21 marca 2019

Wielkie BOOM!!! i Nowy - XXIX rozdział!

Kochani! Wielki powrót!
Czy ktoś się spodziewał, że coś tu się jeszcze kiedykolwiek pojawi? 
Przeczuwamy, że nie, bo my same nie wiedziałyśmy. 
Przepraszamy za tamto zniknięcie. Było ono nagłe, bez uprzedzenia. Jak to się mówi... Umarło to po prostu śmiercią naturalną. Minęły trzy lata... Kupa czasu. My jesteśmy starsze, z większym stażem.
Co się u nas zmieniło? Skończyłyśmy licencjat, zaczęłyśmy magisterkę, mieszkamy w innych miejscach, ale nadal w Poznaniu. Każda już wiedzie dorosłe życie - chyba już można tak powiedzieć. Praca, dom, studia. Mimo to zatęskniłyśmy. Pamięć o tej historii pozostała i dała nam o sobie znać. Już jakiś czas temu miałyśmy próbę powrotu, ale niestety nie wypaliła. Ale... wracamy teraz. Mamy nadzieję, że uda nam się dokończyć tą historię, zależy nam na tym. Chcemy rówież Wam dać tą szansę i Was zaprosić. 
Nie wiemy czy ktoś z byłych czytelników pozostał, bo większość blogów, które my odwiedzałyśmy, również zakończyły swoją działalność, co nas smuci, ale to rozumiemy.
Mamy za to nadzieję, że ktoś natknie się na naszą historię i pomoże jej odżyć
Zatem zapraszamy Was na rozdział, który jest po prostu kontynuacją.
Wasze oddane ~ Łapa i Rogacz






XXIX. Złe wieści szybko się rozchodzą




Dorea Potter spojrzała przerażona na swojego syna. Tak bardzo przypominał jej
ukochanego męża, Charlusa. Ten sam kolor włosów, ten sam kolor oczu, ten sam nos… Nie potrafiła dłużej na niego patrzeć. Odwróciła wzrok, bojąc się kolejnego potoku łez. Ale jak wstrzymywać żal po kimś, kto był dla niej całym życiem? Jednak miała jeszcze Jamesa, krew z ich krwi. I teraz musiała mu to jakoś powiedzieć. Nie miała pojęcia, jakich słów ma użyć, aby jak najdelikatniej mu to przekazać. Poza tym nie wiedziała w sumie, czy powinna to mówić łagodnie. Jej syn miał prawo do uczucia żalu, powinien odczuć złość na Voldemorta i jego popleczników. Nie był już małym dzieckiem, poza tym wiedziała, że James Potter jest silny. Nie potrafiła ocenić jak zareaguje, ale chciała, by oboje byli dla siebie wsparciem. Nie wyobrażała sobie, aby jej syn zatracił się w żalu. Nie chciała tego. Musiał żyć dalej, uczyć się, znaleźć miłość życia, po prostu dalej się rozwijać. Widziała jak patrzył teraz na nią zdziwionym wzrokiem i coraz ciężej było jej wytrzymać. Domyślał się? Była prawie pewna, że nie.
- Mamo, powiesz mi po co się zjawiłaś w Hogwarcie? I czemu tak mizernie wyglądasz? – spytał Gryfon, nie kryjąc zmartwienia. Widział jej podpuchnięte oczy i szklisty wzrok. Nie chciał nawet domyślać się, co jest przyczyną tego smutku. W głowie miał już najczarniejsze scenariusze, a niektórych wolał w ogóle nie dopuszczać do myśli. Podszedł do niej powolnym krokiem czując nieprzyjemne kołatanie serca.
- James… Synku… - podeszła do niego szybko. Czuła, że musi go natychmiast przytulić, inaczej w jej sercu na stałe zalęgnie się rozpacz. Chwyciła chłopaka w ramiona i zamknęła w matczynym uścisku. Gorzkie łzy potoczyły się po jej zaczerwienionych policzkach. James nie wiedział, czy ma odwzajemnić uścisk czy domagać się koniecznie wyjaśnienia. Pogłaskał delikatnie kobietę po plecach. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Bał się tego, co zaraz powie. Przeczuwał, że ta wiadomość może zaważyć na jego dalszym życiu.
- Mamo… Co się stało? – nie mógł już wytrzymać tej niepewności. Wiedział, że stało się coś strasznego, a ona pewnie bała się mu o tym powiedzieć.
- James… Twój ojciec – zaczęła Dorea – trafił do szpitala, do świętego Munga, ale… - głos jej zadrżał – umarł godzinę temu.
Mówiąc to, ponownie zalała się łzami. James wpatrywał się w nią. Wiedział, że to
byłby kiepski żart, ale w tej chwili wolałby, żeby to jednak nie była prawda. Jednak patrząc na swoją matkę, wiedział, że mówi prawdę. Nie wiedział, co ma zrobić. W tej chwili jedyne czego pragnął, to uciec. Uciec z tego miejsca, uciec od prawdy, uciec od uczuć i emocji. Wiedział, że nie podoła. Nie powinien stracić ojca w tak młodym wieku. Miał zobaczyć jak dorasta, jak pnie się do góry, chciał, aby był z niego dumny…
- Kto to zrobił? – spytał cicho. Dorea tylko pokręciła przecząco głową na znak, że nie chce mówić.
- Kto to zrobił? – rzucił tym razem głośno i pewnie. – Mam prawo wiedzieć!
- Poplecznicy Voldemorta – głos Dumbledora zdziwił Jamesa. Chłopak zapomniał o obecności dyrektora – Zginął jak bohater. Chciał uratować pewną kobietę z rąk śmierciożerców, ale niestety sam poległ. – mówiąc to, Albusowi zaszkliły się delikatnie oczy. Ile jeszcze smutku, żalu, trwogi i śmierci przyniesie działalność Voldemorta? Czemu rodziny muszą być rozbijane i mają prowadzić ciągłe życie w rozpaczy i strachu. James wiedział, że nienawidzi Voldemorta, że zemści się na nim. Był tego pewien tak bardzo, jak tego, że jest Gryfonem. W tym momencie odczuł chorą determinację, aby stać się jeszcze lepszym, szkolić się w obronie przed czarną magią. Chciał mieć szansę być jednym z tych, którzy obalą działalność czarnoksiężnika. Najchętniej ruszyłby teraz, ale wiedział, że przez jakiś czas to matka będzie go najbardziej potrzebować, a teraz to on jest głową domu Potterów. Podszedł do Dorei, przytulił ją delikatnie i powiedział:
- Chcę się z nim pożegnać… - głos mu zadrżał - chcę go zobaczyć ostatni raz.
Pani Potter zaczęła kręcić głową, nie powinien tego zobaczyć. Chciała, żeby pamiętał swojego ojca takiego, jaki był za życia. Jednak chłopak nalegał, był nieugięty. Dumbledore użyczył im swojej sieci fiuu i przenieśli się do szpitala.
James czuł się jakby był całkiem inną osobą. Jednocześnie sobą, ale jednak nie sobą.
Jakby był swoim ciałem, a trochę jakby stał obok i obserwował całą sytuację z innej perspektywy. Nie wierzył, że to on stoi tu i teraz i patrzy na martwe ciało swojego ojca. Było bardzo znajome a jednocześnie obce. Im dłużej się przypatrywał tym bardziej nie poznawał w tej osobie Charlusa Pottera. Silnego, zdrowego mężczyzny o śniadej cerze, brązowych oczach, rozczochranych włosach i zarażającym uśmiechu. Przed nim znajdował się mężczyzna o woskowej skórze i zapadniętych policzkach. Włosy były w nieładzie jakby czymś posklejane, a na twarzy błąkał się wyraz przerażenia. To już nie był jego ojciec. To było martwe ciało, powłoka, gdzie jeszcze niedawno tliło się tyle siły do życia. Młody Gryfon podszedł bliżej łóżka.
- Kocham cię, tato. Obiecuję, że będziesz ze mnie dumny – pogłaskał pana Pottera po twarzy i wrócił do matki. Nie płakał. W sumie sam nie wiedział czemu. Przecież każdy człowiek w tej sytuacji uroniłby kilka łez. Nie wiedział, czy coś z nim jest nie tak czy po prostu nie dociera to jeszcze do niego.
Po tym jak wrócili z Doreą do Hogwartu, Dumbledore przyznał chłopakowi kilka dni
wolnych od szkoły, aby mógł spokojnie przeżyć żałobę. James nie bardzo chciał wracać do domu, gdzie każdy szczegół będzie przypominać mu ojca, ale wiedział, że matka go potrzebuje. Postanowił jednak, że od razu po pogrzebie wróci do szkoły. Im szybciej wróci do normalnego życia tym lepiej. Poszedł do swojego dormitorium w celu zabrania kilku rzeczy i napisania chłopakom liściku, że musi na kilka dni wrócić do domu i aby się o niego nie martwili.
Było już późno, Huncwoci spali i Potter nie zamierzał ich budzić. Zresztą nie miał siły,
by powiedzieć im, o co chodzi. Najciszej, jak tylko potrafił, spakował plecak i wyszedł z dormitorium. Korytarze Hogwartu o tej porze były puste. W dziwny sposób potęgowało to pustkę w Rogaczu, ale jednocześnie cieszył się, że nie musi nic ukrywać. Szedł, nie zwracając uwagi na mijające go duchy czy zagadujące obrazy.
- Potter!
Zesztywniał na dźwięk tego głosu. Pierwszy raz nie cieszył się, że go słyszy. Nie chciał, żeby widziała go w takim stanie. Udał po prostu, że jej nie słyszał i szedł dalej. Usłyszał delikatny tupot stóp i nagle poczuł rękę na swoim ramieniu. Przybrał na twarz sztuczny uśmiech i obrócił się.
- Hej, Evans. Jak się bawiłaś? – spytał swobodnym tonem.
- Czemu nie wróciłeś do mnie? – zaatakowała Lily – Myślałam, że na chwilę pójdziesz do dyrektora i potem dalej będziemy się bawić, a ty mnie po prostu olałeś! – bulwersowała się dziewczyna – Wiedziałam, że popełniam błąd, zapraszając cię na tą imprezę!
James spuścił wzrok. Tak bardzo kochał tę dziewczynę, a tak go jednocześnie czasami irytowała. Podniósł głowę i odpowiedział:
- Daj mi spokój, Lily. Na razie – odwrócił się od niej i poszedł w dół schodami do gabinetu dyrektora, gdzie czekała na niego matka. Pani prefekt stała osłupiała i nie wiedziała, co o tym myśleć. Myślała, że zacznie się bronić, przekomarzać. Kompletnie nie spodziewała się takiej reakcji. Coś zrobiła nie tak? Coś się stało? I po co był mu ten plecak? Teraz pluła sobie w brodę, że nie zaczęła tej rozmowy inaczej. Martwiło ją to, że przejmuje się Jamesem Potterem, ale mimo to nie chciała przestać.

*

Na pogrzeb Charlusa Pottera przybyło mnóstwo osób i James musiał przyznać, że
większości nigdy na oczy nie widział. Wszyscy podchodzili po kolei i składali kondolencje jemu i jego matce. Urzędnicy z Ministerstwa Magii, koledzy z pracy, aurorzy, najbliżsi sąsiedzi, dalsza i bliższa rodzina. Młody Potter wiedział, że tak trzeba, że tak wypada, ale i tak irytowały go te wszystkie słowa. Co one dadzą? Nie przywrócą życia jego ojcu. Mimo to przyjmował najbardziej obojętną minę, na jaką było go stać i uprzejmie odpowiadał na wszystkie wyrazy współczucia mimo, że w środku czuł pustkę, którą stopniowo wypełniał gniew. W końcu wśród tego obcego tłumu zobaczył jedną osobę, której widok naprawdę go ucieszył i był jak delikatny promyk wśród zalewającego go mroku.
- Ellie! – krzyknął James na widok swojej kuzynki.
Dziewczyna podbiegła chłopaka i rzuciła się na niego. Przytuliła go mocno, a James czuł, że tego właśnie potrzebuje. Wiedział, że dziewczyna nie będzie go pocieszać, znała go i była świadoma, że chłopak tego nienawidzi. Wystarczy, aby po prostu była i rozmawiali na codzienne tematy.
- James, jak ty się trzymasz? – spytała troskliwie.
- No… - zawahał się, nie bardzo wiedząc, jak odpowiedzieć na to pytanie – Jak widać.
- Przepraszam, głupio pytam. Nieważne, nie było tego. – zaraz się uśmiechnęła i złapała kuzyna za ręce delikatnie je ściskając. Dla Gryfona to był gest, że Ellie chce go zrozumieć i chce przy nim czuwać póki to wszystko nie minie.
Po pogrzebie zaproszono wszystkich na krótki poczęstunek, gdzie wspominano
Charlusa Pottera. Przytaczano poważne jak i śmieszne sytuacje. Ciotka Jamesa opowiadała jak to wziął swojego syna i jej córkę pierwszy raz na mecz Quidditcha, i zgubił dzieciaki w tłumie kibiców albo jak wyjechali kiedyś razem na obóz, a pan Potter nie potrafił rozpalić ogniska bez użycia magii. Wszyscy śmiali się i ocierali jednocześnie skrycie uciekające łzy. James pamiętał większość tych wydarzeń. O pracy ojca nie mówiono nic poza tym, że był uczciwym i ważnym pracownikiem. Nikt nie będzie w stanie go zastąpić i tym podobne. Jednak misje aurorów zawsze były owiane tajemnicą, więc James nie zdziwił się bardzo, że nie mówili o nim bardziej szczegółowo. Przez moment miejsce przy mównicy zajął Alastor Moodie. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. Chłopak wiedział, że pracowali w jednym wydziale. Jednak mężczyzna zacisnął mocniej dłoń na mikrofonie, wydał jakiś bliżej nieokreślony dźwięk, potrząsnął gwałtownie głową i odszedł na miejsce.
Wieczorem w domu Potterów zostali już tylko Dorea, Ellie, Cathrina – matka Ellie i James. Siedzieli przed kominkiem i w milczeniu oddawali się wspomnieniom. James w końcu oznajmił, że jest zmęczony i poszedł do swojego pokoju. Za nim automatycznie ruszyła młoda ‘bliźniaczka” Gryfona. Chciała porozmawiać z kuzynem, a nie wiedziała, kiedy następnym razem się zobaczą. Zapukała delikatnie do drzwi pokoju i otworzyła, nie czekając na zaproszenie. W pomieszczeniu zastała młodego Pottera w samych majtkach. Zaczęła się pod nosem śmiać, a potem trochę głośniej. James zawstydzony szybko wślizgnął się pod kołdrę, ale po chwili sam zaczął się chichrać.
- Ellie,  a co jeśli bym był nagi, ty małpo?! – zaczął się na niby wściekać
- To był zobaczyła, jak skromnie obdarzyła cię matka natura. – odgryzła się dziewczyna, wytykając chłopakowi język. Gryfon zaśmiał się z przytyku kuzynki. Brakowało mu tego ostatnio. Ciągle patrzył, jak wszyscy płaczą, przez ostatnie kilka dni nie słyszał śmiechu, który teraz wydał mu się wybawieniem.
- Dobrze cię widzieć – powiedział z uśmiechem. Dziewczyna wiedziała, że to było szczere. Usiadła na łóżku, chwyciła kuzyna za rękę i nie mówiła nic. Milczenie im wystarczyło. Bo nie wszystkie słowa zasługują na to, aby zostały wypowiedziane. Czasami milczeniem można przekazać więcej niż całą salwą bezużytecznych wyrazów. Potem zaczęli rozmawiać. O wszystkim. O szkole, o huncwotach, o Lily Evans, o tym, co w ostatnim czasie u nich obojga się działo. Mieli wrażenie, że ten ostatni czas, pogrzeb, był tylko gorzkim koszmarem i nie chcieli nawet myśleć inaczej. Było im dobrze tak, jak jest teraz.

*

Syriusz z Remusem siedzieli teraz w Wielkiej Sali. Glizdogona trudno było ostatnio
zlokalizować. Wychodził z dormitorium wczesnym rankiem i wracał późnym wieczorem, Dorcas i Anne zajęły miejsce obok chłopaków. Meadowes z Blackiem unikali swojego wzroku i udawali, że się nie znają, ale nikt nie mógł nic na to poradzić. Remus pokazał dziewczynom liścik, który zostawił im James, a Evans opowiedziała o tym, jak spotkała Pottera z plecakiem późnym wieczorem na korytarzu. Opisała, jak się zachowywał, że nie był sobą. Wspólnie zastanawiali się, co się stało z ich przyjacielem. Oczywiście po Hogwarcie krążyły już plotki, że wyjechał na obóz dla przyszłych aurorów organizowany przez jego ojca. Oczywiście miało to być ściśle tajne. Inna historia głosiła, że po prostu miał dość nauki i uciekł ze szkoły. Kolejne opowieści były coraz bardziej niewiarygodne, więc Huncwoci przestali już w ogóle kogokolwiek słuchać Stwierdzili, że poczekają na powrót Gryfona i dowiedzą się prawdy z pierwszego, zaufanego źródła.
Trzy dni później do Pokoju Wspólnego wleciał jak oparzony Remus. Trzymał w ręku
gazetę - „Proroka codziennego”. Rozglądał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu Huncwotów. Nikogo z nich nie znalazł. Pobiegł do dormitorium i tam zastał Syriusza czytającego jakąś książkę. Na huk drzwi odwrócił się i spojrzał zdziwiony na Lupina. Pierwsze, co pomyślał, to to, że źle się czuje przed pełnią. Jednak ten rzucił mu gazetę i kazał czytać.
Artykuł mówił:
„Cztery dni temu w malowniczej wiosce Middleton zdarzył się okropny wypadek. Sami – Wiecie – Kto znowu daje się we znaki. Tym razem jego poplecznicy obrali sobie za cel, poszukiwaną od dwóch tygodni Madlene Hepburn. Ministerstwu udało się ją w końcu namierzyć przy pomocy jej różdżki. Na ratunek ruszyło jej trzech aurorów. Alastor Moody, Edwin Longbottom oraz Charlus Potter. Niestety kobiety nie udało się uratować. Ostatni z aurorów przypłacił tę szaleńczą misję życiem. Pozostali aurorzy odmawiają dalszych informacji. Tragicznie skończył się ten dzień dla rodziny Potterów i Hepburnów. Cała redakcja składa ich rodzinom szczere kondolencje”
Syriusz momentalnie zbladł, gazeta wypadła mu z rąk. Czuł, że nieprzyjemnie pieką
go oczy. Jak to? Pan Potter nie żyje? Przecież niedawno tam był, widział go jak najbardziej żywego. Pozwolił mu mieszkać u nich. Mężczyzna, który był duszą towarzystwa, do którego wszyscy lgnęli. Nie mógł tego pojąć. Nie docierało to do niego. Nie rozumiał, czemu James mu nic nie powiedział. Przecież dla niego też to byłą strata. Może i nie był jego ojcem, ale był mu jak ojciec.
- Remus, idź to pokaż dziewczynom. – powiedział chcąc się pozbyć świadka. Nie chciał się przy nim rozklejać. Wiedział, że Lunatyk też jest w szoku.

*

Lily i Anne siedziały u siebie w dormitorium i odrabiały zadanie domowe na zaklęcia
do profesora Flitwicka. Zadał im temat o zaklęciu niewidzialności, na którego temat ciężko było cokolwiek wynaleźć, ponieważ książki, jednocząc się ze swoją tematyką lubiły po prostu… stawać się niewidzialne. Dziewczyny zdobyły takową lekturę, jednak kiedy tylko spuściło się z niej wzrok, to ta figlarnie robiła się przezroczysta. Rudowłosa była już w połowie wypracowania, kiedy stwierdziła, że musi koniecznie do toalety. Anne w tym czasie odwróciła na chwilę wzrok od książki i stwierdziła, że napisze list do ojca, dawno nie miała od niego wiadomości. Po wyjściu z łazienki panna Evans zauważyła przerażający fakt…. Książka wyparowała.
- Loran! – krzyknęła do przyjaciółki – Jak mogłaś spuścić ją z oczu! – oburzona podeszła do jej łóżka z założonymi rękoma – Jak teraz mamy dokończyć wypracowanie?! – kontynuowała.
Anna oderwała się od listu i spojrzała zawstydzona na dziewczynę.
- O nie…. Przepraszam, Lily – ostatnio znalezienie tej książki zajęło Gryfonkom tydzień – Znowu zapomniałam. Ciężko pamiętać o tym. Żadna normalna książka nie znika – mówiła rozgoryczona. – Może ktoś już zdążył coś napisać i się z nami podzieli? – zagadnęła milusińskim głosem, mając nadzieję, że tym jakoś ugłaska uczennicę.
- No wiesz?! Ja? Ściągać? – oburzyła się jeszcze bardziej Ruda – Za kogo ty mnie masz?
Loran, mimo woli, wściekła się o awanturę o tak mało ważną rzecz, ale na szczęście nie była z natury skora do kłótni, więc po prostu przemilczała temat. Lily, nie chcąc złościć się na dziewczynę, usiadła obok niej i poczochrała po włosach, śmiejąc się jak czarownica.
- Dajmy temu spokój – powiedziała, starając się rozluźnić atmosferę – Może pójdziemy do Pokoju Wspólnego? Zobaczymy, co się tam dzieje? – zaproponowała płomiennowłosa, mimo późnej pory. Anne chętnie na to przystała, chociaż nie dokończyła listu. Skoro ojciec również do niej nie pisze, to widocznie za bardzo się nie stęsknił.
Po wyjściu akurat spotkały Dorcas przeskakującą przez dziurę w portrecie. Była w dobrym nastroju, ale jednocześnie widać było, że coś ją dręczy.
- Hej, dziewczyny – przywitała się z uśmiechem – A wy co tu szukacie o tej porze? – zaśmiała się brunetka.
- To ty nam powiedz, o jakiej porze to się wraca do wieży? – wytknęła jej język Anne. – Gdzie to się szwędało?
Dorcas, mimo woli, spąsowiała i przez chwilę nie wiedziała, co ma im w sumie odpowiedzieć. Nie chciała się przyznawać, że zaczyna cieszyć ją przyjaźń z prefektem naczelnym, a jednocześnie martwi. Widzi, jak on się o nią stara, a ona w żaden sposób mu na to nie odpowiada. Ani nie zachęca, ani nie zniechęca. Czuła się z tym nie w porządku wobec niego. Nie chciała, aby pomyślał, że go wykorzystuje, żeby zapomnieć o Blacku. Mimo to Dan wykazywał się dużą cierpliwością. Po ostatniej próbie pocałowania w policzek wyraziła się jasno, że nie życzy sobie na razie takich czułości. Dziewczyna przemyślała sobie to wszystko, wspominała ostatni tekst, jakim uraczył ją Syriusz. Nie chciała, aby wyszło, że zmienia chłopaków tak szybko jak on dziewczyny.
- Halo…. – wyrwała ją z rozmyślań Lily – Ziemia do Meadowes.
- Och no… - Gryfonce zrobiło się nieco głupio – Zamyśliłam się.
- To pochwal się, jak tam było na spacerze, skoro aż tak to zajmuje twoje myśli – zachęcała ją Loran.
Usadowiły się na kanapie przed kominkiem, ponieważ szczęśliwym trafem w Pokoju Wspólnym panowały pustki. Już Dorcas miała pokrótce opowiedzieć o dzisiejszym spotkaniu, kiedy na dole pojawił się niespodziewanie Remus z gazetą w ręku.
- Cieszę się, że akurat wszystkie trzy was tu widzę. Inaczej musiałbym was niepokoić w waszym dormitorium.
Już Lily chciała zagadnąć, jak niby chciałby to zrobić, skoro w wieży ukryta jest pułapka na płeć męską, jednak zrezygnowała. Zapomniała, że Huncowci na wszystko już mieli sposoby.
- Muszę wam coś pokazać – zaczął poważnie – To delikatna sprawa i wolałbym, aby to w miarę możliwości dalej nie poszło.
Dziewczyny spojrzały na niego niepewnie. Coś w tonie jego głosu wskazywało, że to poważny temat, więc skinęły tylko twierdząco głową na znak, że zrozumiały.
Lunatyk podał im „Proroka Codziennego” i dał znak ręką, aby przeczytały to, co im podał, a sam ukrył twarz w dłoniach. Gryfonki pochyliły się wspólnie nad lekturą. W miarę jak przesuwały wzrok po tekście artykułu, ich oczy stawały się coraz większe i bardziej przerażone. Kiedy każda pochłonęła notatkę do ostatniego słowa, zapadło milczenie. Nikt nie wiedział jak to skomentować ani nawet, czy powinien. Już wiedzieli, czemu James tak nagle zniknął. Żaden z rzekomych domysłów nawet w najmniejszym procencie nie odzwierciedlał prawdy.
Lily poczuła, że brakuje jej powietrza i kręci jej się w głowie. Powoli ogarniało ją
uczucie paniki, więc wstała i czym prędzej wybiegła na korytarz. Maszerowała przed siebie nie patrząc w ogóle, gdzie idzie ani na to, że o tej porze nie powinno jej tam w ogóle być, jeśli nie pełni dyżuru prefekta. Nie wiedziała, co powinna zrobić. W głowie przewijały jej się wspomnienia z imprezy u Ślimaka. Profesor Dumbledore podszedł do Jamesa…. Ten poszedł za dyrektorem…. Później spotkała go na korytarzu z plecakiem…. Rzuciła w jego stronę nieprawdziwe oskarżenia…. Nie zwróciła uwagi na to, jak wyglądał. Pamiętała, że się uśmiechał. Ale było to prawdziwe czy raczej wymuszony grymas? Zastanawiała się, dlaczego tak ją zbył… Takie zachowanie było niepodobne do jego namolnych zagrywek względem panny Evans. Jak mogła nic nie zauważyć? Czuła się winna. Winna temu, że jest tak ślepa i zapatrzona w siebie, i swoje sztywne reguły.
W tej rozpaczy przeszła przez Salę Wejściową i chciała już udać się na błonia, kiedy
jej uwagę przykuł błysk światła odbijający się od ścian korytarza, który prowadził do lochu. Ciekawa, kto o tej porze może przebywać poza Pokojem Wspólnym, a także poczuwając się do obowiązku prefekta, poszła w kierunku tego bodźca. Najciszej, jak potrafiła, zeszła krętymi schodami i poszła w kierunku, gdzie znajdowała się sala Eliksirów. Błyski stawały się coraz bardziej widoczne i zdała sobie sprawę, że słyszy ściszone męskie głosy. Ruda przezornie wyjęła różdżkę z kieszeni szaty i odważnie brnęła naprzód. Kiedy dotarła do źródła tego, co tak ją zaciekawiło, schowała się za ścianą nasłuchując uważnie.
- Powtórzymy to jeszcze raz – szeptał jeden z nich – Byle cicho.
- Daj spokój… - odpowiedział któryś pogardliwym tonem – Stary Slughorn już dawno smacznie chrapie. – ciągnął – Poza tym jest zbyt głupi, aby zrozumieć co tu robimy.
- Dobrze, że ty nie jesteś zbyt głupi, aby wejść w szeregi Czarnego Pana – odezwał się jeszcze inny głos – Tylko pamiętaj Avery, jak ktoś się o tym dowie, co tu robimy, to Lord Voldemort sam cię ukarze za brak dyskrecji. Pamiętaj, że nam zaufał.
Lily stała i ciężko dyszała. Znała ten głos. Nawet lepiej niż by sobie życzyła.
- Ty do niedawna byłeś kochasiem tej szlamy, Evans – odburknął tamten – Więc nie bądź taki pewny siebie, Snape.
- Przestańcie! – krzyknął ten głos, który odezwał się jako pierwszy – Spotkaliśmy się tu, aby doskonalić się w czarnoksięskich zaklęciach – ściszył głos – A nie skakać sobie do gardeł.
Oboje zainteresowani wydali jakiś dźwięk wyrażający, że się z nim zgadzają.
Evans stała dalej w tym samym miejscu. Nie wiedziała, co ma zrobić. Bała się ruszyć,
aby tamci jej nie usłyszeli. Myślała, czy powinna kogoś powiadomić? Innego prefekta? Profesor McGonagall? Profesora Dumbledore’a? Inaczej nikt jej nie uwierzy. Nawet jeśli komuś to powie, to musiałaby mieć dowód. Zauważyła, że ogarnia ją przerażenie. Zdała sobie sprawę, że to przecież uczniowe Hogwartu w jej wieku, którzy tak młodo zostali zmanipulowani przez swoje rodziny, znajomych i zdecydowali, że chcą znaleźć się po stronie Czarnego Pana. Co również znaczy, że podzielają jego dewizę czystej krwi i pozbycia się mugolaków… Czyli osób takich jak ona. Wiedziała, że musi jakoś stamtąd uciec. Młodzi śmierciożercy znowu wrócili do ćwiczenia zaklęć, co zauważyła przez powrót rozświetlających błysków. Uznała, że to idealny moment, aby się ulotnić. Z największym skupieniem i próbą bezszelestnego poruszania się, Lily powoli kierowała się do schodów prowadzących z powrotem do Sali Wejściowej. Pech chciał, że przez panującą dookoła ciemność Panna Prefekt nie zauważyła starego, żeliwnego świecznika, który teraz przypadkowo pchnęła biodrem, co spowodowało niewyobrażalny hałas w tej ciszy.
- Co to było? – dobiegło ją pytanie ze strony Ślizgonów
- Ktoś tu jest – syknął Severus – Pójdę to sprawdzić – powiedział zgłaszając się na ochotnika. Lily słyszała zbliżające się kroki. Wiedziała, że teraz ma ostatnią szansę na ucieczkę. Pobiegła korytarzem, który teraz wydał się strasznie długi i usłyszała rzucane w jej stronę zaklęcie
- Drętwota!
Ruda podniosła zaklęcie tarczy i udało jej się uniknąć ciosu. Sama odwdzięczyła się kilkoma zaklęciami, mając nadzieję, że może trafi napastnika. Nagle Lily poczuła, jak jej ciało sztywnieje. Upadła na podłogę jak kłoda. Wiedziała już, że oberwała zaklęciem petryfikującym. Tylko jej oczy poruszały się szybko dookoła i przerażona zastanawiała się, jak to się wszystko teraz skończy. Słyszała zbliżające się kroki i widziała światło bijące od różdżki wroga.
- Lily…
Evans rozpoznała ten głos… Patrzyła na Severusa, nie dowierzając w to, co się dzieje. Wiedziała, że chłopak już jakiś czas temu wybrał drogę ciemności, ale nie spodziewała się takich rzeczy pod nosem samego Albusa Dumbledore’a. Jeśli w Hogwarcie tacy jak ona nie mogą czuć się bezpiecznie, to gdzie mają znaleźć swój azyl?
- Cholera…. Lily… - szeptał Ślizgon zaskoczony jej widokiem – Dlaczego akurat ty?
Jego trybiki obracały się z prędkością światła. Jeśli Mulciber i Avery ją tu zobaczą, wiedział, na kim dalej będą ćwiczyć. Szybko cofnął skutek zaklęcia.
- Uciekaj stąd – syknął Snape, pomagając jej wstać.
- Zostaw mnie! – wyrwała rękę Ruda – Nie dotykaj mnie!
- Ciiicho – syknął zirytowany Snape – Nie rozumiesz? Nie mogą cię tu zobaczyć!
Jednak Gryfonka była nieugięta. Poczuła nagły przypływ odwagi, nie mogła dać mu się zastraszyć. Chociaż pamiętała, jaką krzywdę wyrządził Jamesowi
- Nie nastraszysz mnie – powiedziała – Chcesz walki pomiędzy takimi jak ty, a takimi jak ja? – spytała nie czekając na odpowiedź i sięgnęła po różdżkę – To proszę bardzo. Rozwiążmy to w końcu.
- Lily, nie teraz – mówił błagalnie chłopak – Nawet nie wyobrażasz sobie, co oni ci zrobią, jak cię tu znajdą. Nawet fakt, że jesteśmy w Hogwarcie cię nie uchroni. Biegnij – to było ostatnie, co powiedział. Zawrócił w kierunku miejsca, gdzie czekali na niego Ślizgoni, ale usłyszał zbliżające się kroki od tamtej strony
- Snape – poniósł się głos Mulcibera – Kogo znalazłeś? – spytał, będąc coraz bliżej.
Severus spojrzał teraz przerażony na dziewczynę, która dalej stała w tym samym miejscu. Ułożył usta w bezgłośne „biegnij”, a sam pokierował się w stronę znajomych, aby ich zatrzymać. Gryfonka puściła się pędem w górę schodów. Stwierdziła, że w trosce o swoje zdrowie i życie skorzysta z nagłej dobroci byłego przyjaciela. Nie zatrzymując się nawet na moment, biegła na siódme piętro do wieży swojego domu. Piętro niżej usłyszała, jak ktoś woła jej imię. Wystraszona po tym, co ją spotkało w lochach, szybko wyjęła różdżkę i automatycznie podniosła tarczę, rozglądając się, skąd dobiegło jej imię. Jej oczom ukazał się Remus Lupin. Dawno się tak nie ucieszyła na widok znajomej twarzy. Poczuła, jak ulga wypełnia jej wnętrze i obniża się poziom adrenaliny. Zaczęły się trząść jej ręce.
- Remus – powiedziała cicho i poczuła, jak łzy ciekną jej po policzkach – Tak się cieszę – powiedziała, podchodząc do niego i przytulając się.
Lunatyk, zdziwiony tym zachowaniem, nie miał pojęcia, jak ma się zachować, ale stwierdził, że to nie miejsce na rozmowy, więc zaprowadził Rudą do Pokoju Wspólnego, gdzie czekały na nich Anne i Dorcas, a także Syriusz.
Nikt nie dowierzał w to co się wydarzyło. Chłopacy zaraz chcieli iść i sprać Ślizgonów na kwaśne jabłko. Dziewczyny oburzone planowały iść na skargę do Profesor McGonagall. Jednak Lily nie chciała tego słuchać. Zabroniła im cokolwiek robić w tej kwestii, a sama twardo oznajmiła, że idzie spać. Była już zbyt zmęczona by myśleć, ale i tak leżąc już otulona kocem, nie mogła zasnąć. Przez jej głowę przebiegały miliony wspomnień, a każde dotyczyło pewnego namolnego Gryfona.

*

Ellie siedziała przy stole kuchennym w domu Potterów i obserwowała swojego
kuzyna. Minęły dwa tygodnie od śmierci jego ojca, a ona dalej nie widziała, by chłopak dał upust swoim emocjom. Fakt, że nie spędzała z nim dwudziestu czterech godzin na dobę, ale on nawet nie wydawał się przybity. Dziewczyna była pewna, że to maska i wiedziała, że prędzej czy później okularnik pęknie, ale bała się tego momentu. Nie będzie jej wtedy przy nim, ale ma nadzieję, że są w Hogwarcie osoby, które udzielą mu potrzebnego wsparcia.
James pisał właśnie list do Dyrektora Hogwartu z prośbą o powrót przy pomocy sieci
Fiuu. Jego zdaniem dwa tygodnie przerwy wystarczyły, aby się pozbierać i na nowo wrócić do swoich obowiązków. Nie może mieć takich zaległości, skoro chce być jak najlepiej przygotowany do walki z poplecznikami Voldemorta. To wydarzenie uświadomiło mu, jak szybko to wszystko idzie naprzód. Jeszcze niedawno były to tylko pogłoski, w które wielu nie dawało wiary. Teraz młody Potter sam doświadczył straty spowodowanej przez poglądy i chorą żądzę władzy czarnoksiężnika.
Dorea szykowała Ellie kanapki na drogę, miała ona wrócić mugolskim samolotem,
ponieważ jej mama wcześniej musiała wrócić do rodzinnego domu ze względu na pracę. Pani Potter przyglądała się swojemu synowi. Uważała, że jest on dla siebie zbyt surowy. Chciała, aby został z nią jeszcze w domu rodzinnym, jednak ten był nieugięty. Ona sama nie wyobrażała sobie chwili, w której zostanie sama w domu, gdzie jest tyle wspomnień dotyczących jej męża, Charlusa. Jego ubrania, stara miotła, wspólne zdjęcia, notatniki w jego biurze. Nie chciała myśleć o chwili, kiedy będzie musiała to wszystko spakować. Na razie odwlekała to w daleką przyszłość. Teraz nie czas na to.
James podszedł do okna i przy pomocy sowy wysłał list do Dumbledore’a z nadzieją
na szybką odpowiedź. Odwrócił się do Ellie, która właśnie odbierała kanapki od swojej cioci i pakowała je do torby podróżnej. Nadszedł czas, żeby się pożegnać. Wiedział, że dla niej te ostatnie dwa tygodnie również nie były łatwe. Sama cierpiała z powodu utraty wujka, ale nie chciała tego okazywać, bo wiedziała, że musi być wsparciem dla innych.. Rogacz był jej ogromnie wdzięczny. Dzięki niej nie myślał o wielu przykrych sprawach, które krążyły mu gdzieś z tyłu głowy. Pożegnał się czule z kuzynką, którą uważał jednocześnie za przyjaciółkę, podziękował jej za wszystko, co zrobiła dla niego i jego mamy. Odprowadził ją do taksówki, a kiedy odjechała jeszcze długo stał i patrzył w miejsce gdzie zniknęło auto.

*

Albus Dumbledore czekał na ucznia Gryffindoru, aż ten zmaterializuje się w jego
kominku. Na jeden dzień zgodził się, na prośbę Jamesa, aby połączono go z tym u nich w domu. Dyrektor krążył po swoim gabinecie w oczekiwaniu. Rozmyślał nad sytuacją chłopaka, nad tym co ostatnimi czasy dzieje się w Hogwarcie. Może stary Dumbledore nie wszędzie jest, ale wszystko widzi i wszystko słyszy. Wielu uczniów zapomina, że w ścianach mogą być tajemne przejścia, a portrety są znakomitymi szpiegami. Wiedział on o zajściu w lochach. Był gotowy wkroczyć, gdyby pannie Evans faktycznie groziło niebezpieczeństwo. Jednak wiedział, że Severus nie potrafiłby skrzywdzić tej dziewczyny, to też nie zdziwił się, gdy Panna Prefekt wróciła do siebie cała i zdrowa. Jednak nie zmienia to faktu, że takiego zachowania nie można zostawić samemu sobie. Rozmawiał już z Horacym Slughornem, czy słyszał coś tej nocy, czy zauważył może jakieś podejrzane zachowanie u swoich podopiecznych. Jednak nauczyciel albo udawał, albo faktycznie nie miał zielonego pojęcia o tym, co się dookoła niego dzieje. Jak na razie wprowadził wcześniejszą godzinę policyjną i wzmożone patrole, zwłaszcza w lochach. Chciał porozmawiać o tym zajściu z uczniami, ale jak to zrobić bez dowodów na to, co się tamtej nocy wydarzyło. Nikt tego nie widział, poza osobami zainteresowanymi.
Te przemyślania zostały przerwane przez przybycie gościa. James Potter stanął w
zielonych płomieniach w dyrektorskim kominku. Otrzepał się z sadzy i stanął przed nim ze zdeterminowaną miną.
- Wszystko w porządku, James? – zapytał mężczyzna troskliwie – Jak Dorea?
- Nie jest w porządku, panie dyrektorze – odparł szczerze – Ale czy ktoś się spodziewał, że będzie?
Albus spojrzał na niego znad swoich okularów połówek i nie wierzył własnym oczom, jak ten chłopak dorósł. Tylko nie wiedział, czy jest to od dawna skrywane dojrzewanie czy też ponaglone przez śmierć ojca.
Dyrektor pokiwał smętnie głową i poklepał chłopaka po ramieniu.
- A więc wracaj do siebie – powiedział.
James bez chwili zwlekania ruszył w stronę drzwi, ale zatrzymał go jeszcze głos dyrektora.
- James, bądź rozsądny.
Chłopak kiwnął na to głową i wyszedł. Albus obawiał się o impulsywność tego chłopaka. Zwłaszcza teraz, kiedy jego serce przepełnia żal i gniew. Miał nadzieje, że nie zrobi nic głupiego, po tym jak dowie się o historii w lochach. W końcu ktoś chciał skrzywdzić jego ukochaną. Mimo woli Dumbledore uśmiechając się do siebie, zasiadł za biurkiem i zaczął przeglądać stos listów z Ministerstwa.

*

W ciasnej klasie, gdzie odbywały się lekcje eliksirów, roznosił się niezbyt przyjemny zapach. Jakby zmieszano brudne skarpetki i pot otyłego mężczyzny, i postanowiono uwarzyć z tego zupę. Profesor Slughorn przechadzał się właśnie między kociołkami uczniów Gryffindoru i Slytherinu, komentując po drodze ich zawartość.
- Petris – zagadnął profesor – ten eliksir nie powinien wyglądać jak błoto zmieszane ze szlamem – zrugał ucznia. Wykonał ruch różdżką w czego efekcie kociołek zalśnił czystością, a jego zawartość się ulotniła – Zacznij od nowa.
Horacy puścił mimo uszu jęk niezadowolonego ucznia i poszedł dalej.
- Lily, kochana – zbliżył się do swojej ulubionej uczennicy – Jak ci idzie?
Jednak nie czekał na jej odpowiedź, zajrzał do wnętrza przedmiotu i odskoczył. Wywar w kolorze zgniłej zieleni bulgotał niebezpiecznie, rozpryskując co jakiś czas swoją zawartość wokół.
- Panno Evans – zmienił ton głosu na bardziej oburzony – A co to ma być?! Nie spodziewałem się tego po tobie.
- Ale Panie Profesorze…. – próbowała bronić się dziewczyna, ale Slughorn nie dał jej dojść do głosu.
- Nie chcę słuchać wyjaśnień – urwał nauczyciel – Rozumiem, że można być roztargnionym, ale żeby ususzone ogony nietoperzy utrzeć z nogami pająków? W książce jest nieco inaczej, nie uważasz? – zakończył swoją tyradę pytaniem.
Gryfonka zalała się rumieńcem i spuściła głowę w dół. Slughorn wykonał taki sam ruch ręką jak w przypadku poprzedniego ucznia i kociołek Gryfonki również zalśnił czystością.
- Od nowa – zakończył tyradę nauczyciel. Był szczerze zszokowany tak nieuważnym postępowaniem swojej prymuski. Kilka osób zaśmiało się z sytuacji, ale zaraz wrócili do swoich eliksirów.
- Nie przejmuj się – zagadnął Rudą Syriusz – Ja to słyszę na każdych eliksirach, a tobie zdarzyło się to chyba pierwszy raz – uśmiechnął się i szturchnął koleżankę ramieniem, żeby dodać jej otuchy i rozweselić. Brakowało im ostatnio śmiechu. Nawet Peter jak się w końcu dowiedział o całej sytuacji, to przestał się tak jawnie panoszyć z Kate Marywale i sam przygasł. Huncwoci myśleli, że może ich relację wrócą do normy, ale nie zapowiadało się na to. Peter dalej się do nich nie odzywał, chyba że dotyczyło to lekcji.
Nikt nie wiedział kiedy James wróci i w jakim stanie wróci. Wszyscy się martwili przez co wykazywali brak skupienia, ale starali się żyć dalej. Wiedzieli, że jak Potter wróci będą musieli stanąć na wysokości zadania i okazać mu takie wsparcie, jakiego sami by sobie życzyli.
- Nie mogę się skupić ostatnio – zaczęła Lily – Ciągle myślę o tym co stało się wtedy w lochach, o Panu Potterze, o Jamesie.
Syriusz mimo woli zaczął się śmiać, za co zaraz przeprosił.
- Nawet nie wiesz ile Rogaty by dał, żeby usłyszeć, że o nim myślisz – powiedział uśmiechając się do niej głupio i po raz kolejny uświadamiając sobie jak bardzo brakuje mu huncwockiego brata. Evans klepnęła go w ramie, ale wiedział, że się nie złości. Widział ten skrywany uśmiech, który starała się pohamować. Młody Black też zauważył tą zmianę. Zimna Panna Prefekt już nie reagowała na jego przyjaciela tak jak kiedyś. Łapa zaczął powoli wierzyć w to, że namolne zaloty Pottera, mogą w końcu przynieść pożądany efekt.

*

Gryfoni skończyli na dzisiaj zajęcia. Tłum uczniów szedł na siódme piętro, do swojej wieży, aby oddać się wieczornemu lenistwu lub zabrać się za pisanie kolejnych wypracowań. Remus i Syriusz pożegnali się z Lily, Anne i Dorcas. Każdy udał się do swojego dormitorium. Chłopacy kątem oka zauważyli, że Peter zajmuje fotel w Pokoju Wspólnym i przyciąga na kolana swoją „ukochaną’. Zrezygnowani powłóczyli nogami i weszli do pokoju. Black stanął jak wryty, przez co nieostrzeżony Lupin wpadł na niego uderzając swoim czołem o tył jego głowy. Rozcierając guza zajrzał przez ramię przyjaciela, ciekawy co go tak zszokowało. Na łóżku przed nimi siedział James Potter i patrzył na nich uśmiechnięty. Wstał i podszedł do Gryfonów w celu przywitania.
- Łapo – przytulił się do Huncwota i klepał go przyjacielsko po plecach – Dobrze cię widzieć bracie.
- I ciebie Rogaty – odpowiedział Syriusz ukrywając wzruszenie – Bez ciebie Hogwart to nie mój dom.
- Lunatyk, przyjacielu – podszedł Gryfon do drugiego chłopaka – Jak się trzymasz?
- Mną się nie przejmuj – odpowiedział Remus, jak zawsze chcąc odsunąć wszelką troskę od swojej osoby – Lepiej opowiedz co u ciebie.
James odsunął się delikatnie od przyjaciół i spojrzał na nich z szerokim uśmiechem.
- Z racji, że tyle mnie tu nie było i wszyscy pewnie się stęsknili za naszymi genialnymi pomysłami – zaczął Potter – to czas wymyśleć najbardziej epicki dowcip wszechczasów.
Mówiąc to uwiesił się na przyjaciołach i poprowadził ich na łóżko, żeby usiedli. Łapa z Lunatykiem wymienili ukradkowe spojrzenia, ale poddali się pomysłowi Rogacza i zaczęli wspólne snucie planów o psikusach.

4 komentarze:

  1. Hej,
    ja tutaj zagladam i czytam (no trochę ostatnio mniej, ale po prostu tak wyszło) jednak bardzo się cieszę waszym powrotem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Basiu,

      Bardzo się cieszymy, że cały czas odwiedzasz nasz blog. Obawiałyśmy się, że po takiej przerwie nikt nie będzie czytał naszego opowiadania, ale na szczęście miło się zaskoczyłyśmy. ❤

      Zapraszamy na kolejny rozdział! 😉
      ~Ł&R

      Usuń
  2. Och, jest i rozdział na który czekałam, czyli ten "po 3 latach i 3 miesiącach" :D
    Tu taki krótki wstęp zrobię, że jestem bardzo ciekawa jak zmienił się Wasz styl po tym czasie, no i czy trochę lepiej prowadzicie swoje postacie.

    Ok, zaczynam czytać ;)

    Ojejku! Nie wiem, co napisać. Trochę się obawiałam, bo jednak ostatni rozdział skończył się w trudnym momencie i napisanie kontynacji po tym czasie mogło nie być dla Was łatwe.
    James był strasznie autentyczny. Spodziewałam się tego, że będzie może w nim więcej gniewu i złości, ale proporcje jego uczuć są dobrze wyważone i te fragmenty z nim były takie smutne, że teraz siedzę i nadal jestem przygnębiona.
    Tak sądziłam, że Lily się wścieknie, no i musiała palnąć czymś okrutnym, i znów musiała być najważniejsza. Tu trochę marszczę nosek na to, ale potem przemówiły do mnie jej przemyślenia i tak się zastanawiam, czy tu już naprawdę będzie jej zmiana, czy dalej będzie jej odbijało. :D
    Reakcja przyjaciół na to nieszczęście, które spotkało Jamesa jest cudowna. Wszyscy złączyli się z nim w tym smutku i tylko trochę jestem zdziwiona, że nie ma jakiejś wzmianki o tym, że może Syriusz czy Remus napisali do Jamesa. W końcu nie było go dwa tygodnie.
    Ellie jest cudowna. Dobrze, że James miał przy sobie tak miłą osóbkę.
    Trochę mi nie pasuje reakcja Slughorna na (chyba) pierwsze potknięcie Lily na Eliksirach. On był strasznie pobłażliwy dla swoich ulubieńców i raczej nie potraktowałby tak Lily. Wydaje mi się, że byłby zmartwiony jej niepowodzeniem.

    Staram się tutaj być oszczędna w słowach, bo jednak chcę przeczytać kolejny rozdział i tam napisać komentarz do notki oraz jeszcze jeden, taki zbiorczy.
    Buziaki i do zobaczenia pod kolejnym postem! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga SBlackLady!

    Faktycznie miałyśmy przerwę, która wyszła dość nieoczekiwanie dla nas samych. Na szczęście wracamy, z nowymi siłami i pomysłami.

    W naszym opowiadaniu, będą pojawiały się trudne momenty, bo Voldemort nie próżnuje. Nie ma żadnych zahamowań w dążeniu do urządzania świata po swojemu.

    Jeśli chodzi o naszych bohaterów... Cóż , muszą dojrzeć dość szybko. Żyją w czasach, które ich do tego zmuszają. Zresztą niedługo będą pełnoletni.

    Jeżeli chodzi o Lily. Ona już niedługo też zrozumie, co jest tak naprawdę ważne i odkryje, że świat nie kręci się wokół niej. Trochę odpuści sobie i innym. Zacznie dojrzewać, jak pozostali. :)

    Bardzo, bardzo, bardzo dziękujemy za Twój komentarz. Sprawił nam niemałą radość!

    ~Ł&R

    OdpowiedzUsuń