Kochani!!!
Na początku chciałybyśmy życzyć Wam Wesołych Świąt, mimo że to już trochę po czasie... Ale! Klimat świąteczny wciąż trwa! Tak więc życzymy Wam pokoju i radości z codzienności(te rymy <3). Bądźcie zawsze sobą i miejcie powód do dumy, bo tacy jesteście najpiękniejsi! Także na ten Nowy Rok życzymy Wam wielu sukcesów i siły, aby ten czas był jeszcze lepszy i jeszcze bogatszy! Aż chce się rzec "carpe diem"! :D
Dzisiaj mija równy miesiąc od poprzedniego rozdziału. Przepraszamy. Wiemy, że notka miała pojawić się wieki temu, ale nasz umysł spowiła noc ciemna. Po prostu otwierałyśmy Worda i... nic. Pierwszy raz miałyśmy chyba taką sytuację, że po prostu nic nie szło. Jednak w końcu coś udało nam się wypocić.
Następny rozdział... Nie wiemy kiedy, ale zanim on się pojawi, to będziemy miały dla Was jeszcze niespodziankę :)
A teraz bez dalszego przedłużania, zapraszamy do czytania i komentowania :D
Wasze ~ Rogacz i Łapa
*
Frank Longbottom stał przy drzwiach
do Sali Wejściowej i czekał na swoją koleżankę. Kazała mu tu przyjść, ale on
jej jakoś nie widział. Myślał, że może jeszcze je śniadanie, ale nie widział
jej wewnątrz Wielkiej Sali. Postanowił, że poczeka na nią co najwyżej
piętnaście minut i jeśli się nie pojawi, to pójdzie do biblioteki. Stojąc tak i
przestępując z nogi na nogę, dostrzegł nareszcie Lily na schodach. Tyle, że nie
była sama, a w towarzystwie Jamesa. Chłopak ubrany był w strój do quidditcha,
więc Frank wywnioskował, że pewnie za chwilę
mają trening. Trochę przerażało go to, że okularnik spoglądał na niego, kiedy
rozmawiał z Evans. Nie wiedział, czy to dotyczy jego, ale miał nadzieję, że to
tylko jego wyobraźnia podsuwa mu takie podejrzenia. Spuścił głowę w dół i
wpatrywał się intensywnie w podłogę przed sobą. Nie chciał patrzeć dalej na tą
dwójkę w obawie, że jego podejrzenia okażą się słuszne. Marzył o tym, aby być
graczem w tak dobrej drużynie, ale był świadomy tego, że po prostu nie ma
szans. Mógłby spróbować i się przekonać, ale nie chciał tego robić. Nie chciał
dać nikomu powodu do naśmiewania się z niego. Wiedział, że jeśli poniósłby
porażkę, nie potrafiłby nikomu spojrzeć swobodnie w oczy. Po chwili zobaczył
przed sobą damskie buty, a nad nimi zgrabne nogi i czarno-szkarłatną
spódniczkę. Podniósł wzrok wyżej i ujrzał przed sobą rudowłosą Gryfonkę. Jednak
za nią wciąż znajdował się James i wyraźnie na coś czekał.
- Cześć, Frank –
przywitała się, kładąc chłopakowi ręce na ramionach – Przepraszam, że czekałeś,
ale musiałam załatwić ważną sprawę.
- Cześć, Lily. –
odpowiedział ledwo słyszalnie. Potter niestety jeszcze potęgował jego
skrępowanie – To… Co chciałaś mi pokazać?
- Ano właśnie! –
rozentuzjazmowana dziewczyna klasnęła w ręce – To niespodzianka! Musisz pójść z
nami w jedno miejsce – wskazała na siebie i okularnika, który w tej chwili
podszedł i przywitał się z kolegą, poprzez męski uścisk ręki. Longbottom nieco
zdezorientowany kiwnął tylko głową i posłusznie powlókł się za parą.
Dwójka Gryfonów odważnie brnęła do
przodu, rozmawiając o czym popadnie. Frank, który szedł nieco za nimi, nie mógł
się nadziwić. Przecież ta dwójka jeszcze tak niedawno ciągle darła ze sobą
koty. Lily nie potrafiła spojrzeć na Pottera, a ten nie potrafił przejść obok
niej obojętnie, nie robiąc przy okazji niczego idiotycznego. Chłopak miał coraz
silniejsze wrażenie, że na przyjaźni się to nie skończy. Kiedy tak rozmyślał i
przysłuchiwał się rozmowie, zauważył, że zbliżają się do boiska quidditcha. Coś
w środku niego zaczęło pękać. Tętno wraz z oddechem przyspieszyło, a nogi
powoli odmawiały posłuszeństwa. Toczył w sobie wewnętrzną walkę. Domyślał się,
o co chodzi Lily. Słyszał, że w drużynie Gryffindoru brakuje jednego zawodnika
i wiedział też, że dzisiaj ma być przeprowadzony nabór. Przystanął. Zadarł
głowę do góry i spojrzał na zachmurzone niebo. Był już początek listopada, a
powietrze wciąż było przyjemnie ciepłe. Jedyne co znakowało jesień, to
opadające z drzew kolorowe liście, a także od czasu do czasu siąpiący deszcz.
Kiedy tak o tym pomyślał, poczuł krople wody, która rozbiła się na jego czole.
Wiedział już, że pogoda ma zamiar towarzyszyć jego wewnętrznym odczuciom. Co by
dał, aby być choć trochę bardziej odważnym.
- Frank, idziesz? –
krzyknęła Lily kilka metrów dalej. Dopiero po takim czasie zorientowała się, że
Longbottoma już za nimi nie ma. Chłopak spojrzał przed siebie. Widział
wyczekujący wzrok towarzyszy. Oni nie rozumieli jego wątpliwości i lęków. Od
dziecka słuchał, że jest nieudacznikiem, że nigdy nie dorówna swojemu ojcu.
Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Widział, że Evans coś mówi do Jamesa, po czym
ten odchodzi. Dziewczyna potruchtała w jego kierunku i spojrzała na niego
troskliwie. Wiedział, że może jej zaufać, mimo to i tak się bał.
- O co chodzi,
Frank? – spytała cicho – Przecież marzyłeś o tym. Pamiętam, jak kiedyś
wspomniałeś coś odnośnie tego. Teraz masz szansę.
- A jeśli mi się
nie uda? – spytał, postanawiając wreszcie ujawnić swoje obawy.
- Dlaczego od razu
zakładasz najgorsze?
- Lily, nigdy nic
mi się nie udaje. Czemu teraz miałoby być inaczej? – spojrzał na nią
wyzywająco. Był pewny, że dziewczyna nie będzie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Frank. –
spojrzała na niego z gniewem – Jeśli całe życie będziesz patrzył na innych i
słuchał tego, co mówią, to nigdy nie osiągniesz tego, co chcesz! Czemu na
starcie się poddajesz? Masz talent! Widziałam,
jak latasz. Wszyscy w ciebie wierzą, tylko ty poddajesz wątpliwościom swoje
zdolności. Chcesz przez cały Hogwart przejść niezauważony i samotny? Masz
ogromną szansę i proszę cię, nie rezygnuj z niej.
Położyła ręce na
ramionach chłopaka, po czym go przytuliła. On stał nieruchomo, trawiąc słowa
przyjaciółki. Po chwili odsunęła się od niego i spojrzała wyczekująco, a ten po
chwili, kiwnął głową. Chciał zrobić coś z swoim życiem i miał okazję. Nie mógł
jej zmarnować!
Gryfon jeszcze nigdy nie czuł się tak
obserwowany jak teraz. W prawej ręce trzymał w pogotowiu miotłę i spoglądał z
lękiem na trybuny. Po chwili zobaczył Lily i siedzącą obok niej Anne, która
pokazała mu zaciśnięte kciuki. Zarumienił się momentalnie, ale poczuł przypływ
pewności. Na gwizdek przełożył nogę Błyskawicę i modląc się w duchu, by
wszystko poszło dobrze, wzbił się w powietrze. Oprócz niego było jeszcze pięciu
kandydatów na stanowisko ścigającego. Z racji, że był w ostatniej parze, miał
szansę zauważyć, że żaden z kandydatów nie jest naprawdę dobry. Mało który
trafił więcej niż cztery na dziesięć bramek. W końcu nadeszła kolej na niego i
Michaela, czyli jego partnera w ćwiczeniu. Podania wychodziły im w miarę
celnie. Kilka razy zdarzyło się, że sknocili akcję, ale ogólne wrażenie było
dobre. Bramki też trafiali, oczywiście poza tymi, które wybronił Black. Frank
był przekonany, że właśnie jego partner dostanie tą pozycję. Wewnętrznie już
się pożegnał z szansą na jakąś zmianę i postanowił, że nigdy już się tak nie
wygłupi. Wylądował i podszedł do kapitana.
- Dzięki, James.
Miło było być na treningu.
Potter spojrzał na
niego jak na idiotę. Wiedział, że Frank w siebie nie wierzył, ale nie wiedział,
że chłopak ma aż tak niskie mniemanie o sobie.
- Ale to nie był
ostatni twój trening. – zapadła między nimi cisza – Gratuluję, chłopie!
Dostałeś się do drużyny! – Rogacz wyszczerzył się do chłopaka i poklepał po
plecach. – Hej! Ludzie! Mamy nowego ścigającego! – krzyknął do pozostałych i
uniósł prawą rękę Longbottoma w górę. Na trybunach rozległy się oklaski
obecnych, a drużyna podbiegła do Gryfona. Wzięli go na ręce niosąc i
podrzucając. Chłopak nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Pierwszy raz
odczuwał tak głęboką radość i satysfakcję. Dostał się! Dał radę! Czuł, że teraz
wiele się zmieni w jego życiu. Nareszcie miał przekonanie, że jest w czymś
dobry.
*
Rudowłosa siedziała skulona na
swoim łóżku. Kolana miała podciągnięte pod samą brodę i oparta tak, myślała, co ma zrobić z dzisiejszym wieczorem. Pierwszy
raz w tym roku szkolnym miało odbyć się spotkanie Klubu Ślimaka. Slughorn
pozwalał zawsze na zabranie osoby towarzyszącej. Mimo, że Severus także należał
do ulubieńców starego nauczyciela eliksirów, to zawsze chodzili tam razem bez
towarzyszy. Byli przyjaciółmi i nie potrzebowali nikogo poza sobą. Niestety ten
czas minął. Na chwilę łzy napłynęły do oczu dziewczyny, jednak od razu je
starła i przywołała się do porządku. Obiecała sobie, że już nigdy nie będzie
płakała za Snapem. Nie bez przyczyny ich przyjaźń uległa rozpadowi. Bała się go
dzisiaj zobaczyć. Myślała o tym, żeby po prostu nie pójść, ale były to urodziny
nauczyciela, nie mogła więc tak po prostu nie przyjść. Wiedziała, że poważnie
nadwyrężyłaby tym swoje przywileje u niego. A na to nie mogła sobie pozwolić. W
końcu była jego ulubienicą pośród Gryfonów. Z tego, co się orientowała miał iść
jeszcze Remus, ale on zapraszał Anne, jako swoją przyjaciółkę, więc i ona
powinna kogoś zaprosić, ale nie miała najmniejszego pomysłu, kogo mogłaby
zabrać i z kim czułaby się dobrze. Nagle ją olśniło. Jak strzała wybiegła z
pokoju i pognała do Pokoju Wspólnego. Rozejrzała się uważnie, ale nie znalazła
tu osoby, której szukała.
- Lily? – usłyszała
głos Dorcas, która spoglądała na nią podejrzliwie, siedząc na zapadłym fotelu –
Kogo tak szukasz?
Ta jednak nie
odpowiedziała i weszła po schodach do wieży chłopaków. Po pokonaniu kilkunastu
schodów, znalazła się pod drzwiami znienawidzonej do niedawna czwórki Gryfonów.
Zapukała pewnie i nie czekając na jakiekolwiek zaproszenie, otworzyła drzwi. Zastała
Syriusza i Remusa rozmawiających o czymś, i śmiejących się co chwilę. Jednak
natychmiast ucichli, kiedy zauważyli w swoim królestwie pannę Evans. Black
uniósł brwi w odruchu zdziwienia, ale nic nie powiedział.
- W czym możemy ci
służyć, Lily? – spytał uprzejmie Remus. Jednak Gryfonka nie zdążyła
odpowiedzieć.
- Czy ja usłyszałem
imię mojej wiewióreczki? – głos Jamesa dochodził od strony łazienki, z której
prawie od razu wypadł z niej w samych bokserkach i koszulce.
Dziewczyna jak
tylko zobaczyła chłopaka w takim stroju odwróciła się zawstydzona i wybiegła z
pokoju. Czuła gorąco buchające w okolicy twarzy. Nie wiedziała, czemu tak
zareagowała. Przecież nie raz widziała chłopaków w samych koszulkach. Często
tak paradowali przy jeziorze, kiedy zbliżało się lato. Jamesa też widziała
nawet w samej bieliźnie. Nie wiedziała dlaczego teraz tak zareagowała, ale
uznała, że to prawidłowa reakcja i dobrze, że stamtąd wyszła. Przystanęła na
samym dole, aby się uspokoić. Nie chciała, żeby któraś przyjaciółka zobaczyła
ją taką zarumienioną. Usłyszała jednak kroki dochodzące z góry. Miała wrażenie,
że wie kto to idzie. Znała ten lekki i rytmiczny krok. Odwróciła się przodem do
ściany. Odetchnęła głębiej kilka razy i zaczęła spokojnie schodzić dalej w dół.
Wiedziała jednak, że chłopak ją dogoni, zresztą wciąż miała do niego prośbę.
- Lily!
Dziewczyna
zatrzymała się i odwróciła w jego stronę, mając nadzieję, że jej skóra
przybrała już naturalny odcień.
- Na szczęście cię
dogoniłem. Przepraszam, że… Nie wiedziałem, że tak zareagujesz. – podrapał się
z zażenowaniem po głowie. Zawsze tak robił, kiedy przed nią stawał.
- Nic się nie
stało, James. – odpowiedziała i wbiła wzrok w podłogę.
- To… O co
chodziło? Czemu do nas przyszłaś?
- A właśnie! Mam do
ciebie prośbę.
*
Dan szedł w stronę Wielkiej
Sali, pogwizdując tylko sobie znaną melodię. Dawno już nie miał tak dobrego
humoru. Puchon umówił się tam z dziewczyną,
o którą w sumie od niedawna zabiegał. Wiedział, że nie może od razu przejść do
szczegółów, ale chciał najpierw zdobyć jej przyjaźń. Wiedział, że budując
związek tylko na emocjach, daleko nie zajdą. Zresztą nie wiedział, czy w ogóle coś więcej między nimi się wydarzy.
Zależało mu na niej, ale nie chciał też jej do niczego przymuszać. Wiedział, że
Dorcas szczerze kochała Syriusza i nie gardził nią za to. Nie przepadał za
Gryfonem, ale był świadomy, że miał w sobie coś, za co był kochany. Nie
zamierzał być taki jak on, by zdobyć serce dziewczyny. Będzie sobą i miał
ogromną nadzieję, że to wystarczy, by ona go pokochała. Jeśli tak się nie
stanie, to widocznie nie są dla siebie stworzeni. Postanowił więc, że nie
będzie się przejmował i będzie robił to, co podpowiada mu rozum oraz serce.
Przystanął przy drzwiach głównych i czekał na Gryfonkę. Co chwilę spoglądał na
schody, ale nie pojawiała się. Miała jeszcze czas, ale coraz bardziej miał
wrażenie, że dziewczyna go po prostu wystawiła. Siląc się na opanowanie, zaczął
nucić coś pod nosem i starał się nie spoglądać w żadnym kierunku, więc patrzył
po prostu w podłogę przed siebie.
- Co tam nucisz?
Dorcas pojawiła się
przed nim tak nagle i bezszelestnie, że odskoczył od niej przestraszony. Jednak
widząc jej zszokowaną minę, zaczął się śmiać z samego siebie. Jak się tylko
uspokoił, przytulił dziewczynę na powitanie, co ta przyjęła nieco sztywno, ale
nie odsunęła go od siebie. Chciał robić wszystko powoli, ale uważał, że na
pewne rzeczy jako kolega, może sobie pozwolić.
- Przejdziemy się?
– spytał, chciał mieć na wszystko jej zgodę. Ta kiwnęła ochoczo głową, więc wyszli
z zamku i ruszyli przed siebie. Spacerowali po błoniach, obserwowali
pomarszczone jezioro, a także rzucali się opadłymi liśćmi. Meadowes wiedziała
już, że czuje się przy nim dobrze. Jakimś cudem po tych wszystkich
nieprzyjemność, udało im się zaprzyjaźnić. Trochę ciężko było jej w to
uwierzyć, ale naprawdę zaczynała go lubić. Może nie mieli ze sobą za wiele
wspólnego, ale potrafili rozmawiać ze sobą i interesować się drugą osobą.
Wszelkie insynuacje ze strony chłopaka, Dorcas po prostu zbywała. Nie chciała
od niego niczego więcej, ponieważ wiedziała, że na razie sama nie będzie w
stanie dać mu więcej niż przyjaźń. Chcąc nie chcąc wciąż czuła coś do Syriusza.
Po wspólnym i bardzo udanym popołudniu, Dorcas stwierdziła, że czas pojawić się
w dormitorium, bo w sumie nie powiedziała dziewczynom, dokąd idzie, a one
ostatnio nieustannie się o nią martwiły. Chłopak uparł się, że odprowadzi
dziewczynę pod sam portret wieży Gryfonów. Meadowes nie miała w sumie nic
przeciwko. Tylko trochę się bała, że mogą się natknąć na Łapę, a nie chciała na
razie, żeby Black widział ją z inny chłopakiem, chociaż logicznie myśląc, nie
miał prawa się tym interesować.
- Dziękuję za
spacer – powiedziała Dorcas – Naprawdę dobrze się bawiłam.
- Cała przyjemność
po mojej stronie – odparł chłopak po czym nachylił się i ucałował dziewczynę w
policzek. Ta zarumieniła się lekko i odwróciła głowę. Nie spodziewała się, że
to wszystko tak szybko będzie się toczyć, a nie wiedział jak mu powiedzieć, by
nie robił sobie nadziei. Dan uśmiechnął się delikatnie i odgarnął kosmyk
ciemnych włosów za ucho. Spoglądał to raz na oczy a raz na usta dziewczyny. Nie
wiedział, na ile może sobie pozwolić, by nie
skrępować Gryfonki. Jednak wiedział, że jeśli nie zaryzykuje, to się nie dowie.
Ostatecznie nie dane mu było zasmakować ust dziewczyny, ponieważ właśnie
rozsunął się portret Grubej Damy, a z wejścia wyszedł ciemnowłosy chłopak.
Rozejrzał się po korytarzu, a jego wzrok padł na stojącą parę. Od razu
rozpoznał Dorcas. Wszędzie by dostrzegł te iskrzące oczy. Potem spojrzał na
chłopaka, który jej towarzyszył i aż się w nim zagotowało. Poszedł w kierunku
Puchona i swojej byłej dziewczyny. Zatrzymał się kilka kroków przed nimi,
spoglądając wyzywająco na McAlistera.
- Szybko się
pocieszyłaś – rzucił w stronę dziewczyny i wrócił do wieży, pozostawiając
Meadowes z wyrzutami sumienia.
*
Drzwi od pokoju Huncwotów otworzyły
się z hukiem.
- Nie wierzę, że
ona to robi!
Pozostała trójka
spojrzała najpierw na niego, potem na siebie. Żaden nie wiedział, o co mu nagle
chodzi.
- Łapciu, uspokój
się i powiedz co cię gryzie – zaczął spokojnie James, starając się użyć
żartobliwego tonu, ale Black nie był w humorze do żartów.
- Potter, daruj
sobie!
- Chłopie, nie wiem
co cię gryzie, ale nie wyżywaj się na mnie. Ja ci nic nie zrobiłem – bronił się
urażony Rogacz. Zawsze tak było. Jeśli coś nie szło po syriuszowej myśli, to
właśnie oni obrywali.
- Przepraszam –
rzekł skruszony i usiadł na kanapie – Po prostu… Dacie wiarę, że po tak krótkim
czasie ona spotyka się z tym kretynem?
Chłopacy spojrzeli
po sobie, próbując przekazać sobie mentalnie o kogo może chodzi ich
przyjacielowi.
- Chodzi o tego
prefekta? – spytał Lunatyk. Zaryzykował, chodź nie był pewien, że chodzi o
niego.
- A kogo innego? –
przeklął pod nosem – A ona mu uległa.
W dormitorium
zapadła cisza, którą przerwał ledwie słyszalny szept: „W sumie nic dziwnego”.
Black podniósł się z łóżka i rozejrzał po Gryfonach.
- Który to
powiedział?!
Poczuł się
zrozpaczony. Jak którykolwiek z jego przyjaciół mógł powiedzieć coś takiego?
James też to słyszał. Siedział zbyt blisko Petera, żeby nie być pewnym, że to
on. Patrzył na niego teraz zszokowany.
- Co masz na myśli,
Glizdek? – spytał go Potter, mrużąc oczy. Ten automatycznie skulił się. Nie
chciał, żeby to usłyszeli. Myślał, że powie to wystarczająco cicho. Nie
wiedział w sumie, dlaczego to wyszło z jego
ust. Co go podkusiło, żeby zwrócić na siebie uwagę wszystkich. Ciągle myślał o
tym, co powiedziała mu Kate. Nie potrafił o tym zapomnieć. Nie wiedział już
komu ma ufać. Kochał Marywale, a oni byli jego przyjaciółmi. Wiedział, że musi
jakoś dowiedzieć się prawdy, ale nie chciał tego rozwiązywać w ten sposób. Nie
mógł teraz milczeć. Musiał coś powiedzieć.
- Sam doprowadzasz
do tego, że ludzie przestają ci ufać. Zresztą nie tylko ty! – wyrzucił z siebie
z prędkością karabinu. Chłopacy spojrzeli na niego zdziwieni. Co ma piernik do
wiatraka? – myśleli wszyscy. Nie mieli pojęcia,
o co chodzi chłopakowi, ale nie mogli tego tak zostawić. Właśnie zarzucił im,
że w jakiś sposób są z nim nieszczerzy.
- Okej, Glizdek –
zareagował Potter. Stanął na rozstawionych nogach i skrzyżował ręce na piersi
niczym jakiś gangster – O co chodzi? Wal, nie krępuj się.
Pettigrew spojrzał
na niego niepewnie. Wiedział już, że James jest wściekły. Jego postawa nie
wróżyła niczego dobrego. Ale chwila. Czego on się boi? To oni zawinili.
- Niech będzie! –
powiedział odważnie. Podszedł bliżej Gryfonów, a jego policzki przybrały
czerwoną barwę ze zdenerwowania. – Słyszałem o tym, jak się ze mnie naśmiewacie
po kątach. Nie traktujecie mnie jak przyjaciela. Po prostu mnie
wykorzystujecie! Ciągle mnie okłamywaliście, że jestem dla was huncwockim
bratem, a to wszystko było kłamstwo. Musieliście mieć niezły ubaw, że
uwierzyłem w całą tą bajeczkę, co nie? Tyle czasu zmarnowałem na fałszywą
przyjaźń!
W dormitorium
zapadła cisza zakłócana przez szmer przyspieszonych oddechów. Pozostała trójka
nie miała pojęcia, o co chodzi. Nie wiedzieli,
skąd wziął takie informacje, ale zabolało ich to, że uwierzył w to całe
kłamstwo.
- Powiedz nam,
chłopie, skąd dotarły do ciebie takie ploteczki? – spytał szyderczo Syriusz,
czym zasłużył sobie na karcące spojrzenie Lupina. Remus nie chciał dawać więcej
powodów do wątpliwości ich małemu przyjacielowi. Nie zawsze byli wobec niego
fair i Glizdogon mógł poczuć się odepchnięty, ale nie myślał, że zinterpretuje
to w taki sposób.
- Nieważne od kogo
to wiem, ale przynajmniej tamtej osobie mogę zaufać!
- Peter… Czy to
była Kate? – spytał delikatnie Lunatyk, podchodząc do przyjaciela. Ten się cofnął
i zaczął kręcić przecząco głową. Po tej reakcji wiedzieli już, że to była ona.
Nie wiedzieli, dlaczego nagadała mu takich farmazonów, ale nie mogli pozwolić,
by poróżniła ich dziewczyna.
- Glizdek,
posłuchaj nas teraz uważnie – zaczął James, siląc się na spokojny ton. – Nigdy
nie traktowaliśmy cię jak pośmiewisko. Jesteś naszym przyjacielem! Nie
moglibyśmy traktować cię jak zabawki. Czy daliśmy ci kiedyś powód, byś przestał
nam ufać? Dlaczego nagle jej słowa są bardziej wiarygodne od naszych? Poza tym
– parsknął – nie ma na to żadnych dowodów.
- Nie muszę mieć
dowodów! Ufam jej i wiem, że nie powiedziałaby mi tego, jeśli nie byłaby pewna.
– oczy chłopaka zaczęły się robić niebezpiecznie świecące. Wiedział, że jeśli
teraz nie wyjdzie, to popłacze się przy nich jak małe dziecko, a na to nie mógł
sobie pozwolić – Poza tym nie raz, nie dwa naśmiewaliście się ze mnie!
I z tym zdaniem
pozostawił osłupiałych chłopaków. Nie wiedzieli, co mają teraz zrobić. Nie
myśleli, że w sercu Petera ktoś może zasiać takie wątpliwości. To prawda, że
powinni być wobec niego czasami nieco milsi, ale i tak był ich przyjacielem i
kochali go jak brata. Żaden nie miał ochoty na rozmowę. Spojrzeli tylko na
siebie smutno i kiwali głowami z niedowierzaniem. Ostatecznie każdy z nich zaszył
się w swoim kącie i pogrążył w rozmyślaniach, co zrobić, by ukazać Glizdogonowi
prawdę i zdemaskować w jakiś sposób Kate, która wyraźnie starała się im
zaszkodzić.
*
Różnokolorowe ubrania leżały
porozrzucane na podłodze. W dormitorium dziewcząt z piątego roku panował
prawdziwy chaos, który mógłby doskonale reprezentować początkowy stan świata
według mitologii. Żadna nie wiedziała już, które ubrania są czyje. Przerażała
je wizja tego, że będą musiały potem to wszystko uprzątnąć i przywrócić do
stanu godnego obowiązkowych i schludnych uczennic. Lily nie tylko powyrzucała z
szafy swoje ciuchy, ale pozaglądała także do garderób swoich przyjaciółek,
oczywiście za ich pozwoleniem. Jednak
nie wiedziały, że to szperanie przyjmie aż taki rozmiar. A to wszystko tylko
dlatego, że dzisiaj miało odbyć się spotkanie u Ślimaka, a rudowłosa szła tam z
chłopakiem, którego tożsamości nie chciała zdradzić.
- Lily Evans! –
krzyknęła zniecierpliwiona Anne – Przestań przekładać te ubrania i usiądź
spokojnie na tyłku!
Dziewczyny miały
już dosyć jej ciągłego marudzenia, że nic na niej nie leży jak powinno, że nie
ma co ubrać. Cieszyły się ogromnie, że Marywale spędzała tak mało czasu w
pokoju. Ominęła je przynajmniej wojna z jej strony chyba, że nie zdążą
posprzątać, zanim blondynka wróci do dormitorium.
- Powiedz nam, jak
masz zamiar wyglądać? – zaczęła spokojnie Dorcas.
Evans spojrzała na
nią jak na idiotkę, która nie wie nic o życiu. Jak mogła zadać jej tak głupie
pytanie.
- To chyba
oczywiste, że ładnie – jęknęła dziewczyna tracąc cierpliwość.
- Niesamowite, tego
bym się nie domyśliła – ironizowała Meadowes, starając się zapanować nad
wybuchem. Czasem jej przyjaciółka bywała naprawdę nieznośna.
- Elegancko,
wygodnie, praktycznie, zniewalająco, pociągająco, kobieco, normalnie? – zaczęła
wymieniać Loran – Wybierz z tego dwa.
Ulubienica
Slughorna musiała się zastanowić. Nie chciała by jej partner myślał, że
wystroiła się dla niego. Ale na pewno musi być elegancko. W końcu to impreza
urodzinowa. Dobrze też, żeby było jej wygodnie, a zarazem, żeby podkreślić jej
atuty.
- Elegancko,
wygodnie i kobieco. – oświadczyła dziewczyna.
- Miały być dwa –
uśmiechnęła się promiennie brunetka i zaczęła się śmiać. Dziewczyny zabrały się
do roboty. Odrzuciły wszystkie spodnie, bluzki z długim rękawem i inne typowo
szkolne ubrania. Na podłodze pozostały spódniczki, sukienki, te ładniejsze
bluzki i sweterki. Podobierały kilka kompletów i kazały przyjaciółce je
przymierzać. Ciągle spotykały się z jakimś sprzeciwem. Zawsze znalazło się coś,
co nie pasowało. Wszystkie usiadły zrezygnowane, kiedy Anne wpadła nagle na
genialny pomysł.
- Ubierz to! –
krzyknęła i pokazała Rudej swoją ostatnio kupioną sukienkę, której jeszcze nie
zdążyła powiesić do szafy. Lily niezbyt chętnie, ale poszła do łazienki, aby po
raz kolejny ubrać coś, w czym pewnie będzie wyglądać bardzo przeciętnie. Kiedy
spojrzała w lustro nie mogła przestać się dziwić. Nie mogła uwierzyć, że w tak
prostej sukience wygląda tak dobrze. Miała fioletową górę z okrągłym, niedużym
dekoltem i krótkim rękawem, a dół był koloru czarnego i skrojony w ołówkową
spódnicę. Sukienka doskonale podkreślała jej kształty. Teraz widziała, że ma
biodra i talię. Czuła się przez to nieco skrępowana. Wiedziała już, jak
zareaguje jej towarzysz na ten strój.
- Wyłaź z tej
łazienki – krzyknęła Dorcas, łomocząc w drzwi – Ile można się przebierać?
Rudowłosa, ku
uciesze przyjaciółek, nie pozwoliła im dłużej czekać i wyszła pewnym krokiem z
„przymierzalni”. Dziewczyny pokiwały z uznaniem głową i zgodnie stwierdziły, że
to jest to. Teraz pozostawała tylko kwestia fryzury i makijażu. Akurat ta
kwestia została rozwiązana bardzo szybko, ponieważ główna zainteresowana już
dzień wcześniej przećwiczyła obie te rzeczy. Uznała, że najlepiej będzie
wyglądać w dobieranym warkoczu zakończonym na wysokości ucha, a resztę włosów
pozostawiła, aby lekko opadały na plecy. Jeśli chodzi o makijaż, to postawiła
na delikatne barwy kolorów ziemi. Po pół godzinie była gotowa do wyjścia.
- Lilka – zaczęła
Dorcas – Powiesz nam wreszcie kim jest twój tajemniczy partner?
- Nie ma mowy! –
odparowała wesoło. Wiedziała, jakie posypałyby się pytania, gdyby zdradziła im
jego tożsamość.
- Jesteś świadoma,
że i tak się dowiemy? – powiedziała Anne, ruszając brwiami w zabawny sposób.
- Wiem, ale wolę, żebyście
same się postarały – roześmiała się i wytknęła przyjaciółkom język, po czym
wybiegła z pokoju. Za pomocą różdżki zabezpieczyła drzwi tak, że można było je
otworzyć tylko od zewnątrz. Wiedziała, że jak zjawi się Kate, to je uwolni.
Jeśli nie, to będą musiały jakoś przetrwać. Nagle jej dobry humor wyparował.
Bała się trochę tego, co będzie. Nie przemyślała dobrze tego wyjścia. Chciała
po prostu zrobić na złość Severusowi. Ale przecież chodziło tu o jej dobrą
zabawę, a nie była pewna, że z tym osobnikiem spędzi przyjemnie czas. Pełna
wątpliwości i złych wizji zeszła do Pokoju Wspólnego, gdzie miał czekać na nią
jej partner. Od razu go zauważyła. Miał ubraną niebieską koszulę i czarne
jeansowe spodnie. Na wierzch nałożył czarną marynarkę od garnituru. Musiała
przyznać, że zamurowało ją na jego widok. Nie spodziewała się, że ubierze się
należycie do okazji. Zeszła powolnym krokiem, starając się nie potknąć o
pozwijany dywan. Wiedziała, że chłopak teraz uważnie na nią patrzy i rejestruje
każdy jej ruch.
- Lily – zaczął
James, ale na chwilę się zaciął. Miał wrażenie, że to,
co powie, będzie zbyt banalne. Musiał
przyznać, że wyglądała wyjątkowo olśniewająco.
- Tak? – spytała
dziewczyna, wyrywając go z zachwytu.
- Wyglądasz…
Niesamowicie.
Evans spłonęła
delikatnym rumieńcem, ale od razu wzięła się w garść.
- To idziemy, czy
będziemy tak tu stać?
Kiedy Rogacz
usłyszał zgryźliwy ton ukochanej, od razu otrząsnął się z zachwytu.
- Oczywiście, ale
najpierw… Mam coś dla ciebie. – mówiąc to
zdanie, wyczarował długą, białą różę. Dziewczyna zaniemówiła. Nie spodziewała
się tego po okularniku. Zawsze dziwiła się wszystkim dziewczynom, które marzyły
o tym, żeby dostać od chłopaka kwiaty. Teraz już rozumiała dlaczego. Było to po
prostu miłe i pozwalało poczuć się naprawdę pięknym. Z wdzięcznością przyjęła
różę i wyczarowała dla niej wazon z wodą. Nie chciała wracać do dormitorium,
więc zostawiła go na razie w Pokoju Wspólnym. James podał jej ramię, a ona
nieco nieśmiało wsparła się na nim. Czuła się dziwnie, będąc tak blisko swojego
niedawnego wroga. Była świadoma tego, że go lubi, ale wciąż nie przywykła do
myśli, że da się z tym chłopakiem stworzyć normalną, zdrową więź. Wyszli razem
przez dziurę w portrecie, odprowadzani przez baczny wzrok obserwujących
Gryfonów. Panowała między nimi niezręczna cisza, która przerywana była przez
stukające obcasy Evans. Ruda spuściła głowę i spoglądała przez chwilę na
podłogę. Nie wiedziała o czym ma z nim rozmawiać. Normalnie to nigdy im się
usta nie zamykały. Nie rozumiała, dlaczego
teraz jest jakoś inaczej.
- Dziękuję za
zaproszenie, Lilka. – odezwał się cicho Potter, ujmując jej dłoń. Ta szybko i
energicznie wyrwała mu się, i odsunęła kawałek.
- Nie ma za co, ale
bez takich, James. – powiedziała oschle, ale uśmiechała się. Potter wiedział,
że nie miała mu tego za złe. Inaczej nie szedłby z nią na spotkanie. Przecież
Evans zaprosiła właśnie jego, czyli uważała go aktualnie za
najodpowiedniejszego faceta. Nie ukrywał, że sprawia mu to przyjemność, ale
wolał nie narażać ich przyjaźni. Doszli do schodów, które prowadziły do lochów
i zeszli ostrożnie ciemnym, krętym korytarzem. Dalej podążali prosto, gdzie
jedynym oświetleniem były płonące pochodnie. Im bardziej szli w głąb, tym
głośniej rozbrzmiewała delikatna muzyka i rozmowy ludzi. Spojrzeli po sobie,
uśmiechnęli się, a Lily wyjęła z torebki schludnie zapakowany prezent. Po kilku
krokach stanęli u wejścia okrągłej sali. Pod ścianami stały stoły z
najróżniejszymi potrawami, a po pomieszczeniu pomykali kelnerzy z lampkami wina
czy kremowego piwa. Evans rozejrzała się w poszukiwaniu jubilata i po chwili
zauważyła go siedzącego z profesorem Dumbledorem. Kiedy nauczyciel spojrzał na
nią, skinęła w jego kierunku głową. Za chwilę mężczyzna podszedł do niej
czerwony na całej twarzy.
- Lily, droga! Przyszłaś!
I to w dodatku w towarzystwie takiego dżentelmena! – krzyknął i zaczął się
śmiać głębokim głosem. Kiedy już się uspokoił, a Lily nadepnęła Potterowi na
stopę, aby ten przestał się chichrać, wręczyła nauczycielowi prezent i
poprosiła, by od razu rozpakował. W środku był zestaw wielofunkcyjnego
alchemika, który zawierał zarówno sprzęt jak i najpotrzebniejsze substancje.
Mistrz eliksirów rozradowany poklepał dziewczynę po ramieniu, podziękował i
zaprosił do zabawy. Evans uśmiechnęła się serdecznie i odwróciła się w kierunku
towarzysza, który dotychczas tylko stał, i
się przyglądał.
- O co ci chodzi? –
spytała okularnika, widząc, że ten usilnie powstrzymuje się od śmiechu.
- Ależ o nic,
kochaniutka – kiedy to powiedział, Gryfonka zgromiła go wzrokiem – Po prostu
byłaś taka usłuchana i uprzejma, że aż cię nie można było poznać.
- Że co? –
dociekała coraz bardziej zirytowana.
- Po prostu nigdy
nie jesteś taka pokorna. – Potter parsknął śmiechem. Dla niego to był bezcenny
widok, kiedy Lily taka łagodna, wręcz kłaniała się nauczycielowi.
- Jeszcze jedno
słowo, Potter, a wyjdziesz stąd szybciej niż wszedłeś. – pogroziła mu
dziewczyna. Nie mogła pozwolić, by chłopak za dużo sobie wobec niej pozwalał.
- Już nic nie
mówię! - Powiedział urażony. Nigdy nie mógł wyczuć, ile może powiedzieć, a
kiedy powinien zamilknąć. Wiele zależało od aktualnej sytuacji i nastroju
dziewczyny. A to czasami trudno było odgadnąć. Stali tak w ciszy, skrępowani
aktualną sytuacją. W końcu Lily szturchnęła chłopaka i wskazała głową na parkiet.
Spojrzała na niego pytająco. Ten od razu odrzucając urazy, ujął jej dłoń i
poprowadził w kierunku tańczących par. Stanęli naprzeciwko siebie a z
magicznych głośników leciał właśnie niezbyt wolny, ale też nie za szybki utwór.
Potter objął ukochaną w talii, na co ta lekko zadrżała i ujął jej prawą dłoń.
Przyciągnął ją bliżej siebie. Lily momentalnie zesztywniała. Nie chciała być
tak blisko Jamesa. Odsunęła się lekko. Był dla niej tylko kolegą. Musiała
zachować między nimi dystans. Rogacz uśmiechnął się zawadiacko, ale już nic
więcej nie próbował. Cieszył się muzyką, dotykiem skóry Evans i delikatnym
zapachem jej fiołkowych perfum. Lily czuła się trochę jakby była czymś
otumaniona. Miała wrażenie jakby wszystko delikatnie spowolniło, a dźwięki muzyki ucichły. Zerkała z ukosa na
twarz chłopaka, który wyłapywał każde jej spojrzenie. Była wręcz pewna, że
dostrzega w jego oczach ogromną radość. Nie wiedziała tylko czy to przez nią,
czy po prostu jest to u niego normalne. Rzadko widziała go przygnębionego. Zawsze
był przedstawicielem roześmianych psotników, którzy nie pokazywali swoich
słabości. Kątem oka spostrzegła, że profesor Dumbledore wstaje z kanapy i
uśmiecha się do niej. Dziewczyna lekko odwzajemniła gest i od razu wróciła
myślami do tańca. Po kilku sekundach zatrzymali się. Gryfonka podniosła głowę i
zauważyła stojącego przy nich dyrektora. Nie zauważyła nawet, jak do nich
podchodził. Mężczyzna powiedział coś cicho Jamesowi, na co ten skinął głową i
odpowiedział coś, czego nie dosłyszała. Dumbledore odszedł, a James spojrzał
przepraszająco na nią.
- Wybacz mi, Lily,
ale muszę iść – powiedział, wciąż trzymając jej dłoń.
- Coś się stało? –
spytała przygaszona. Przecież dopiero co tu przyszli, a on chciał ją zostawić
na cały wieczór samą.
- Dyrektor kazał mi
pilnie pójść z nim. Nie powiedział mi, o co chodzi.
- Może pójdę z
tobą?
- Nie… - pokręcił
głową – Kazał mi być samemu. Zobaczymy się później.
Potter uścisnął
dłoń rudowłosej i poszedł w kierunku wyjścia.
James szedł w
milczeniu za profesorem. Nie pytał o nic. Wiedział, że w swoim czasie
wszystkiego się dowie. Po kilkunastu zakrętach i jeszcze większej ilości
schodów znaleźli się wreszcie w gabinecie dyrektora. Rogacz nigdy nie mógł się
nadziwić temu pomieszczeniu. Zawierało w sobie chyba całą kwintesencję magii.
Kiedy zwrócił się w kierunku biurka, zauważył osobę, której akurat najmniej się
tutaj spodziewał. Stała tam kobieta w średnim wieku, lekko przygarbiona i z
podpuchniętymi oczami.
- Mamo? – spytał
niepewnie – Co ty tu robisz?
Jak można przerwać w takim momencie!!! Ale rozdział fajny...
OdpowiedzUsuńZgadzam się całkowicie!
UsuńRozdział super. Wybaczcie, że tak krótko
OdpowiedzUsuńWitam ponownie! Nie można Wam odmówić talentu. Naprawdę miło czytało się ten rozdział, a zakończenie w takim momencie boli nas - czytelników. Po prostu chce się więcej i więcej, tak bez końca. No ale ja, świadoma tego, że rozdział dobiega końca i przygotowana na takie właśnie zakończenie, nie załamałam się. Jeszcze. Naprawdę chce więcej. Ale uzbroję się w cierpliwość i będę wiernie czekać.
OdpowiedzUsuńNawiązując do samego rozdziału - nareszcie więcej Lily i Jamesa! Bardzo się cieszę. Mimo tego, że Ruda zaprosiła Pottera, co było trochę dziwne z jej strony, to było całkiem słodkie. Serio, podobało mi się. Myślę, że James został wezwany z powodu swojego ojca. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Co do Dorcas i Syriusza, szkoda że zerwali. Lubię też bardzo Syriusza i zrobiło mi się nieco przykro w momencie gdy zobaczył swoją ukochaną w ramionach innego. Tym bardziej, że znamy Łapę - on się nie zakochuje. A jednak, zrobił to. Petera mi jakoś nigdy nie szkoda, ale to pewnie z powodu, że on później zdradzi swoich przyjaciół, którzy tak naprawdę zawsze byli dla niego dobrzy. Ah, i mam nadzieję jeszcze na to, że niedługo koniec z Kate. Ona jest irytująca.
Jeszcze raz, szczęśliwego Nowego Roku i weny na dalsze rozdziały!
Hejka :D
OdpowiedzUsuńWrócę rano! :D
Hej, kochane!
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo przyjemny i szybko mi się go czytało. Podobało mi się dosłownie wszystko, ale to tak jak zawsze :)
Na początku ta sytuacja z Frankiem i naborem do drużyny. To było naprawdę miłe ze strony Lily, że chciała mu pomóc się ośmielić i spełnić marzenia. Dzięki niej w końcu uwierzył w siebie i dostrzegł, że jest w czymś dobry.
Później ta akcja z Jamesem w bokserkach i zawstydzoną Lily. Widać, że zaczyna już coś do niego czuć, choć sama nie chce tego przed sobą przyznać. Ale przecież zaprosiła go na to przyjęcie Klubu Ślimaka.
Jak już pisałam, podoba mi się relacja Dorcas i Daniela, chociaż szkoda mi Syriusza. Akurat musiał tam wyjść i ich zobaczyć. Biedactwo. A później jeszcze Peter i te jego komentarze.
Mam nadzieję, że Huncwoci udowodnią mu, że Kate go okłamała i w końcu ją zdemaskują. Powinien mieć do nich większe zaufanie, ale jest ślepo zapatrzony w dziewczynę.
Lily z pewnością wyglądała bardzo ładnie i w sumie nie dziwię się jej, że nie powiedziała przyjaciółkom, z kim wychodzi, bo pewnie zaraz miałyby swoje teorie na ten temat :) I na dodatek zamknęła je w dormitorium. Pewnie nie puszczą jej tego płazem.
Końcówka, kiedy James tańczył z Lily była naprawdę urocza, ale oczywiście coś musiało to zepsuć. Czy Dumbledore nie mógł poczekać jeszcze chwilę? No, pewnie nie mógł, ale...
Właśnie. Co mama Jamesa robiła w szkole? Pewnie stało się coś złego i ma dla niego jakieś nieprzyjemne informacje. Jestem bardzo ciekawa, o co chodziło.
Czekam więc na następny rozdział i pozdrawiam gorąco. Przy okazji życzę też szczęścia w Nowym Roku i oczywiście morza weny, aby nigdy Was nie opuszczała.
Mam też nadzieję, że miałyście udane święta, które niestety już się skończyły.
Pozdrawiam raz jeszcze i przesyłam całusy,
Optimist
PS. Aaa, pewnie chodzi o tę sytuację z poprzedniego rozdziału o ojcu Jamesa. Teraz już sobie przypomniałam. Mam nadzieję, że nie stało mu się nic złego :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKochane dziewczyny
OdpowiedzUsuńRozdzial naprawde super. Duzo sie dzieje. Po pierwsze Peter wreszcie powiedzial, co mu lezy na sercu. Co prawda zranil Huncwotow, ale dzieki temu przyjaciele wiedza na czym stoja. Oby wymyslili cos zeby otworzyc Glizdkowi oczy.
Co do Doris mam mieszane uczucia. Z jednym stronem spotyka sie z facetem i ciagle towarzysza jej wyrzuty sumienia. Chyba za wczesnie spotkala sie z prefektem. A fo tego jeszcze nalryl ich Syriusz. Mam nadzieje ze Dorcas i Syriusz beda sie przyjaznic a nie skakac do gardel.
Lily i James jestem pod wrazeniem metamorfozy jaka zaszla w tej dwojce. Nie wiem czy to Jim wydoroslal czy to moze ruda w koncu mu odpuscila. A moze to i to. Ciekawi mnie czy ich relacja bedzie teraz tak wygladac czy to chwilowa poprawa. Oczywiscie trzymam za nich kciuki.
Szkoda ze przyjecie urodzinowe skonczylo sie tak szybko dla Jamesa. Mam nadzieje ze z jego ojcem wszystko w porzadku.
Pozdrawiam i zycze Wam weny
Em
Jak możecie?!?! Rozdział strasznie mi się podobał, wyślecie Kate do durmstrungu???
OdpowiedzUsuńZnęciacie się nade mną kończąc w taki momencie... Czekam na next wasza Rose :)
Cześć!
OdpowiedzUsuńCiekawy ten wątek z Frankiem. Po pierwsze, fajnie, że Lily zdecydowała się mu pomóc (trochę na siłę, ale jednak). Po drugie, kto by się spodziewał, że inny chłopak w jakiś sposób połączy Lily i Jamesa? :) Biedny Frank. Najwyraźniej skomplikowane relacje rodzinne i brak wiary w siebie przekazał genetycznie synowi.
W sumie takie dostanie się do drużyny sporo zmienia. Nie tylko można realizować swoja pasję i uprawiać sport, ale nagle jest się na świeczniku towarzyskim... Ciekawe, czy coś takiego spodoba się Frankowi-introwertykowi.
Lily za to jest neurotyczką-histeryczką. Przyszła do Jamesa z prośbą, zobaczyła go, uciekła, czekała aż za nią pójdzie i dopiero powiedziała mu, o co chodzi. Nic dziwnego, że mężczyźni nie mogą zrozumieć kobiet - nawet ja często ich nie rozumiem.
Podobnie Dorcas - wydaje mi się, że niepotrzebnie zwodzi Dana, przecież od razu widać, że to była randka, a nie zwykły spacerek. Powinna od razu powiedzieć jak jest i oszczędzić wszystkim duchowych tortur ;)
Kurczę, wybuch Petera mnie zaskoczył. Nie podejrzewałabym, że mógłby być zdolny do wywalenia wprost całej prawdy.
O nieee, biedny James! Nie dość, że Lily jest dla niego okropna, to jeszcze szykują się przykre wieści... Smutno.
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Zapraszam na rozdział 70 http://syriusz-black-i-dorcas-meadowes.blogspot.com/2016/01/rozdzia-70-grom-z-jasnego-nieba.html
OdpowiedzUsuńProszę więcej������
OdpowiedzUsuńJa przybyłam z reklamą, ale skusiłam się na przeczytanie rozdziału i muszę przyznać, że bardzo dobrze piszecie! Nic tylko gratulować, myślałyście może o zaczęciu przygody z PBF?
OdpowiedzUsuńW razie czego zostawiam namiar na siebię w postaci gg: 8660039
i linka do forum, na które chciałam zaprosić.
http://magiclullaby.forumpl.net/
Zapraszam na rozdział 71 http://syriusz-black-i-dorcas-meadowes.blogspot.com/2016/01/rozdzia-71-we-mgle.html
OdpowiedzUsuńI jak Dorcas chce odzyskać Syriusza, chyba, że nie chce. No zobaczymy co będzie dalej, ale jeśli chcą być ze sobą to kiepsko im idzie.
OdpowiedzUsuńNie myślałam, że Peter wykaże taką odwagę i pociągnie temat. Obstawialam, że wycofa się i wystraszy srogiej miny Rogatego. Huncwoci mają ciężki orzech do zgryzienia, w końcu to pierwszy taki ich kryzys.
Skąd wiedziałam, że Lily zaprosi właśnie Jamesa:) Super! Chociaz nie powinna wykorzystywać go do odegrania się na Severusie. Szkoda, że tak świetnie zapowiadający się wieczór przerwie taka przykra wiadomość.
Świetny rozdział:)
Pozdrawiam
Rogata
Już się cieszyłam, że zaczyna się od Franka i mój entuzjazm nieco osłabł.
OdpowiedzUsuńDo tej pory mocno trzymacie się wydarzeń kanonicznych, ale też Wasze postacie są tak samo (lub podobnie) przedstawiane. Co do głównych bohaterów, to wiadomo, że to jest to okienko między nienawiścią a miłością (na siódmym roku), więc spoko, ale tutaj trochę mi się Frank nie zgadza.
Gdybyście to zostawiły tak, jak w poprzedniej notce: czyli zdolny chłopak, ale zbyt niesmiały, żeby się otworzyć i pokazać Światu co ma do zaoferowania, i potem Lily go prowadzi na ten trening, i pewnie trafia do drużyny, no albo chociaż trenuje czy próbuje coś nowego, to byłoby bardzo dobrze. Ale ja naprawdę nie uwierzę w to, że rodzina wmawiałaby mu (od małego), że jest nieudacznikiem i nie dorówna ojcu. Jednak trzymacie się kanonu, a Augusta była tak cholernie z niego dumna. Uwielbiała go i stawiała na piedestale- moim zdaniem słusznie. Też wyobrażcie sobie nastolatka, który przez kilkanaście lat był niedoceniany i gnębiony przez rodziców. Frank, fakt, mogłby być wtedy zamknięty i bojący się wszystkiego, albo mógłby być taki jak Syriusz (arogancki, butny, dążący do celu na przekór rodzicom). Wasz Frank teraz to wersja pierwsza i według mnie osoba która przez kilkanaście lat ma takie odczucia, co do siebie i swojej wartości, ot tak się cudownie nie zmieni. On potem został aurorem, a do tego potrzeba odwagi, inteligencji i pewności. Przede wszystkim to musi być osoba stabilna psychicznie, a jednak prawie dwa lata to za mało czasu, żeby tak się zmienić (i to bez pomocy specjalisty).
Ok. Piję do tego, że Frank z tego rozdziału wcześniej ma rację bytu, a tutaj dołożenie tego, że tak go traktują w domu, to niestety nie jest dobry zabieg.
I tak jak myslałam, tak naprawdę Lily mu nie pomaga. Jej słowa pomogłyby osobie, która chwilowo ma doła, bo akurat w takim momencie życia jej się nie udało, a jednak Franka trauma trwa pewnie kilkanaście lat i powinna inaczej się za to zabrać, albo w ogóle się za to nie zabierać.
Jejku, wiecie kogo mi tu Frank przypomina? Dźwig z Boba Budowniczego, który na pytnie "czy damy radę" odpowiadał zawsze "chyba tak!" :D
Nie zrozumnie mnie źle, ta postać miałaby rację bytu, ale gdyby kurs aurorski zaczął pewnie z 5 lat po skończeniu Hogwartu, a nie od razu.
Brawo dla Dana za podejście do sprawy nawiązania i rozwinięcia relacji z Dorcas! Czasami mnie denerwuje, bo jednak specjalnie podjudza Blacka, ale jeśli chodzi o Dorcas, to jednak kieruje się zdrowym rozsądkiem.
Och, dlaczego Syriusz zawsze musi na nich wpadać?! Dlaczego?! Merlinie, z takimi akcjami, to oni już nigdy nie będą razem.
Tak szczerze to trochę mi tu żal Petera. W sensie nie lubię go jak cholera, ale szkoda że tak się dał podejść.
O jak miło, James i Lily razem na spotkaniu u Slughorna. Czy ona przegrała jakiś zaklad? :P
Nadal jakoś tak dziwnie do nich podchodzę. Coś czuję, że Lily zaraz znów zacznie mieć do niego jakieś pretensje.
Och nie... Myślałam, że Charlus przeżyje. Nie jest tu napisane wprost, ale jednak obecność jego matki na to wskazuje. :(
Buziaki! :*