapa razem z Jamesem poszli na stadion. Nie tylko oni to szli na boisko. W
tamtym kierunku zmierzało wielu czarodziejów. Tłum kibiców był niesamowicie
kolorowy, bo każdy czarodziej był ubrany w barwy narodowe drużyny, której
kibicował. W powietrzu dało się wyczuć atmosferę podniecenia. Finał
niewątpliwie wzbudzał wiele emocji. Każdy czekał z niecierpliwością na ten
widowiskowy wieczór, każdy zastanawiał się, czy obstawiany przez niego wynik
okaże się prawdziwy. Każdy chciał po prostu zobaczyć starcie tak wielkich
drużyn, przecież takie mistrzostwa nie odbywają się codziennie.
- Potter! Black! - Huncwoci odwrócili się i dostrzegli w
tłumie swoją koleżankę – Anne Loran. Była to niewysoka szatynka o niebieskich
oczach. Tak jak Huncwoci była w Gryffindorze i była jedną z najlepszych
przyjaciółek Lily Evans.
- Loran? Ty tutaj? Przecież nie lubisz quidditcha –
powiedział Syriusz
- Coś w stylu rodzinnych wakacji. Tak to jest jak się ma
samych braci – odpowiedziała dziewczyna.
- Jak minęło ci lato? - zapytał James.
- Szybko, za chwilę trzeba wracać do szkoły – powiedziała
Anne – Ale lepiej chodźmy już na boisko, bo inaczej przegapimy prezentację
drużyn.
Gryfoni poszli za radą Anne. Na boisku dziewczyna odłączyła
się od Huncwotów i wróciła do swojej rodziny. Syriusz i James zajęli miejsca i
zaledwie chwilę po tym, rozległ się głos krępego czarodzieja, który był
komentatorem:
- Panie i panowie, mam zaszczyt powitać was na finałowym
meczu Mistrzostw Świata w quidditchu! Dzisiejszy wieczór uświetnią dwie
wspaniałe drużyny: reprezentacja Hiszpanii – czerwono-żółta część trybun
ryknęła na cześć swojej drużyny – i reprezentacja Włoch – kibice Włoch zrobili
to samo, co przed chwilą zrobili kibice Hiszpanii. Komentator kontynuował:
- A teraz przyszła pora na prezentację drużyn. Panie i panowie, oto maskotka
Hiszpanii! - na boisko wtoczyło się stado byków. Zwierzęta przypominały nieco
patronusy, jednak były koloru złotego. Byki wykonały coś, co nieco przypominało
taniec. Widownia była zachwycona. Synchroniczny układ wykonany przez stado
świetlistych, złotawych byków był naprawdę czymś niezwykłym. Gdy tylko
zwierzęta zeszły ze stadionu, komentator ponownie zabrał głos:
- Znakomicie, doprawdy znakomicie! A teraz czas na
prezentację drużyny Włoch! - W miejscu, gdzie całkiem niedawno tańczyły byki,
pojawił się wielki, latający makaron spaghetti, który zataczał kółka nad
boiskiem, wymachując swoimi makaronowymi mackami. Gdy to robił, na ziemię
spadały kluski. Po zakończonej prezentacji, krępy czarodziej znów przemówił:
- Fantastycznie, fantastycznie! A teraz powitajmy obie
drużyny! Reprezentacja Hiszpanii: obrońca – Daniel Suarez, ścigający – Diego
Reyes, Pedro Navas i Gustavo de Medina, pałkarze – Ricardo Ramirez i Acides
Manola i szukający – Oscar Sanchez!
Kibice Hiszpanii obdarzyli swoją drużynę brawami. Komentator
ponownie przemówił:
- Reprezentacja Włoch: obrońca – Adriano Accardo, ścigający –
Flavio Buccola, Enrico Gassisi i Giovanni Mineo, pałkarze – Ottavio Rao i
Sebastiano Tocco oraz szukający – Vittorio Profaci. - drużyna Włochów także
zebrała gromkie brawa.
- A zatem zacznijmy mecz! – wraz z tym okrzykiem zawodnicy
poderwali się w powietrze.
Fajny rozdział ;) Uwielbiam wasz styl pisania ! Piszecie naprawdę genialne opisy ! Co do samego rozdziału, to najlepszą sceną było rozkładanie namiotu ! Uśmiałam się czytając ten fragment !
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział i weny, weny życzę !
Heh.. Huncwoci próbują rozłożyć namiot. Bezcenne. Ciekawa jestem który z nich wygra zakład. Życzę weny i czekam na kolejny rozdział. ~Dorcas
OdpowiedzUsuńHej trochę krótko... ale cudnie. Biedni nieporadni chłopcy nie potrafili poradzić sobie z namiotem. Dobrze, że ktoś się zlitował. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Em (www.ruda-i-huncwoci.blog.pl)
hahahaha xD Makaron spaghetti? Realy? Uśmiałam się xD Chciałabym zobaczyć Jamesa i Syriusza rozkładających namiot. Najbardziej podobał mi się fragment o zakładzie. Syriusz mówiący Snape'owi, że go podziwia i stara się naśladować jego styl. Wyobraziłam sobie tą scenę xD
OdpowiedzUsuńRany , rany rany . Czytając tę notkę od razu mi się przypomniał mecz finałowy Euro 2012 , jestem ciekawa czy i na waszym blogu wygra Hiszpania .Jak dobrze że mam kilka rozdziałów do nadrobienia , ponieważ siedziałabym jak na szpilkach i czekała na kolejne notki ^^ . Dobra lecę czytać dalej bo jestem ciekawa nexta :**
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mała Czarna
Sympatyczny styl pisania, naprawdę fajnie i lekko się czyta. :)
OdpowiedzUsuńGenialne! xD Najlepszy namiot - pogromca Huncwotów. Albo byki i spaghetti :D Cudne maskotki drużyny, naprawdę!
OdpowiedzUsuńLecę do następnego rozdziału ^^
Pozdrawiam serdecznie.
Super rozdział, rozbroiło mnie ten moment :,,W końcu udało im się go rozłożyć, a to tylko dzięki pomocy jakiegoś starszego czarodzieja, który swoją drogą miał z nich niezły ubaw." Bardzo ciekawe maskotki drużyn Quidicha.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!!
W.
W Hiszpanii ludzie mają po dwa nazwiska i nie zmieniają ich po ślubie. Dziecko dostaje pierwsze ojca i pierwsze matki.
OdpowiedzUsuńZałóżmy, że:
Pedro Bazan Conieca (Pedro Bafan Koniefa)
i
Laura Ana Pardo Monieca (Laura Ana Pardo Moniefa)
będą mieć córkę:
Susane to będzie ona się nazywać:
Susana Bazan Pardo (Susana Bafan Pardo)
Ciekawostka: W tym kraju trzeba zwracać się obowiązkowo do ludzi po dwóch nazwiskach, np mama woła syna Rafael Juan (Rafale Janie, np. obiad) (Rafael Huan).
Uczę się tego języka więc wiem!
Hej,
OdpowiedzUsuńo matko, to rozkładanie namiotu było boskie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział, a to jak ten namiot rozkładali bosko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Och, Merlinie.
OdpowiedzUsuńKolejny raz propsuję za opis quidditcha. :D
Hahahaha :D Jestem przy momemcie prezentacji drużyn i jak wkroczyły hiszpańskie Byki, to tak pomyślałam "ciekawe co będzie z Włoch? hmm... pewnie makaron." I nie zawiodłyście mnie. :D
Rozdział bardzo przyjemny i tu już pojawiła się jedna z przyjaciółek Lily. Swoją drogą aż dziwne, że mając samych braci nie lubi quidditcha. :D
Buziaki! :*
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ten namiot to rozkładali bosko... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza